Cztery lata od momentu naboru to dobry czas, żeby osiągnąć miano gracza wywierającego wpływ. Jeżeli nie wsiądzie się do odpowiedniego pociągu, to może już następny nie przyjechać. Z draftu 2015 roku do NHL trafili Connor McDavid, czy Jack Eichel. W jakim dziś są miejscu wszyscy wiemy. Wtedy swój klub w najlepszej lidze świata znalazł również Lawson Crouse wciąż nieznany szerszej publiczności, choć regularnie występujący w NHL. Czy jego dzień jeszcze przyjdzie?

2015 – udany rocznik

Żeby dobrze przygotować grunt, rzućmy okiem na to co działo się w BB&T Center w Sunrise na Florydzie. Edmonton Oilers na starcie zgarnęli McDavida, zaraz za nimi Buffalo Sabres wzięli Eichela, a dalej poszły takie nazwiska jak Dylan Strome, Mitchell Marner, Noah Hanifin, Pavel Zacha, Iwan Proworow, Zach Werenski, Timo Meier, Mikko Rantanen. Drugą dziesiątkę otworzył Crouse przy sporym aplauzie publiki, bowiem wybrali go organizujący ceremonię Florida Panthers.

Warto jeszcze zerknąć na dalsze numery, bowiem pojawiło się tam kilka ciekawych nazwisk: Jake DeBrusk (14), Mathew Barzal (16), Thomas Chabot (18), Brock Boeser (23) i Sebastian Aho wybrany dopiero w drugiej rundzie przez Carolina Hurricanes.

Niektórzy z wymienionych weszli już na całkiem poważny pułap finansowy. McDavid to 12,5 milionów dolarów każdego roku, Eichel 10 mln, Aho 8,4 mln, Meier 6 mln. Marner, Werenski i Rantanen walczą i zapewne wywalczą niezłe sumki, a co z Crousem? Załatwił sobie nowy trzyletni kontrakt z Arizona Coyotes z wynagrodzeniem raptem nieco ponad półtora miliona za każdy rok. W porównaniu z umowami jego kolegów z draftu 2015 to nie powala.

Nie wszyscy z tych hokeistów punktują tak jak McDavid, który ma już 372 „oczka” na koncie, no ale ustalmy, on jest z kategorii wybitnych. Mniej niż sto punktów wywalczyli tylko Zacha, Proworow, Strome, DeBrusk, Chabot, ale najmniej ma ich w swoim dorobku Crouse. W 164 spotkaniach uciułał 38 „oczek” za 17 goli i 21 asyst.

Ktoś mógłby powiedzieć „piętnują Crouse’a, a co powiedzieć o Stromie, który przecież wybrany został z trójką?” Fakt, 22-letni środkowy kanadyjski na razie zapisał się w annałach 67 punktami, ale aż 51 z nich zdobył w 58 meczach ostatniego sezonu po dołączeniu do Chicago Blackhawks. To pokazuje jasno, że były napastnik Arizona Coyotes dopiero się rozkręca i trafił na właściwy klub, który pomoże mu stać się większym lub mniejszym, ale postrachem linii defensywnych w NHL.

Analiza karier powyższych zawodników pokazuje, że coś Crouse ma problem rozwinąć się na miarę oczekiwań, które towarzyszyły mu cztery lata temu. Jedenasty numer w drafcie to bardzo dobra pozycja wyjściowa do zrobienia dużej kariery. 22-latek rodem z Ontario został oddany przez Florida Panthers do Arizona Coyotes bez rozegrania meczu w barwach ekipy z Sunrise. Do klubu z Glendale przeszedł wraz z Davem Bollandem w zamian za warunkowe prawa wyboru w trzeciej rundzie w 2017 i drugiej rundzie w 2018 roku.

Kamień milowy w karierze

Przed Crousem bardzo ważny sezon. Kampania, która ma pokazać co dalej z tym chłopakiem. Czy w górę, czy w dół? Umowę podpisał z „Kojotami” na trzy lata i jest ona komentowana jako kontrakt typu wóz albo przewóz. Były mistrz świata juniorów jest typem potężnie zbudowanego zawodnika. Wystarczy powiedzieć, że do dwóch metrów wzrostu brakuje mu raptem siedmiu centymetrów, a jego waga wskazuje trzycyfrową wartość. Często tak „monstrualni” hokeiści rozwijają się ciut wolniej.

