Tytuł tego artykuły nawiązuje do „Kanady pachnącej żywicą”, kultowej książki Arkadego Fiedlera, w której autor opowiada o swojej wyprawie do tego kraju i zachwyca się jego dziką przyrodą oraz poznawaniem Rdzennych Kanadyjczyków i ich kultury. Miałam okazję spędzić w Kanadzie prawie cały wrzesień. Była to moja szósta wizyta w tym państwie i tym razem, z uwagi na to, że pojechałam tam pierwszy raz jako współpracowniczka portali hokej.net i nhlw.pl, uważniej przyglądałam się hokejowej stronie tego kraju a to, co zobaczyłam sprawiło, że jedynym pomysłem na tytuł tego artykułu, jaki przyszedł mi do głowy jest właśnie „Kanada pachnąca hokejem”. Bo tam o hokej można się wręcz potknąć na ulicy. Dosłownie i w przenośni.
Autor: Agatha Rae
Fakt, że Kanada hokejem stoi jest rzeczą oczywistą. Ten sport to oficjalna religia tego kraju, coś, co jest dla jej mieszkańców źródłem dumy i tożsamości narodowej. Jadąc tam w tym roku miałam już za sobą doświadczenie oglądania przedsezonowego meczu Vancouver Canucks w wypełnionej po brzegi hali Rogers Arena czy zwiedzenia Hockey Hall of Fame w Toronto. Teraz jednak pojechałam z misją szukania hokeja w mniej oczywistych okolicznościach przyrody.
Miejscem, gdzie zawsze udaję się w pierwszej kolejności będąc w Kanadzie jest kawiarnia sieci Tim Hortons. To firma, która z hokejem jest zespolona w nierozerwalnym uścisku od samego początku jej istnienia, odkąd w 1964 roku założył ją hokeista Tim Horton. Dzięki tej marce hokej i kawa splotły się ze sobą w Kanadzie w sposób oczywisty i zupełnie naturalny. Sieć jest przesiąknięta tym sportem i bardzo dba o tę symbiozę. Obecnie w całej Kanadzie jest ponad 4300 kawiarni Tim Hortons i wszędzie można w nich znaleźć hokejowy akcent, choćby zdjęcie założyciela, czy stoły z rozrysowanymi na ich blatach bulikami. Byłam w Timach Hortonsach w Toronto, nad Niagarą, w Montrealu, w dużej części Kolumbii Brytyjskiej, wiem jak wyglądają te w Halifaxie. „Superman” czuwa ze zdjęć nad każdą z nich. Regularnie wypuszczane są hortonowe kolekcjonerskie karty hokejowe i nieustannie trwa marketingowa współpraca z zawodnikami. Firma jest jednym z głównych sponsorów NHL oraz narodowej reprezentacji Kanady (chociaż, pod koniec czerwca 2022 roku, z uwagi na skandal obyczajowy, sieć zawiesiła sponsorowanie męskiej drużyny juniorskiej) i walnie przyczynia się do ustawicznego rozwoju tej dyscypliny organizując cykliczne akcje dla dzieci i młodzieży takie jak TimBits Sports, czy TimBits Hockey Canada. Polegają one na corocznym, bezkosztowym wspieraniu ponad 90000 najmłodszych hokeistów i hokeistek w całym kraju, dofinansowywaniu im treningów, obozów, sprzętu i przejazdów. Z takiego programu korzystał m.in. Sid Crosby.
W drodze z Coquitlam do Hemlock Valley zatrzymałam się w sklepie z rupieciami, który zaintrygował mnie stylistyką niemalże żywcem wyjętą z westernu. Przechodząc ostrożnie między półkami wypełnionymi po brzegi starymi maszynami do pisania, kieliszkami, czy zastawami, dostrzegłam wystawiony w centralnej części sklepu, oprawiony plakat reklamowy z lat 30. Na nim hokeista Paul Thompson (grał w NHL w latach 1926 – 1939) zachwala tytoń i fajkę amerykańskiej firmy Granger. Plakat kosztował ponad 300 dolarów i był jedną z droższych rzeczy sprzedawanych w sklepie. Myślę, że wystawienie go w miejscu, w którym był idealnie widoczny nie było przypadkiem. Hokej w Kanadzie zwabi każdego.
