Wielu zdobywców Pucharu Stanleya nie jest w stanie wyjaśnić słowami tego uczucia triumfu, które pojawia się, gdy wznoszą najważniejsze hokejowe trofeum nad głowę. Porażka w meczu numer siedem finałów to jednak zupełnie inna bajka.
Nie zdarza się to zbyt często i może właśnie dlatego przegrana w meczu numer siedem finałów Pucharu Stanleya jest tak bolesna. Od 1994 roku przydarzyło się to tylko ośmiu drużynom. Zawodnicy tych ekip musieli zmierzyć się z próbą zbalansowania dumy, którą poczuli po dotarciu na najwyższy szczebel, z niewygodną rzeczywistością i klęską, gdy już otarli się o mistrzostwo.
To coś, co bohaterowie tych historii znają zbyt dobrze. Każdy radzi sobie z tym bólem nieco inaczej – niektórzy filozoficznie, inni pogrążają się w smutku – wszyscy są jednak zgodni w jednej kwestii: taka przegrana boli wyjątkowo.
CRAIG CONROY (Calgary Flames 2004) Był jeden taki mecz, kiedy jeszcze w trakcie sezonu regularnego walczyliśmy o play-offy. Pokonaliśmy St. Louis przed ich własną publiką, chociaż wcześniej nam się to nie udawało. Pamiętam, że rozmawialiśmy po tamtym meczu z niektórymi chłopaki z Blues, mówili „W fazie mistrzowskiej będzie naprawdę trudnym rywalem. Nie chcielibyśmy stanąć naprzeciw was”. To było naprawdę interesujące, nikt wcześniej tak nas nie postrzegał. Wręcz przeciwnie – zazwyczaj wszyscy chcieli na nas trafić. Po tym, jak pokonaliśmy Detroit w drugiej rundzie stwierdziliśmy, że naprawdę jesteśmy w stanie to wygrać. Wtedy pojawiła się nadzieja.
FERNANDO PISANI (Edmonton Oilers 2006) Byliśmy w trybie play-offowym już na dwa miesiące przed końcem sezonu zasadniczego. Walczyliśmy o każdy centymetr lodu, żeby tylko dostać się do nich choćby z ostatniego miejsca. Kiedy w końcu udało nam się zakwalifikować do fazy posezonowej, ogromny ciężar został zdjęty z naszych pleców. Nikt nie dawał nam szans, większość stwierdziła, że nie przejdziemy nawet pierwszej rundy, więc wychodziliśmy i po prostu graliśmy swoje.
RAFFI TORRES (Edmonton Oilers 2006, Vancouver Canucks 2011) Canucks byli rozstawieni z „jedynką”, ale jako Oilers balansowaliśmy na granicy 50% zwycięstw w sezonie zasadniczym. Potrzebowaliśmy świetnej końcówki, żeby zakwalifikować się do play-offów. Po drodze do finałów mierzyliśmy się z Detroit, San Jose i Anaheim – drużynami, których kadry po brzegi wypełnione były gwiazdami. I każdą z tych ekip wyrzucaliśmy za burtę. To był jeden wielki hokejowy rollercoaster. Po pokonaniu Detroit wiedzieliśmy, że ten pierwszy, najważniejszy krok już zrobiliśmy i jesteśmy blisko celu.
KIRK MCLEAN (Vancouver Canucks 1994) We wcześniejszych latach bardzo dobrze radziliśmy sobie podczas sezonu zasadniczego, ale kiedy przychodziły play-offy to zawsze zawodziliśmy. Zazwyczaj kończyliśmy na drugiej rundzie. Wtedy, w 1994 roku sądziliśmy, że mamy świetną okazję do ukrócenia tej klątwy. Jeszcze przed zamknięciem okienka transferowego nie radziliśmy sobie dobrze, ale Pat Quinn wykonał kilka mądrych ruchów i stanęliśmy na szczycie. Miejsce w play-offach wywalczyliśmy na cztery albo pięć spotkań przed końcem kampanii. Pierwsza seria była prawdziwą batalią. Wróciliśmy ze stanu 1-3 wygrywając trzy mecze w dogrywkach i od tamtej pory działaliśmy, jak efekt śnieżnej kuli.
NATHAN LAFAYETTE (Vancouver Canucks 1994) Nagle w finałach znów przegrywaliśmy 1-3. To moment, w którym przełączasz myślenie i twierdzisz, że nie masz już nic do stracenia. Nawet teraz, po latach, kiedy widzę zdjęcie Kirka McLeana i Trevora Lindena zrobione po spotkaniu numer pięć albo sześć, pamiętam ten wysiłek i to zmęczenie. Na zdjęciu widać, że nawet się nie cieszą. Gratulują sobie nawzajem zrobienia kolejnego kroku w całym tym procesie, ale już myślą o następnym meczu. O to w tym wszystkim wtedy chodziło – mieliśmy do wykonania pracę i było to doprowadzenie tej serii do spotkania numer siedem.
