Przedstawiamy tłumaczenie fenomenalnych tekstów o NHL ukazujących się na łamach The Players Tribune. Brent Sopel to były obrońca, który skupia się w swoim opowiadaniu na problemach spotkanych przed i po swojej karierze. Najpierw dysleksja, dysortografia. Później alkohol i inne używki. Mówi o najszczęśliwszym czasie w swoim życiu – tym okresie w którym problemy zeszły na dalszy plan. Chodzi o grę w najlepszej lidze świata!
Na mojej rodzinnej farmie w Saskatchewan stał ten stary traktor. Jeden z tych, które od czasu do czasu widzisz gdzieś na poboczu drogi, pozostawionych na pastwę rdzy. Relikty z innej ery, które pamiętają zupełnie inne czasy. Zawsze chciałem się nim przejechać, ale moi rodzice nigdy mi na to nie pozwalali. Więc musiałem improwizować.
W południowej części naszej farmy był taki mały pagórek. Kiedy miałem siedem lat zacząłem wypychać traktor pod tą górkę. Pchałem traktor prawą ręką, a w lewej trzymałem cegłę, którą co jakiś czas podkładałem pod koło, żeby nie zjechał niżej. Sam siadałem wtedy i odpoczywałem opierając się plecami o nagrzany traktor. W Saskatchewan latem było naprawdę gorąco.
Ale tak, jak mi zawsze mówiono – „jeśli się nie pocisz, to nie pracujesz”. Kiedy udało mi się dotrzeć na sam szczyt obracałem traktor w dół górki i popychałem. Szybko wskakiwałem na siedzenie i, o ile miałem szczęście, przez dziesięć sekund mogłem kierować tą maszyną.
Kiedy dojeżdżałem na dół koło się zataczało – obracałem ponownie traktor i ponownie wpychałem go pod górę dla dziesięciu sekund frajdy. Rutyna. Kochałem rutynę. Dzięki rutynie przetrwałem dzieciństwo. W lato moją rutyną było życie na farmie – zbierałem siano i pchałem traktor pod górkę. W zimie moją rutyną był lód. Kiedy tylko robiło się zimniej żyłem na lodowisku.
Wracałem ze szkoły, ubierałem na nogi łyżwy i kierowałem się na lodowisko, które co zimę za domem robił mój ojciec. Nieważne, czy było -5, czy -25 stopni Celsjusza, spędzałem tam całe dni i noce. Miałem obsesję na punkcie trenowania, dlatego że byłem w tym świetny.
Matka, co wieczór starała się ściągać mnie z lodu. Dosłownie. Wychodziła na zewnątrz, łapała mnie za bluzę, zabierała do domu i kazała odrabiać lekcje. Nienawidziłem tego, nienawidziłem szkoły.
Nie rozumiałem niczego. Zadanie domowe było dla mnie znacznie trudniejsze od potężnych upadków na lód. Słowa wyglądały dla mnie bardzo dziwne, nie potrafiłem zrozumieć numerów. Matematyka przyprawiała mnie o ból głowy.
Nie rozumiałem, jakim cudem dzieciaki bezproblemowo radziły sobie z zadaniami domowymi. Przez to czułem się obco.
Dzieciaki w szkole traktowały mnie, jak głupka. Przyzwyczaiłem się do tego i powoli zacząłem wierzyć, że to prawda. Nie pamiętam, żeby którykolwiek z moich nauczycieli rozwikłał, dlaczego mam tak ogromny problem z uczeniem się. Po prostu mieli to gdzieś – ja po pewnym czasie także. Zresztą, co miałem zrobić? Miałem tylko osiem lat.

Skupiłem się na jedynej rzeczy, w której byłem dobry – hokeju. Kiedy byłem dzieciakiem tylko na lodzie czułem się komfortowo. Lodowisko było taką samą wyspą spokoju, jak nasza rodzinna farma. Nikt mi tam nie przeszkadzał. Za każdym razem, kiedy ubierałem łyżwy udawało mi się zrobić coś nowego. Chociaż w tym stawałem się coraz lepszy.
Im starszy byłem, tym więcej miałem problemów w szkole. W ósmej klasie nauczyciele sprawdzali nasze zdolności czytania. Moje były poniżej poziomu, ale i tak nikt nie wiedział, co z tym zrobić. Więc wszyscy to lekceważyli. Na samym początku kolejnego roku szkolnego musieliśmy wyjść na środek klasy i przeczytać coś na głos.
W pewnym momencie lekcji nauczycielka zapytała mnie, czy mógłbym wyjść na środek i przeczytać dwa akapity. Wyszedłem przestraszony, wiedziałem, co za chwilę się stanie. Starałem się blefować. Spojrzałem na kartkę i wydawało mi się, że literki zaczynają zmieniać kształty. Niektóre były zamazane, inne zupełnie odwrócone. Możliwe, że zdania były w zupełnie innym języku.