Wrzesień w Vancouver był podobnie upalny jak w Polsce. Temperatura wynosiła codziennie co najmniej 25 stopni i ciężko było uwierzyć w to, że tak naprawdę idzie jesień, bo pogoda była bardzo letnia i wakacyjna. Trudno było nadążać za uzupełnianiem wody w bidonie, a gdy wyszło się z cienia drzew, napotykało się ścianę rozgrzanego powietrza. Tak było, gdy chodziłam po parku w mieście Port Moody. Ku mojemu zaskoczeniu, kiedy wyszłam z zadrzewionego terenu, zobaczyłam labradora schładzającego się w pokaźnych rozmiarów zaspie śniegu. Wtedy za mną otworzyła się brama budynku, na który wcześniej nie zwróciłam większej uwagi, i z wewnątrz wyjechała rolba. Okazało się, że włócząc się po okolicy, znalazłam się pod miejskim ośrodkiem sportu, w którym jest pełnowymiarowe lodowisko i właśnie trwa trening najmłodszych adeptów hokeja. Weszłam do środka i usiadłam na trybunach. Korzystając z możliwości schłodzenia się w upalny dzień, przyglądałam się kanadyjskim rodzicom obserwującym trening swoich dzieci i pomagającym im ubierać ekwipunek przed wyjazdem na lód. Zajrzałam do tego ośrodka jeszcze dwukrotnie. Za każdym razem lodowisko i trybuny były pełne, a na parkingu pod budynkiem kłębiły się liczne starsze też dzieciaki dzierżące swoje hokejowe torby i szykujące się do wejścia na taflę, gdy najmłodsze szkraby skończą zajęcia.
A jak już mowa o sklepach, to Vancouver Canucks oferują fantastyczny, dwupiętrowy salon, w którym poza oczywistymi rzeczami jak bluzy, koszulki, krążki, czy kije z logo Orek, można kupić na przykład zabawki dla psów. Swojemu psiakowi przywiozłam obrożę – prezentuje się kozacko. ????
A jeżeli ktoś uważa, że czekanie na obiad w restauracji nie ma wiele wspólnego z hokejem, to się myli – można sobie umilić czas grając na tablecie przy stoliku w partyjkę hokeja właśnie.
A jak już mówimy o Gretzky’m to w centrum Vancouver, nad wodą, niedaleko kompleksu Canada Place, można podziwiać olimpijski znicz z Igrzysk w 2010 roku. Kto go podpalał? The Great One, oczywiście! ????
Pod koniec mojego pobytu wybrałam się na mecz ligi WHL, Vancouver Giants – Victoria Royals. Jedyny domowy, przedsezonowy mecz jaki czekał Canucksów był zaplanowany już po moim powrocie do domu, więc tym razem nie udało mi się doświadczyć atmosfery NHL, ale uważam, że tylko na tym skorzystałam. Położony w Langley obiekt na 5000 miejsc pozwolił mi swoją wielkością poczuć się jak na polskich lodowiskach, a tańsze bilety sprawiły, że mogłam usiąść blisko band, co w przypadku NHL zdecydowanie przerosłoby moje finansowe możliwości. Ten wieczór to było ukoronowanie hokejowych motywów mojego wyjazdu. Pierwszy domowy mecz Giants w sezonie, przedstawienie zawodników, fantastyczne animacje w przerwach między tercjami, świetna zabawa i doskonała atmosfera na trybunach, dwie (!) rolby czyszczące lodowisko jednocześnie, żywiołowy doping kibiców. Bajka. Giants, których jednym z właścicieli jest wokalista Michael Bublé, wygrali 4-1 a ja spędziłam hokejowy wieczór, który zostanie ze mną na zawsze we wspomnieniach.
Kanada to absolutny raj dla fanów hokeja, kraj, który tę dyscyplinę sportu traktuje z ogromnym – ale nie nadętym – szacunkiem i nabożeństwem. Hokej jest tu dosłownie wszędzie. Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć polskiemu hokejowi chociaż kawałka takiej zajawki nad Wisłą, jaką mają Kanadyjki i Kanadyjczycy. Byłoby pięknie!