Dotarcie do tego punktu to jedna rzecz, przeżycie tego to jednak zupełnie coś innego. Na chwilę przed meczem, który większość uznawała za najważniejszy w swojej karierze, niektórzy zawodnicy orientowali się, że w ogóle tak go nie traktują.
MCLEAN Nowy Jork oszalał. Pamiętam, że podczas naszej podróży do hali eskortowała nas policja. Byliśmy, jak gwiazdy rocka. Wszystkie okna w autobusie były zasłonięte, z zewnątrz nie było widać nic. To nieco komiczne, ale właśnie tak to wyglądało.
CONROY Lot do Tampy wydawał mi się niezwykle długi, ale poza tym czułem się, jakbym miał rozegrać kolejny mecz, nie inny niż pozostałe. Rano rozmawialiśmy o grze w osłabieniu, później jedliśmy lunch. Darryl Sutter (przyp. tłum. – ówczesny trener Flames) jest tego typu człowiekiem, który lubi mieć wszystko poukładane i nienawidzi nagłych zmian. Więc robiliśmy wszystko tak, jak zawsze.
MCLEAN Rutyna, nic się nie zmieniło. Trening poranny, powrót do hotelu, jedzenie, krótka drzemka. Chociaż chyba nie spałem tyle, ile zazwyczaj.
PISANI Nie mogłem zmrużyć oka. Leżałem i myślałem o tym meczu. To miało być coś, o czym marzyłem będąc dzieciakiem, kiedy grałem na ulicy i krzyczałem „to mecz numer siedem finałów Stanleya!”. I teraz to działo się naprawdę. Niewielu ludzi może pochwalić się takim przeżyciem.
TORRES Wróciły te wszystkie wspomnienia, kiedy udawałem, że podnoszę Puchar nad głowę. Niesamowite.
MCLEAN Najgorszą częścią były te dwie godziny luzu pomiędzy drzemką, a wskoczeniem do samochodu i skierowaniem się ku hali. To wtedy zaczynasz myśleć o tym, co się dzieje. Zaczynasz sobie wszystko wyobrażać. Nerwy zaczynają cię zżerać. Jednak, kiedy parkujesz przy hali wszystko znika, jesteś w swoim środowisku i się uspokajasz. Znajdujesz się pomiędzy swoimi kolegami z zespołu, zabawa ma dopiero się zacząć.
LAFAYETTE Podczas meczu numer siedem w pierwszej rundzie miałem tylko nadzieję, że zagram. Marzyłem o tym, żeby trener dał mi jakieś dwie czy trzy minuty na lodzie. Chciałem tylko przyzwyczaić się do gry w play-offach, próbować uniknąć większych błędów. W ostatniej rundzie, ostatnim meczu fazy mistrzowskiej było zupełnie inaczej. To podejście zniknęło. Po prostu musiałem tam wyjść i zagrać.
PISANI Wszyscy wiedzieli, o co walczymy. Nie potrzebowaliśmy żadnej motywacyjnej gadki. Robiliśmy swoje, przygotowywaliśmy się, jak do każdego innego spotkania.
TORRES Nigdy tego nie zapomnę. Po pięciu, czy sześciu tygodniach gry w play-offach, wciąż każdy chciał dać z siebie wszystko. Graliśmy kontuzjowani, ale nikt nie mówił, że dzisiaj nie da rady. Oddalibyśmy wszystko za dotarcie do tego miejsca. I oto jesteśmy.
CONROY
__________________________________
Aby czytać dalej
Wybierz jedną z opcji abonamentu i ciesz się nieograniczonym dostępem do serwisu. NHL w PL to miejsce naszej pracy. Traktuj nas jak gazetę lub magazyn. Dziennik lub miesięcznik, przy tworzeniu którego działa wiele osób za określone wynagrodzenie. 10 złotych za miesięcznik złożony z 100 stron (średnia ilość artykułów w portalu) to uczciwa cena.
Możesz nam zaufać! Współpracujemy z uznanymi na polskim rynku markami jak TVP, czy wydawnictwo SQN, a o naszej rzetelności i bezpieczeństwie całego procesu świadczą już setki sprzedanych przez nas abonamentów. Płatność jest prosta i intuicyjna ale w razie wątpliwości w FAQ zobaczysz jak wygląda proces zakupu. Zapraszamy do działu z darmowymi artykułami gdzie będziesz mógł przekonać się, że naprawdę warto w nas zainwestować.
Istnieje możliwość zapłaty zwykłym przelewem bankowym. W tym celu proszę wykonać przelew na konto:
NHL W PL
Idea Bank: 84195000012006351270730001
W tytule należy podać wybrany abonament i adres e-mail. Jak tylko otrzymamy pieniądze, uaktywnimy konto. Można to przyspieszyć przesyłając nam potwierdzenie przelewu na re******@**lw.pl
Formularz zamówienia
Nazwa | Przelew |
---|---|
Abonament 30 dni | 22 zł |
Formularz zamówienia
Nazwa | Przelew |
---|---|
Abonament 90 dni | 50 zł |
Formularz zamówienia
Nazwa | Przelew |
---|---|
Abonament 180 dni | 90 zł |