W sezonie 2015/2016 nie zobaczymy już dogrywek w formacie 3on3. Miały one przynieść większą atrakcyjność rozgrywek, do minimum redukując procent spotkań, w których zwycięzcę wyłaniały rzuty karne. Czy koniec końców zmiana formuły przyniosła pozytywny skutek? To pewnie zależy nie tyle od statystyk, ale i od osobistych preferencji. Jedni wolą szybkie rozstrzygnięcia i bardziej widowiskową grę trzech na trzech, inni natomiast, podobnie jak ja, skłaniają się w stronę nieco wolniejszych i mniej efektownych klasycznych dogrywek 4on4.

Jedno jest pewne. Cele, które założyła sobie liga zostały osiągnięte. Zaledwie w 38,9% gier, które nie zostały rozstrzygnięte w czasie podstawowych 60 minut, wyłonić zwycięzcę musiały rzuty karne. Dla porównania rok wcześniej, w starym formacie, było to aż 55,2%. Cieniem na całym planie NHL zdaje kłaść się fakt, że kolejne tygodnie przyniosły dość znaczący spadek ilości spotkań, które udawało się kończyć w ciągu pięciominutowych dogrywek.

Stało się tak ze względu na coraz rozważniejszą grę drużyn, które były pewne swoich umiejętności w rzutach karnych. Nie stwarzały one rywalom tak wielu okazji na zdobycie bramek dających zwycięstwo, jednak same również szans nie generowały. Dobrym przykładem są tutaj Florida Panthers, którzy aż 10 na 16 dogrywek doprowadzali do rzutów karnych. Aż siedem z nich wygrali, więc konsekwentna, bardziej defensywna gra w ciągu dodatkowych pięciu minut zdecydowanie się opłacała.

Jako zaciekły obrońca poprzedniego systemu cieszę się, że zmiana stylu nie zredukowała aż tak bardzo ilości spotkań kończonych rzutami karnymi. Mimo, że niektórym wydają się one nudne, to dla mnie oglądanie ich jest czystą przyjemnością, a emocje im towarzyszące wcale nie odbiegają od tych, kiedy gra toczy się w szybkim tempie. Wydaje mi się natomiast, że obecny system dogrywek zbyt mocno zmienił hokej jaki znamy. Hokej dokładny, przemyślany, został zastąpiony swoistą wariacją na lodzie, w której każdy, nawet najmniejszy błąd powoduje ogromne ryzyko utraty bramki. Niewątpliwie jest w tym coś chwytliwego, jest w tym pogoń za perfekcją, jednak nie jestem przekonany, czy na takiej perfekcji mi zależy.

Abstrahując od samych rzutów karnych, o których zbyt wiele nie da się dyskutować ze względu na ich zerojedynkowość (albo się je lubi albo nie), władze ligi powinny być może zastanowić się nad formułą znaną z poprzedniej kampanii AHL. Chodzi mianowicie o siedmiominutowe, hybrydowe dogrywki, w których gra przez pierwsze pięć minut toczy się systemem 4on4, po czym na dwie minuty przeistacza się w 3on3, a dopiero później rozstrzygają indywidualne najazdy na bramkę. Wydaje się, że takie rozwiązanie mogłoby sprawić, że i wilk byłby syty, i owca była cała.