Przed nami ostatnie spotkania w sezonie zasadniczym i kilka zespołów znajdujących się pod kreską wciąż walczy o wejście do play-offów. Słowem, na finiszu będzie się działo. Niestety, sympatycy Edmonton Oilers zdają sobie sprawę, że ich ulubieńcy nie biorą już udziału w tym wyścigu i mogą skupić się na przygotowaniach do startu sezonu golfowego. Kiepska postawa Nafciarzy w bieżących rozgrywkach spowodowana jest wieloma czynnikami, jednak to temat na zupełnie osobny tekst.

Dzisiaj bierzemy na tapet Milana Lucica, doświadczonego napastnika tej ekipy, który w obecnych rozgrywkach, a szczególnie w ich drugiej połowie, zdecydowanie obniżył loty. Oczywiście nie zamierzam obarczać kanadyjskiego skrzydłowego całą winą za taką a nie inną postawę klubu z Alberty, to nonsens. Myślę jednak, że dyskutując o przyszłości tej organizacji warto poświęcić nieco uwagi właśnie Lucicowi i zastanowić się, jaka będzie jego rola w tym zespole, poczynając od rozgrywek 2018/19.

Samo pozyskanie Kanadyjczyka przez Oilers uważam za dobry ruch ze strony klubu. Na rynku niechronionych wolnych agentów (UFA) w 2016 roku nazwisko „Lucic” było z pewnością jednym z najgorętszych i sam fakt, że udało się przekonać go do podpisania kontraktu należy zaliczyć na plus. Pozyskanie Lucica czy też dosyć kontrowersyjna wymiana Adama Larsson za Taylora Halla miały sprawić, że Oilers pójdą w końcu w dobrym kierunku i staną się zespołem bardziej konkurencyjnym w Konferencji Zachodniej. Istotnie, tak też się stało i zespół z Alberty po 10 sezonach poza play-offami w końcu znalazł się w tym zacnym gronie. Szkoda tylko, że Nafciarze nie poszli za ciosem i rok po tamtych wydarzeniach są w zgoła odmiennej sytuacji. Wracając jednak do bohatera dzisiejszego tekstu, Milan Lucic kończy obecnie drugi rok ze swojej siedmioletniej umowy z Oilers.

Pierwszy sezon w nowych barwach można zaliczyć do udanych, obecny jest niestety słabszy w jego wykonaniu. Rola Kanadyjczyka o serbskich korzeniach w zespole sukcesywnie maleje, a Todd McLellan, trener Edmonton, coraz częściej zmniejsza czas gry skrzydłowego. Sezon 2017/18 to dla Lucica istny rollercoaster. O ile całkiem udanie rozpoczął rozgrywki (9G i 18A w 41 meczach), to w drugiej części sezonu w 34 spotkaniach zdobył jednego gola, zaliczając niechlubny cold streak w postaci 29 spotkań bez bramki. Warto powiedzieć, że znaczną ilość tych spotkań Milan rozegrał w TOP6, często u boku samego Connora McDavida. Tak drastycznego spadku formy były napastnik Boston Bruins nie odnotował nigdy wcześniej na taflach NHL i taki stan rzeczy sprawia, że wszystkim osobom związanym z Oilers zapaliła się już pomarańczowa lampka – nie jest przecież tak, jak być powinno.

Kontrakt Lucica z Oilers opiewa na 42 miliony dolarów za 7 sezonów, w dodatku jest obwarowany dwiema klauzulami: NTC (no trade clause) oraz NMC (no move clause). Dopiero od sezonu 2021/22 Kanadyjczyk może być wytransferowany (jedynie do zespołów, które sam zaakceptuje) czy też w razie potrzeby przesunięty do AHL. Tak więc przez kilka kolejnych lat skrzydłowy trzyma swój klub w garści i może spać spokojnie. Długość kontraktu wraz z jego wysokością sprawiają, że tak naprawdę ciężko wyobrazić sobie zespoły, które będą zainteresowane usługami Milana. Dla contenderów jego kontrakt może być zbyt wysoki, natomiast dla zespołów w przebudowie – za długi. I tak źle, i tak nie dobrze.

Biorąc to wszystko pod uwagę, Oilers powinni postarać się przywrócić do formy swojego skrzydłowego, który dalej może być przydatnym elementem układanki Todda McLellana. Z pewnością z każdym sezonem wysokość tego kontraktu będzie biła po oczach, a produktywność Lucica prawdopodobnie nie będzie do tegoż kontraktu adekwatna. Tak czy inaczej, jestem daleki od twierdzenia, że zdobywca Pucharu Stanleya z 2011 roku w barwach Bruins to zawodnik wypalony. Nawet ten zawstydzający slump z drugiej części bieżących rozgrywek nie przekreśla przecież szans Milana na nawiązanie do dawnej formy. Jeśli na przykład 33-letni Dustin Brown z Los Angeles Kings jest w stanie w obecnym sezonie przywrócić swoją karierę na właściwe tory, to dlaczego tak samo nie miałoby być w wypadku Lucica?

Oczywiście styl gry prezentowany przez kanadyjskiego skrzydłowego nie sprzyja hokejowej długowieczności. Typowy power forward, grający twardo ciałem, walczący bez pardonu na bandach i przepychający się pod bramką przeciwnika – właśnie tak on gra. Na przestrzeni ostatnich lat mamy co najmniej kilka przykładów zawodników, którzy zanotowali dość nagły regres formy sportowej. Chodzi właśnie o zawodników, dla których twarda, fizyczna gra była chlebem powszednim. Chyba najbardziej jaskrawym przykładem jest tutaj Mike Richards. Były kapitan Lotników był swego czasu uważany za czołowego two-way centra w lidze NHL, by w ciągu kilku lat zdecydowanie obniżyć loty i ostatecznie zakończyć karierę w wieku ledwie 31 lat.

Zawodnicy prezentujący właśnie taki styl gry – pełen oddania, walki i fizycznej harówki – znacznie szybciej „zużywają się” niż zawodnicy będący typowymi playmakerami czy snajperami. Jeśli chodzi o samego Lucica to z pewnością budujący jest fakt, iż pomimo takiego sposobu grania kontuzje omijają go szerokim łukiem. Dość powiedzieć, że od rozgrywek w sezonie 13/14 włącznie Kanadyjczyk opuścił jedynie cztery mecze w sezonie regularnym. Życzę więc kanadyjskiemu skrzydłowemu, aby nawiązał raczej do Dustina Browna niż do Mike’a Richardsa. Wciąż przecież młoda ekipa Edmonton Oilers potrzebuje dobrej postawy Lucica w kolejnych latach.