No i stało się, to co dla wielu wydawało się niemożliwe. Tytuł mistrzów świata zgarnęła drużyna, której zawodnicy w tym sezonie rozegrali łącznie w NHL tylko 78 spotkań, czyli mniej niż sam Jonathan Marchessault, który jednak musiał się zadowolić z „Klonowymi Liśćmi” srebrnymi medalami. Finowie zamieszali po całości, a ich sukces będzie pewnie zapamiętany na długo.
Blamaż dnia: Niczym kij Manthy
Patrząc w kartkę ze składami wychodzi na to, że Aleksandr Owieczkin, Nikita Kuczerow, Jewgienij Małkin, Jewgienij Kuzniecow byli na lodowisku w meczu o trzecie miejsce z Czechami. No ale próżno doszukiwać się czegoś więcej z ich strony. Trochę się poślizgali, przemykali boczkiem byle nie zostać zauważonymi, czyli dokładnie tak samo jak w strefie wywiadów.
Trener „Sbornej” Ilja Worobjow zapytany na konferencji prasowej o postawę swoich największych gwiazd w kontekście całego turnieju stwierdził tylko sprytnie i nieszczerze, że nie przyglądał się jeszcze tej sprawie. Nie trzeba się było wielce przyglądać, żeby widzieć, ale w porządku niech mu będzie. Facet był w takim szoku po porażce w półfinale z Finlandią, że nie był w stanie wydusić z siebie nic sensownego.
Bohater dnia: Był sobie olbrzym
Pokonanie Kanadyjczyków przez Finów w finale spokojnie można przyrównywać do biblijnej historii o Dawidzie i Goliacie. Mały, wątły, ale byk. Taki sobie był tamten Dawid, czyli coś na wzór tegorocznego składu „Suomi”. Ale jeśli spojrzeć na ich czołową postać fazy pucharowej, to już Dawidka ze Starego Testamentu trudno się doszukać. Chłop ma ponad dwa metry i bardziej pasuje na jakiegoś golema, niż wątłego pastuszka z Bliskiego Wschodu.
Ten fiński „niedźwiedź” to Marko Anttila nazywany też… Buką. Tak tą Buką, która straszyła was w dzieciństwie. Muminki były z Finlandii. Przypadek? W sobotę „Buka” dość szczęśliwie pokonał Andrieja Wasilewskiego jedynym celnym strzałem wśród wszystkich hokeistów biorących udział w meczu „Suomi” z Rosją, a wczoraj wpakował dwie bramy Kanadzie, odwracając wynik z 0:1 na 2:1. Do tego jeszcze w pamiętnym ćwierćfinale ze Szwecją zapewnił swojemu zespołowi przepustkę do dogrywki, zdobywając gola na półtorej minuty przez końcem trzeciej tercji.
Patrząc na to, można pomyśleć „ale snajper, wow”. Spokojnie, spokojnie, żadne wow. Gość w całej fazie grupowej, czyli w ciągu siedmiu spotkań nie zdobył ani jednego „oczka”. Coś mu się przestawiło w głowie i to konkretnie od ćwierćfinałów.
O tym z kim mamy do czynienia najlepiej przekonuje opinia trenera Jukki Kalonena, który bez ogródek wywalił na konferencji, że Anttila to nie jest żaden talenciak i brylant w jego talii, tylko ciężko pracujący gość, ale wiecie taki od czarnej roboty. Zawsze jest pod ręką, można na niego liczyć i solidnie zagra jak potrzeba.