Ostatni sezon pokazał, że Crouse może być ważnym punktem w zespole. Zyskał zaufanie Ricka Toccheta, który wystawił go w 81 spotkaniach. Nigdy wcześniej nie miał okazji tak często się prezentować. Zdobył ćwierć setki punktów, co sprawiło, że pobił dwukrotnie swój dotychczasowy rekord skuteczności. Strzelił 11 bramek i zanotował 14 asyst. W obu aspektach dwa razy lepiej niż do tej pory. Po raz pierwszy znalazł się nad kreską w rankingu +/-, w którym dorobił się wyniku +5.

– Poprzedni sezon był kamieniem milowym w mojej karierze – stwierdził Crouse. – Pozwolił mi otworzyć oczy i zobaczyć na co mnie tak naprawdę stać. Ja potrafię cieszyć się z każdej małej rzeczy, takiej jak utrzymywanie się przy krążku, czy też nabieranie pewności siebie. One przekonują mnie, że to co robię ma sens.

Crouse pojawił się w składzie „Kojotów” w kampanii 2016/17, jednakże nie dane mu było zbyt mocno rozbłysnąć. Średnio na tafli przebywał krócej niż 12 minut w każdym meczu. Trzeba za to przyznać, że sztab szkoleniowy sięgał po niego dość często, bowiem tylko 10-krotnie zabrakło go na liście powołanych do gry. Udało mu się zdobyć 12 punktów w debiutanckim sezonie.

Te wyniki nie zapewniły mu miejsca w składzie na kolejną edycję ligową. Skończyło się na zaledwie 11 pojedynkach i jednym trafieniu. Większość czasu spędził na zesłaniu w AHL, gdzie zaliczył 56 gier dla Tucson Roadrunners, tworząc ciekawą formację ze Stromem i Nickiem Merkleyem. Uzyskał dopiero szósty wynik w klubowym rankingu najskuteczniejszych. Jego 32 punkty nie wyglądały powalająco. Błysnął za to w play-offach, gdzie uzyskał średnią bliską jednemu „oczku” na mecz. Tych rozegrał dziewięć i znalazł się w trójce najskuteczniejszych graczy zespołu, z których każdy dołożył po osiem punktów. Roadrunners odpadli w drugiej rundzie walki o Puchar Caldera.

Prawdziwy rollercoaster

72 – 11 – 81… to liczby spotkań w NHL, które Crouse rozegrał w ciągu trzech ostatnich sezonów. Można zwariować, w zasadzie żadnej stabilizacji. To na pewno nie sprzyja rozwojowi, ale z drugiej strony takie są wymogi profesjonalnego sportu. Miejsce jest jedynie dla najlepszych, zero sentymentów.

Jeżeli faktycznie Kanadyjczyk czuje, że poprzednia kampania przyniosła jakieś przełamanie, to być może zwiększy swoje liczby w nadchodzących rozgrywkach. To z całą stanowczością konieczne, o ile Coyotes poważnie myślą o pierwszym awansie do play-offów od ośmiu sezonów. Dla Crouse’a byłby to debiut w walce o Puchar Stanleya. Postawienie kolejnego kroku, spełnienie następnych hokejowych marzeń. Niewiele brakowało, aby miał go już za sobą. „Kojoty” były pierwszymi na liście klubów konferencji zachodniej, które faza play-off ominęła w tym roku. Do Colorado Avalanche stracili cztery „oczka”.

– Byliśmy bardzo blisko upragnionego awansu, co dało nam w namacalny sposób poczuć cel, który chcemy spełnić w następnym roku – powiedział Crouse. – Sezon hokejowy składa się z takich małych segmentów, a postawa w każdym z nich, decyduje o końcowym sukcesie.
[/betterpay]

Nadzieje rosną

Całkiem niezłe rozgrywki 2018/19 – o ile można tak powiedzieć o sezonie bez play-offów – oraz dobre ruchy personalne dyrektora Johna Chayki i trenera Toccheta powodują, że kibice pustynnej drużyny już zacierają ręce i niecierpliwie przebierają nogami, czekając na pierwsze mecze.

