Carolina ma jedną z najlepszych formacji obronnych w tegorocznych play-off. Chwalenie Jacoba Slavina i spółki stało się już na tyle popularne, że jeśli możemy mówić tu o jakiejś tajemnicy, to chyba tej poliszynela. Po wyeliminowaniu w czterech meczach New York Islanders, już chyba cały hokejowy świat wie, z czego słynie ekipa prowadzona przez Roda Brind’Amoura.

Kolejne zwycięstwa nad New York Islanders, ekipą która pod wodzą Barry’ego Trotza sama zaczęła słynąć z uporządkowanej gry od własnej tercji obronnej począwszy, pokazały dlaczego zespół z Raleigh będzie grał w tym sezonie co najmniej do późnego maja. Chłopcy Brind’Amoura trzymali swoich rywali w zewnętrznych strefach własnej tercji, z dala od miejsc, z których najczęściej padają bramki. Praktycznie każda z formacji wywierała bardzo dużą presję w backcheckingu. Generalnie rzecz ujmując, wszyscy którzy pojawiali się na lodzie pracowali sumiennie i bardzo ciężko. Efekt? Ekipa, która w niezwykłych okolicznościach przetrwała mecz numer siedem z broniącymi Pucharu Stanleya Washington Capitals, odprawiła z kwitkiem kolejnego rywala, po raz pierwszy w swojej historii nie przegrywając ani jednego spotkania w rywalizacji best of seven. Odprawiła go, choć w swoich szeregach nie miała ani jednego napastnika z topowej piętnastki najlepiej punktujących w tegorocznej fazie play-off. Carolina odniosła tej wiosny kilka takich prawdziwie „wyszarpanych” zwycięstw, i pewnie niewielu spodziewało się, że głównymi aktorami w przedniej formacji regularnie będą Warren Foegele i mający najdłuższy staż w ekipie, Jordan Staal.

Pewnie niewielu z was obstawiało, że Carolina wyeliminują w pierwszej rundzie Washington, który na papierze ma mocniejszą i znacznie bardziej doświadczoną ekipę. Na szczęście w hokeja gra się na lodzie, a nie na papierze, a tegoroczne rozgrywki o Puchar dobitnie pokazują nam, że wszystkie wcześniejsze przewidywania możemy wyrzucić do kosza. Sukcesy Hurricanes są szczególnie imponujące w świetle tego jak długo czekano tam na awans, no i jak małe doświadczenie w fazie play-off przed rozpoczęciem tegorocznej edycji miała ich formacja obronna. Najwięcej wiosennych doświadczeń miał Dougie Hamilton, który zaczynał z dwudziestoma trzema meczami na konice zebranymi w trzech różnych edycjach. Poza nim jedynie Calvin de Haan (16) i Trevor van Riemsdyk (15) mogli się pochwalić jakimkolwiek doświadczeniem z gry o Puchar. W sumie nie dziwne, jeśli na sam awans czekało się dziesięć długich sezonów, żaden z graczy wydraftowanych i ukształtowanych we własnym systemie, nie mógł mieć jeszcze okazji, by się tam sprawdzić.

Ale obserwując ich w akcji, wcale nie wiem czy moglibyśmy to tak jednoznacznie stwierdzić. Aby pokazać, jak ważna dla posezonowych losów zespołu jest formacja obronna Hurricanes, wystarczy powiedzieć, że z 91 punktów, zdobytych przez piętnastu graczy zespołu w tegorocznej fazie play-off, 30 tj. blisko 33% zanotowała topowa czwórka obronna, co daje średnią nawet lepszą od San Jose Sharks z dynamiczną dwójką Brent Burns – Erik Karlsson w składzie.

W sposób szczególny chwalić należy Jacoba Slavina, który dla Hurricanes jest wręcz bezcenny. Pochwały spływają na niego ostatnio tak często, że chyba średnio kwalifikuje się on już do grona najbardziej niedocenianych w lidze, gdzie gdzieś w trakcie sezonu zasadniczego spokojnie mogliśmy go zaliczać. Całe mnóstwo dobrych zachowań defensywnych, popartych do tego 11 asystami. Na jego koncie nie ma jeszcze co prawda żadnego trafienia, ale to najwięcej kluczowych podań ze wszystkich defensorów pozostałych w stawce, oraz najlepszy wynik punktowy do spółki ze wspomnianym Burnsem. Do tego Slavin jest najlepiej punktującym graczem swojej ekipy. Jego kolega z pary obronnej, Hamilton, ma w dorobku siedem punktów, a swoje cegiełki do poczynań ofensywnych wnoszą też Brett Pesce (6) i Justin Faulk (6) – dwie asysty w zamykającym serię z Islanders meczu numer cztery.

Z kolei wysiłek obronny Hurricanes pozwolił im na przeskoczenie rywala z drugiej rundy pod względem najmniejszej średniej liczby goli traconych na mecz. Jeszcze przed ostatnim, jak się okazało, starciem numer cztery Islanders byli pod tym względem lepsi. Teraz z wynikiem 2.27 Hurricanes ustępują w tym względzie jedynie Dallas Stars, ale pisze te słowa na krótko przed ich meczem numer sześć z St. Louis Blues. Patrząc na obsadę bramki, zdawało się, że przewagę mają Islanders z Robinem Lehnerem, nominowanym niedawno do Vezina Trophy. Jak się jednak okazało, zatriumfował wspólny wysiłek Petra Mrazka i Curtisa McElhinney’a, który był też ich udziałem przez wiele tygodni sezonu zasadniczego.

W tej krótkiej, acz nerwowej serii, obydwie ekipy nie pozwalały swoim rywalom na szczególnie wiele w ofensywie, o czym świadczy łączna liczba oddanych strzałów na bramkę. Pierwszoplanowe postaci ataku ekipy z Raleigh w ogóle w tych play-off męczą się jeśli chodzi o zdobywanie bramek. Teuvo Teravainen jako jedyny w składzie zdobył w tej rywalizacji więcej niż dwa trafienia. Na szczęście dla Brind’Amoura tych zdobyczy ofensywnych było dostatecznie dużo, no i rozkładały się one bardzo proporcjonalnie po wszystkich formacjach. Znowu bardzo okazały wkład wniósł do tego kwartet obronny zespołu.

Kluczem do sukcesu Caroliny w końcowych odsłonach rywalizacji z Islanders, było wymuszanie błędów na rywalu i zmuszenie go do gonienia za własnym tempem gry. W fazie play-off nie ma potrzeby odnoszenia ładnych, efektownych zwycięstw. Wystarczy po prostu wygrywać. Dwa trafienia Hamiltona z podań Slavina w liczebnej przewadze, uniemożliwiło powrót do meczu Washington Capitals w pojedynku numer trzy serii w pierwszej rundzie. To był zresztą pierwszy wygrany przez Carolinę mecz fazy play-off od 2009 roku. Z kolei trzypunktowy wieczór Slavina walnie przyczynił się do wygranego po dwóch dogrywkach 4:3 meczu numer siedem tejże serii.

Carolina nie jest z pewnością dominującą siłą ofensywną tegorocznych play-off. Co i rusz pokazują jednak, że świetnie wiedzą jak wykorzystywać tylną formację do kreowania szans w strefie ataku. To, że są pierwszą ekipą, która awansowała do trzeciej rundy i spokojnie wypatrują swojego rywala, w dużej części zawdzięczają wyrazistym występom graczy z formacji obronnych. Kiedy atak rozbudzi się na dobre, co mogła zwiastować końcówka serii z Islanders, kibice w Raleigh mogą mieć jeszcze więcej powodów do świętowania.