Koleżka od kilku sezonów ciśnie w Jokericie Helsinki w KHL i wydaje się, że to szczyt możliwości dla niego. Nigdy w karierze nie zdarzyło mu się strzelić 20 bramek w jakichś rozgrywkach w jednym roku. Przed przyjazdem na Słowację miał na koncie dwa turnieje mistrzostw świata i dwa zdobyte gole w nich. Teraz ma tytuł czempiona jako kapitan zwycięskiej drużyny i sześć trafień, bo w Koszycach oraz w Bratysławie czterokrotnie pokonywał bramkarzy. Ot, miła historia gościa, którego największym indywidualnym sukcesem był tytuł najczęściej karanego zawodnika w play-offach szwedzkiej SHL w 2016 roku. Epizod z NHL w tle w jego karierze znalazł się, a mianowicie numer 260 w drafcie 2004 i wybór przez Chicago Blackhawks. Anttila za Ocean nigdy nie dotarł. Kariera w najlepszej lidze świata niczym Marcin Kolusz, czy Andrej Michnow z GKS-u Tychy. Nie obrażając Ukraińca, który jednak parę pozycji wyżej był, bo miał numer 62.
Bramkarz dnia: Może wreszcie dostanie szansę
Anttila to jest jeden temat w kontekście występów Finów, ale drugi to Kevin Lankinen. Gość spisał się na medal, no nawet wraca ze złotem. W sobotę zatrzymał wszystkich Rosjan, jak jakichś „kajtków” z Włoch, czy Wielkiej Brytanii, a w niedzielę wpuścił tylko jednego gola Shea Theodore’a.
Całkiem niezły debiut na mistrzostwach świata. Średnia na mecz – tylko półtorej bramki, no i powyżej 94 procent obron. Lankinen pewnie modli się teraz, żeby w Blackhawks, ktoś spojrzał łaskawszym okiem na niego, bo chłopak się stara, a oni go przerzucają tylko po farmach. Trochę w AHL w Rockford IceHogs i trochę w ECHL w Indy Fuel, a to w końcu mistrz świata. Panowie z Chicago, no bez przesady, trochę szacunku dla Kevina, niech spróbuje chleba z NHL.
Kiks dnia: Może dać bramkę od piłki ręcznej?
Dogrywka meczu o brąz. Szarżuje sobie Nikita Gusiew. Bramka odsłonięta, a tu taki niefart. Przywalił po długim rogu nie wiadomo po co, ale tak niecelnie, że nic tylko oblać się rumieńcem i wcisnąć w najciemniejszy kąt ławki dla rezerwowych.
Wiadomo, wielu już nie trafiło i nic się nie stało, ale w tym przypadku mogło być tak, że medalu by nie było, gdyby tylko za chwilę Dominik Kubalik trafił kijem w krążek jak należy, a nie jakoś koślawo.
Przelałem trochę krytyki odnośnie Gusiewa, ale muszę go wziąć w obronę. To najjaśniejszy punkt „Czerwonej maszyny” w tym turnieju. Gwiazdorzy z pierwszych stron gazet zawodzili, a 26-latek z SKA St.Petersburg robił swoje. Ustrzelił cztery brameczki, do których dodał dwanaście asyst, no i wraz z Kuczerowem zdobyli najwięcej punktów dla „Sbornej”.
Gusiewowi przydałoby się już zawitać do NHL. Prawa do niego mają „Rycerze” z Las Vegas i trzeba go jak najszybciej za Ocean zabrać, bo kolejne rekordy w KHL nie mają już sensu dla tego młodzieńca. Trzeba go wreszcie wrzucić do prawdziwego pieca, albo przeżyje, ale wróci skąd przybył i będzie zabawiał rosyjską publiczność dalej swoimi popisami.
Kanonada dnia: Walili, walili i nic
Ależ Czesi natarli na „Sborną” w trzeciej tercji. Sypali strzałami co chwilę. Nie byłoby medalu pocieszenia dla Rosji, gdyby nie Wasilewski. Obronił wszystkie osiemnaście strzałów w tej części meczu, po czym pociągnął temat dalej w dogrywce i rzutach karnych. Bramkarz Tampa Bay Lightning nie dał Czechom nawet przez chwilę pomarzyć o nawiązaniu walki w najazdach. Nie wpuścił żadnego strzału w konkursie karnych i już.