Pysznie wygląda wymiana dzięki, której do Glendale przeprowadził się Phil Kessel w zamian za Alexa Galchenyuka. Amerykanin odszedł do Pittsburgh Penguins wraz z obrońcą Pierrem-Olivierem Josephem. Kessel wydaje się tym brakującym ogniwem, kimś kogo Coyotes już dawno potrzebowali. Jeżeli chce się walczyć o play-offy, to trzeba mieć w zanadrzu „dzika” potrafiącego przywalić 70-80 punktów. Nie jest dobrze, gdy najskuteczniejszy gracz robi jak w przypadku Claytona Kellera raptem 47 „oczek”.

Kolejny ważny aspekt to doświadczenie Kessela. 31-letni „Jankes” już dwa razy zdobył Puchar Stanleya w Pittsburghu, więc wie o co chodzi w tym biznesie. Taki „wódz” to ważna sprawa dla ekipy w zasadzie nie pamiętającej już na czym polega ten play-off. Kessel powinien poczuć się kimś naprawdę ważnym w Glendale. Wreszcie wyrwał się spod tego klosza gwiazd, który towarzyszył mu do tej pory. Gra w Penguins, Toronto Maple Leafs, czy Boston Bruins to zupełnie coś innego niż w prowincjonalnym wręcz Arizona Coyotes. Trochę na uboczu największych molochów hokejowej NHL, zdobywca Trofeum Billa Mastertona z 2007 roku powinien poczuć się szefem i postawić sobie za cel poprowadzenie wygłodniałych „Kojotów” na prawdziwy żer z wieloma ofiarami.

Chayka na dokładkę dorzucił jeszcze doświadczonego Carla Söderberga z Colorado Avalanche. To taki lekki prztyczek w nos dla rywala z konferencji. Szwed ostatnie dwie edycje pograł z „Lawiną” w play-offach, a zatem idealnie wpasowuje się do koncepcji wielkiego marszu Coyotes po pierwsze od ośmiu lat postsezonowe rozgrywki.

Dla chłopaków takich jak Crouse, pozyskanie nazwisk pokroju Kessela i Söderberga to wiatr w żagle, poczucie siły, która pozwala wyzwolić dodatkowe pokłady umiejętności. Chciałoby się powiedzieć „kiedy jeśli nie teraz?”

–  To ekscytujące – wyznał Crouse. – Właśnie zdobyliśmy dwóch bardzo doświadczonych graczy, będących w tym biznesie od wielu lat i znających smak zwycięstwa. Smutne, że kilku kolegów wyleci ze składu, ale cóż, tak wygląda profesjonalny sport. Postaramy się pokazać jeszcze lepiej niż ostatnio.

Wielkie wyzwanie

Fajnie, że jest fajnie, ale trzeba dać z siebie maksa, żeby wiosną nie obejść się smakiem, tylko dalej być w walce o Puchar Stanleya. Przed 22-letnim byłym brązowym medalistą mistrzostw świata juniorów młodszych nie lada zadanie. Chayka uważa, że Crouse to zawodnik uniwersalny, którym można dobrze wypełniać luki w składzie, przesuwając go w górę i w dół pomiędzy formacjami. Nie ma strachu, że pogubi się grając w ważniejszych momentach, a w trzeciej, czy czwartej linii to już w ogóle wie co robić.

Wiadomo, że ambicją każdego sportowca jest grać jak najwięcej, zdobyć jak najwięcej i odegrać jak największy wpływ. Wszystko zatem w rękach, nogach i głowie chłopaka z Mount Brydges. To on sam swoją postawą zadecyduje, w której formacji będzie grywał. Tym samym, czy dostanie więcej niż niespełna 13 minut średnio w każdym pojedynku, co było jego udziałem w ostatniej kampanii. Wielki sprawdzian przed Crousem i okazja, by przypomnieć się trochę swoim sławnym kolegom z draftu 2015 roku.

Jeśli wychowanek Elgin-Middlesex MHA, klubu z którego pochodzą Travis Konecny, Bo Horvat, Jeff Carter i Boone Jenner, wykorzysta szansę i dalej rozwijać będzie swoje skrzydła, to czeka go być może niezła przygoda w walce o główne trofeum ligi, a przede wszystkim dużo lepszy kontrakt za trzy lata.