Lubujący się w zdobywaniu bramek prawoskrzydłowy, zaliczył imponujące wejście do NHL, którego nie zachwiały nawet nękające go kontuzje. Teraz, gdy wreszcie jest zdrowy, ma szansę wywindować swoją wartość na same ligowe szczyty, kiedy końca dobiegnie jego nowy, trzyletni kontrakt z Canucks.

Fani w Vancouver mogą odetchnąć z ulgą. Brock Boeser wraca do gry. Dynamiczny skrzydłowy parafował nową, trzyletnią umowę na czas i może rozpocząć przygotowania do nowych rozgrywek razem z kolegami. Na dystansie dwóch ostatnich sezonów gry, Boeser pokazał całą masę potencjału na skuteczną grę w ofensywie. Ocierał się o granicę 30 trafień w każdej z kampanii i najpewniej spokojnie by ją przekroczył, gdyby nie miał problemów z plecami jako rookie oraz dolegliwości pachwiny w swoim drugim roku gry. Ograniczyło go to odpowiednio do 62 i 69 spotkań. Na mocy porozumienia zainkasuje średnio 5,9 mln dolarów rocznie, chociaż sama struktura kontraktu jest naprawdę bardzo intrygująca.

Negocjacje drugiego kontraktu młodej gwiazdy zespołu, to temat ostatnio bardzo na czasie. Stosunkowo łatwo zarysować tutaj centrum strefy konfliktu. Strona klubowa w swoim najlepiej pojętym interesie, próbuje uzyskać jak najwięcej z najlepszych lat kariery takiego gracza, za jak najbardziej rozsądną cenę. Najłatwiej osiągnąć to, podpisując długoterminowe kontrakty, których średnia wartość rozkłada się na siedem, osiem lat. Tymczasem, w interesie młodej gwiazdy jest jak najszybsze zyskanie statusu wolnego gracza, najlepiej jeszcze przed ukończeniem 27 lat. Taki zawodnik na pewno rozbije bank na rynku, zwłaszcza w lidze, która stawia na młodzież i staje się młodsza z każdym kolejnym rokiem. Podpisując tylko trzyletnią umowę, Boeser zachował sobie pole manewru, całkiem nieźle przygotowując się na dalszą przyszłość.

Pierwsze dwa lata nowej umowy, gwarantują mu zdecydowaną większość pieniędzy w postaci bonusów za jej podpisanie (signing bonuses). Wynagrodzenie zasadnicze za pierwszy rok, to tylko 700 tysięcy, przy 3,3 mln w bonusach. Drugi rok, to 3,1 miliona za grę i kolejne 3 mln w bonusach. Sytuacja diametralnie zmienia się w ostatnim roku obowiązywania umowy. Całe 7,5 mln dolarów w wynagrodzeniu zasadniczym. Dlaczego? Chodzi o sytuację wyjściową przed ew. pierwszym w karierze arbitrażem. Boeser będzie miał zapewnioną wyższą ofertę kwalifikacyjną, gdy klub będzie chciał zachować prawa do jego usług i dużo większe szanse na konkretną sumkę od niezależnego arbitra. Całkiem niezłe zabezpieczenie w wykonaniu jego agenta. Możemy się tylko domyślać, że jeśli Boeser nadal będzie tym, który będzie wykańczał akcje genialnego Eliasa Petterssona, będzie w stanie negocjować kolejny kontrakt z pozycji siły i finalnie bardzo dużo na tym zyska.

Dlaczego, więc można ten kontrakt określić całkiem rozsądnym kompromisem, na który chętnie poszli Canucks? Umowa pomostowa w dłuższej perspektywie działa na korzyść Boesera, ale daje trochę oddechu delikatnej sytuacji z czapką płac w Vancouver. Trzy lata spokoju oznaczają, że w międzyczasie, albo w najgorszym razie równo z Boeserem, zakończy się okres obowiązywania kilku mało korzystnych dla klubu umów. Mowa tu przede wszystkim o kontrakcie Loui Eikssona, prawdziwego kamienia młyńskiego u szyi Canucks. Jeśli wcześniej nie uda się go pozbyć w inny sposób, latem 2022 będzie wolnym graczem, podobnie jak inkasujący po 3 mln weterani Jay Beagle i Antoine Roussel. W Vancouver zrobią teraz wszystko, by maksymalnie wykorzystać dwa pozostałe lata pierwszej umowy Petterssona i trzyletni kontrakt wstępny Quinna Hughesa. Posiadanie w składzie takiego ofensywnego asa jak Boeser za mniej niż 6 mln, też będzie dla nich niezwykle przydatne.

Młode gwiazdy ligi coraz rzadziej przystają na takie właśnie umowy przejściowe, ale przy całej dozie niepewności i stresów, jakie czekają jeszcze kilka innych, Canucks mają już spokój. Nie muszą się oglądać na to, co zrobią Winnipeg Jets z Patrikiem Laine, czy Tampa Bay Lightning z Braydenem Pointem.Lepiej było dla tej ekipy wziąć sprawy w swoje ręce, niż potem słuchać, kto gdzie i od kogo dostał, przeciągając linę z Boeserem.

Nie sposób nie zawrzeć też w tym miejscu bardziej ogólnego przemyślenia na temat tych tzw. umów pomostowych. Nie tak dawno wieszczono, że ich czas i sens przeminął. Jednak patrząc na tą umowę, albo to jak radzą sobie ze swoimi graczami RFA Boston Bruins, trzeba powiedzieć, że było to zdecydowanie przedwczesne. Umowy przejściowe na pewno będą miały jeszcze swoje miejsce w przyszłości, a najprawdopodobniej jedną prędzej czy później podpisze Point w Tampie.

Wynegocjowana wartość umowy amerykańskiego skrzydłowego jest dla Vancouver jak najbardziej do przyjęcia. W tym sezonie da się z nią żyć, gdyż wpasowuje się nieźle w zarobi pozostałych fundamentalnych postaci w zespole. Canucks mogą się też czuć dość pewnie, jeśli chodzi o zagwarantowanie sobie usług Boesera na dłużej za te trzy lata. Będą w końcu jeszcze dwa sezony zastrzeżone, w których można będzie coś utargować.

Canucks uniknęli straty czasu, podpisując rozsądną umowę, która mieści się pod ich czapką płac. Mają też pewność, że ich najbardziej dynamiczny strzelec, będzie miał dość czasu, by nabrać prawidłowego rozpędu i przygotować się właściwie do wyzwań nowego, długiego sezonu. Tak, Boeser będzie ich kosztował więcej, jeśli chodzi o dalsze lata jego najlepszego czasu w karierze, ale cóż, jeśli wejdzie na taki poziom, do którego jest predestynowany, i tak trzeba będzie bardzo szeroko otworzyć portfel.

I chociaż Vancouver nadal są organizacją znajdującą się w okresie przejściowym, trudno nie czuć ekscytacji tą grupą młodych talentów, które wkrótce na dobre przejmą losy zespołu w swoje ręce. Boeser jest nieodzownym elementem tego nowego trzonu, głównym egzekutorem i ulubieńcem kibiców. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że będzie się wreszcie cieszył dobrym zdrowiem tak, by rozegrać komplet 82 meczów w sezonie zasadniczym.

Ocena z perspektywy gracza:

Ocena z perspektywy klubu: