Winnipeg Jets rozwiązali pierwszy poważny dylemat personalny w kontekście najbliższej przyszłości organizacji. Menedżer Kevin Cheveldayoff z imponującej grupy zawodników na kończących się umowach wybrał sobie Dustina Byfugliena i to właśnie z „Big Buffem” postanowił związać się potężnym kontraktem na następne pięć sezonów.

Jeszcze przed początkiem rozgrywek wskazywano właśnie na Jets jako na klub, który czekają najpoważniejsze decyzje (a zarazem inwestycje). Dobiegające końca w czerwcu 2016 umowy Byfugliena, Andrew Ladda, Jacoba Trouby oraz Marka Scheifele zwiastowały spore roszady w Manitobie bez względu na rozstrzygnięcia w sezonie zasadniczym.

Słaba postawa Odrzutowców oraz podawane przez dziennikarzy kosmiczne oczekiwania finansowe tria Byfuglien-Ladd-Trouba tylko wzmogły spekulacje. Dziennikarz Winnipeg Free Press Tim Campbell sugerował, iż łączne żądania zawodników przekraczają wartość 150 mln dolarów! W poniedziałek dowiedzieliśmy się, iż Cheveldayoff od początku miał swojego faworyta i twardo postawił na Big Buffa.

Co podoba nam się na pierwszy rzut oka? Z całą pewnością długość umowy. 5-letnie zobowiązanie wobec 31-letniego zawodnika to rozsądny ruch dla Odrzutowców. Potężny obrońca na wolnym rynku śmiało mógł liczyć na kontrakt dłuższy o rok lub dwa.

O ile w kwestii długości na rękę klubowi poszedł zawodnik, o tyle w przeciwnym kierunku to organizacja z Winnipeg stanęła na wysokości zadania. Byfuglien będzie zarabiać bowiem aż 7,6 mln dolarów rocznie. To kolosalna suma. Tylko dwóch obrońców w NHL posiada wyższy cap hit niż Dustin – Shea Weber i P.K. Subban, a w całej Lidze tylko czternastu hokeistów zarabia więcej niż 7,5 mln „zielonych”.

Bez tytułu

Mamy więc do czynienia z kompromisem w pełnym tego słowa znaczeniu. Według Elliotte’a Friedmana ze Sportsnetu włodarze Jets nie chcieli pójść wyżej niż 6 lat/36 mln. Udało się zbić długość kosztem nieco okazalszej kwoty na koncie Big Buffa.

Co ten manewr oznacza dla całej organizacji? Wydaje się, że zatrzymanie Dustina jest równoznaczne z pożegnaniem kapitana Andrew Ladda. Kolejny były gracz Chicago Blackhawks ma bardzo podobne żądania do swojego kolegi – trudno przypuszczać, by operujący w ramach wewnętrznego budżetu Jets byli w stanie zaoferować kolejnemu graczowi tak sowity kontrakt. Na konferencji po ogłoszeniu kontraktu Byfugliena menedżer klubu zapytany właśnie o przyszłość Ladda odpowiadał bardzo mętnie, grubo owijał w bawełnę. To sygnał, że przed końcem lutego Ladd może zasilić któregoś z pretendentów do mistrzostwa na playoff run, a latem będzie polować na „kontrakt życia”.

Niewiadomą w tej układance pozostaje Jacob Trouba. Młody defensor zalicza się do ligowej czołówki wśród swoich rówieśników. Jego transfer brzmi jak baśń o mchu i paproci, tymczasem kanadyjscy eksperci wcale nie wykluczają takiej opcji sugerując, że w ostatniej chwili Cheveldayoff może postawić na Ladda kosztem właśnie Trouby. Jedno jest pewne – Byfuglien ostatnie ze swoich prime years spędzi w Manitobie i będzie mógł w pełni poświęcić się łowieniu ryb. Reszta już nie jest jego zmartwieniem.

Werdykt: Wielki Buff na pewno nie należy do trójki najlepszych obrońców NHL. Nie jest też w piętnastce najlepszych graczy, jednak utrzymanie rozsądnej długości kontraktu to aspekt być może ważniejszy od pieniędzy. To również ważny sygnał dla kibiców Jets. Podejrzewam, że utrata Byfugliena i Ladda w krótkim odstępie czasu mogłaby zostać przez nich fatalnie odebrana. Dobry ruch Odrzutowców.