Wrażenie zrobił, bo dostał tytuł najlepszego golkipera imprezy, zarówno od dyrektoriatu mistrzostw, jak również od mediów. Ale po nim na taflę wyjechał Lankinen i dał wszystkim do myślenia. My przyznaliśmy tytuł kanonady dnia Czechom za trzecią tercję, ale Kanada w tej samej części gry w swoim meczu oddała 21 strzałów rozpaczy. Fiński golkiper opanował wszystkie. Jego koledzy w tym czasie tylko trzy razy nękali Matta Murraya, z czego dwa skutecznie. A to ciekawa statystyka.
Błąd dnia: Patrz pan trochę, co się dzieje
Kanada nieźle ścisnęła Finów od samego początku finałowego meczu. „Suomi” przez dwie minuty kisili się we własnej tercji bez pomysłu na to, jak się z niej wydostać. W końcu coś tam wymyślili, a przy pierwszej groźnej akcji już dostali prezent od sędziego.
Na bramkę Murraya pojechał Jere Sallinen, ale nie odpuścił mu młody – zdolny, czyli Thomas Chabot. Defensor Ottawa Senators walczył do końca, wybijając czysto krążek. Panowie pasiaści na to, że rzut karny. Przesadzili, aż szkoda gadać. Dostają od nas 2+10, będzie przynajmniej czas przemyśleć swój błąd.
Finowie chyba zczaili, że to tak nie wypada i zagrali fair play. Oliwer Kaski, który już niedługo pakuje walizki i leci do Detroit, nie miał sumienia wykorzystać karnego po tak niesprawiedliwej decyzji. Łupnął w Murraya i po okrzyku. Gramy dalej.
Gol dnia: Zwinny jak kot
Shea Theodore to taki bystrzak, co to gra w obronie, ale jak trzeba to z przodu też potrafi zamieszać. Tak właśnie zrobił w 11. minucie finału. Otworzył wynik meczu ładnym golem. Przede wszystkim brawo za decyzję i odwagę.
Ruszył sam od niebieskiej, nawinął jednym zwodem trzech gości, po czym wydawało się, że to początek egzekucji „Klonowych Liści”, a tu zupełnie odwrotnie, to właśnie był koniec ich popisów strzeleckich w tym dniu.
Ach te Finy, pogodzili wszystkich. Historia trochę jak z bajki. Bez gwiazd, bez wielkich indywidualności, a jednak wygrali. Chyba największym z nich okazał się trener Jukka Jalonen. To on zdobył ostatni tytuł mistrzowski dla swojego kraju. A gdzie? W tym samym miejscu, co wczoraj. Osiem lat temu. Come back dekady.
Wyniki:
Rosja – Czechy 3:2 po rzutach karnych (mecz o 3. miejsce)
Finlandia – Kanada 3:1 (finał)
Co dalej:
Dziękujemy za czytanie naszych raportów z MŚ Elity. Za rok Szwajcaria 🙂
Odnoszę wrażenie, że Rosjanie ilekroć wyjeżdżają na mecz o trzecie miejsce, to grają w nim zupełnie bez zaangażowania.
Dziękuję bardzo za dobra robote. Super mistrzostwa, duzo bardziej mnie ciekawily niz zaczynajacy sie final nhl. Hyvva Hyvva Suomi ???????
Oprócz końcówki i dzięki sukcesowi Finów to były wyjątkowo nudne.Za dużo meczy bez żadnej rywalizacji + brak najlepszych zawodników.Takie mistrzostwa pseudo Elity.Z drugiej strony nie dziwię się,że najlepsi odmawiają,bo priorytetem jest gra w lidze.
Edit.Źle to napisałem.Miało być „Oprócz sukcesu Finów i dzięki nim ciekawszej końcówki były wyjątkowo nudne”
Dla mnie finał marzenie – obu drużynom kibicuję najbardziej. Cieszę się również, że wygrała Finlandia 🙂
Comments are closed.