Nie potrafiłem tego przeczytać, więc zgadywałem i mówiłem bardzo cicho. Dzieciaki zaczęły się śmiać. Pokazywały na mnie palcami i szeptały sobie nawzajem coś do ucha. To był mój największy koszmar.
Czuliście się kiedyś tak, jakbyście chcieli być gdziekolwiek indziej na świecie?
To pali wasz umysł. Nie potrafisz przed tym uciec. Jedyne, czego w tamtym momencie chciałem to przenieść się na moje lodowisko, zniknąć z tego miejsca. Chciałem zrobić coś, co sprawi, że poczuję się spełniony, nie zawstydzony.
Nie powiedziałem nikomu, co się stało, nawet moim rodzicom. Myślałem, że się nie przejmą, przecież po prostu jestem głupi. Nie bałem się im powiedzieć, założyłem zwyczajnie, że nie będą wiedzieć, co z tą informacją zrobić.
Dorastając nie mówiliśmy o tak zwanym trupie w szafie (org. elephant in the room) – tym, że z jakiegoś powodu byłem wolniejszy od innych dzieciaków w moim wieku. Łatwiej było unikać tematu, niż zrobić coś z tym problemem. Moja macocha nocami pomagała mi z zadaniami domowymi. Dzięki niej udało mi się skończyć szkołę. Wiele jej zawdzięczam. Nie była, jak większość moich nauczycieli, miała do mnie cierpliwość. Oni wiedzieli tylko, że jestem świetny w hokeja i pewnie założyli, że dzięki temu uda mi się przechodzić dalej.
W Kanadzie hokej jest religią, dzięki której przymykamy oczy na wiele naszych wad.
Wtedy jedyne, czego chciałem to grać na pozycji bramkarza, tak jak mój bohater – Patrick Roy. Cały pokój obklejony miałem jego plakatami. Dostałem takie małe, piankowe parkany, obmalowałem je barwami Habs. Kochałem zatrzymywać krążek – nieważne było dla mnie, kto strzelał. Moi rodzice sporo czasu spędzali w pracy, więc często zapraszałem wielu znajomych na nasze podwórkowe lodowisko. Wszystko tylko po to, żebym mógł stanąć pomiędzy słupkami i odnotować, jak najwięcej obron.
Wiedziałem, że nie będę w stanie sięgnąć poziomu innych młodych bramkarzy, bo nie było wokół zbyt wielu dzieciaków, którzy strzelali by w moją stronę tak często, więc zrezygnowałem z tej pozycji. Ustawiałem pomiędzy słupkami swoją siostrę i pracowałem nad umiejętnościami ofensywnymi. Nie była w stanie wytrzymać zbyt długo na zimnie, ale nie przejmowałem się. Od wschodu do zachodu słońca jedyne, o czym myślałem był hokej. Uwielbiałem blokować strzały, nawet kiedy nie byłem bramkarzem. Więc naturalnie – zostałem defensorem.
Słyszeliście o teorii dziesięciu tysięcy godzin? Na tym lodowisku na farmie musiałem spędzić te dziesięć tysięcy godzin. I to zanim jeszcze dobiłem do piętnastego roku życia. Przebywałem tam nie tylko, dlatego że kochałem ten sport, ale też dlatego, że było to miejsce ucieczki. Tam nie myślałem o swoich problemach.
Pomimo tego, że spędziłem wiele godzin na lodzie nigdy nie byłem najbardziej uzdolnionym, czy najszybszym zawodnikiem. Ale nie było szans, żeby ktoś trenował więcej ode mnie. To podejście przylgnęło do mnie jeszcze w czasach pracy na farmie. Czerpałem radość z każdej sekundy, której spędziłem w tamtym miejscu, czy dokarmiałem kurczaki, czy doglądałem krów. Doceniałem, jak wiele pracy trzeba włożyć w takie codzienne zajęcia i nauczyło mnie to postawy, która okazała się fundamentem moich późniejszych sukcesów.
Lekcje ciężkiej pracy były ze mną przy każdym kroku tej hokejowej podróży. Im lepszy stawałem się na lodowisku, tym więcej trenowałem. Oznaczało to też, że mniej skupiałem się na czytaniu i pisaniu. Skupiałem się na dotarciu do NHL. Po szkole średniej przeniosłem się do Swift Current, gdzie grałem w hokeja.
1995 to rok mojego draftu. Przewidywano, że któryś zespół wybierze mnie w jednej z wcześniejszych rund, ale spadałem i spadałem w rankingach. Ostatecznie zostałem wyselekcjonowany w szóstej rundzie, podebrali mnie Vancouver Canucks. 143 gości zostało wybranych przede mną. Później powiedziano mi, że spadłem, bo słabo jeździłem na łyżwach i byłem zbyt wolny na tą ligę.
Jego to, czego skauci nie widzieli to moje hokejowe IQ. Zawsze uważałem, że to dosyć ironiczne. Oto dzieciak, którego wszyscy uznają za idiotę, który będzie w stanie osiągnąć coś w życiu tylko dzięki dobrej grze w hokeja. Największą zaletą tego dzieciaka po wydraftowaniu okaże się jego umysł.
Wiedziałem, gdzie napastnik się kieruje, nawet kiedy on jeszcze tego nie wiedział. Potrafiłem bronić bramki przed szybkim zawodnikiem lub uzdolnionym playmakerem. Wszystkie te godziny, które spędziłem na lodowisku za domem opłaciły się, ale nie ze względu na rozwój moich umiejętności fizycznych, mentalnie byłem na zupełnie innym poziomie.
Po spędzeniu wielu godzin w autobusach podczas mojej dwu i pół letniej przygody w AHL, w końcu zostałem powołany do dużej ligi. Trenerzy Orek zauważyli mnie i stwierdzili, że potrzebują takiego gościa, jak ja na swojej niebieskiej linii.
Pierwszy mecz rozegrałem w 1999 roku w Chicago. W budynku, który w pewnym momencie stanie się jednym z najważniejszych miejsc w moim życiu. Madhouse on Madison, albo jak formalnie jest nazywany – United Center. Nigdy nie zapomnę tej nocy. Marc Crawford wypuścił mnie na lód w pierwszej piątce, wraz z Bryanem McCabem, Donaldem Brashearem, Trentem Klattem i Mattem Cookiem.
United Center nie przypominało wtedy tego dzisiejszego. Było niemal puste – tylko kilku zaciekłych fanów siedziało gdzieniegdzie. W tamtym czasie Blackhawks byli naprawdę agresywną drużyną. W ich składzie byli tacy zawodnicy, jak Bob Probert, Reid Simpson, Brad Brown. Tamta ekipa była jedną z ostatnich takich w lidze – pełną chłopaków, którzy zadbali o to, żebyś wziął lodową kąpiel po meczu.
Pamiętam, jak ustawiliśmy się na pierwsze wznowienie. Spojrzałem w stronę naszych rywali, zobaczyłem Proberta i pomyślałem: Umrę tutaj. Dzisiaj tutaj umrę. Umrę właśnie na tym lodzie.
Ale jeśli umarłbym tamtej nocy, to umarłbym najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Przez całe życie chciałem zagrać w NHL i w końcu moje marzenie się spełniło. Osiągnąłem to, co chciałem, ale wciąż miałem w głowie powody, dla których tak bardzo spadłem w draftowych rankingach. Znów, tak jak i w dziewiątej klasie, kiedy wszyscy się ze mnie śmiali, chciałem wszystkim udowodnić, że się mylą. W pewnym sensie popychało mnie to dalej. Tyle, że wypchnęło mnie to za pewną granicę.
***
Gra w NHL to bardzo samotna robota. Ludzie myślą, że zawsze otoczony jesteś kumplami z zespołu i musisz
__________________________________
Aby czytać dalej
Wybierz jedną z opcji abonamentu i ciesz się nieograniczonym dostępem do serwisu. NHL w PL to miejsce naszej pracy. Traktuj nas jak gazetę lub magazyn. Dziennik lub miesięcznik, przy tworzeniu którego działa wiele osób za określone wynagrodzenie.
Możesz nam zaufać! Współpracujemy z uznanymi na polskim rynku markami jak TVP, czy wydawnictwo SQN, a o naszej rzetelności i bezpieczeństwie całego procesu świadczą już setki sprzedanych przez nas abonamentów.
Płatność jest prosta i intuicyjna ale w razie wątpliwości w FAQ zobaczysz jak wygląda proces zakupu. Zapraszamy do działu z darmowymi artykułami gdzie będziesz mógł przekonać się, że naprawdę warto w nas zainwestować.
Istnieje możliwość zapłaty zwykłym przelewem bankowym. W tym celu proszę wykonać przelew na konto:
NHL W PL
ING: 55 1050 1562 1000 0097 7781 8684
W tytule należy podać wybrany abonament i adres e-mail. Jak tylko otrzymamy pieniądze, uaktywnimy konto. Można to przyspieszyć przesyłając nam potwierdzenie przelewu na re******@nh**.pl
Formularz zamówienia
Nazwa | Przelew |
---|---|
Abonament 30 dni | 19 zł |
Formularz zamówienia
Nazwa | Przelew |
---|---|
Abonament 90 dni | 50 zł |
Formularz zamówienia
Nazwa | Przelew |
---|---|
Abonament 180 dni | 90 zł |