Żaden zawodnik NHL nie dostał się do najlepszej ligi świata by leserować – nie ma też co oczekiwać, że takie leserowanie nie zostanie zauważone I “nagrodzone” wycieczką na farmę – gdzie, podobnie jak to mówi się amerykańskim dzieciom po śmierci ich ukochanego żółwia albo pieska, będzie można swobodnie hasać i gdzie zawodnik będzie mógł cieszyć się zdrowiem już na zawsze. Najlepsi hokeiści świata robią kariery, ponieważ znajdują niszę, którą wypełniają w drużynie. Często nie jest to funkcja, o jakiej śnili w swoim dzieciństwie. Ale może to być praca, dzięki której ich nazwisko zostanie zapisane w protokole meczowym jednej z 31 najlepszych ekip świata. Problem zaczyna się wtedy, gdy próbuje zrobić się coś na pół gwizdka. Do takiego podejścia nigdy nie przyzwyczajał nas David Backes – ale trzeba spojrzeć prawdzie w oczy – napastnik Bruins  wymyślił dla siebie rolę, w której chce dać z siebie… jakieś 65%.

Chciałem być wykładowcą. Więc wykładam chemię. W supermarkecie.

Trzeba rozwiać wszelkie wątpliwości. Praktycznie żaden hokeista, któremu przyszło bić się w NHL, nie marzył od dziecięcych lat o rzucaniu rękawic i tłuczeniu po głowie rywali w bluzie najlepszej ligi na globie. Billy Tibbetts zawsze chciał być taki, jak Gordie Howe i strzelać dużo bramek. Ba, to samo mówił Gordie Dwyer, który w swojej kilkuletniej karierze w barwach Canadiens czy Lightning do siatki nie trafił nigdy.  Wierzyć w bokserskie zapędy wszystkich, którym przyszło bawić się w ligowych policjantów to jak wierzyć, że każdy rezerwowy bramkarz marzy o ty, by siedzieć na ławce i obserwować jak jego kolega po fachu wygrywa mecz, a on może sobie spokojnie siedzieć i myśleć, co dziś na obiad. Rola „enforcera” to nie jest wymarzona rola żadnego zawodnika – ale ktoś musi to robić. Parafrazując najlepszego zabijakę w historii ligi, Bobby’ego Proberta, jeśli nie masz szans na bycie najlepszym snajperem ligi, próbuj być jej najlepszym bokserem.

Fajny ten Backes – taki nie za zdecydowany

W mediach gruchnęła wieść, że napastnik Boston Bruins – David Backes spotkał się z trenerem drużyny, Brucem Cassidy, bo miał mieć nowy pomysł na siebie, by przydać się drużynie w większym stopniu.  Nie jest spełnieniem marzeń Backesa, który jeszcze kilka lat temu uważany był za człowieka, bez którego St. Louis Blues zawalą się i wybuchną,  by co chwila być wypuszczanym przeciwko czwartym formacjom rywala i grać coraz mniejsze minuty. Rozsądnym było więc spotkanie się ze szkoleniowcem, by pogadać o tym, co z tym fantem zrobić. Bardzo szybko do mediów wyciekła wieść, jakoby Backes szykował się i zgłosił dobrowolnie do pełnienia funkcji „ochroniarza” i gościa od brudnej roboty. Niedawno zawodnik stanowczo zaprzeczył temu, ale wszystko wskazuje na to, że mamy w mieście kandydata na nowego szeryfa.

Nasyp mi cztery łyżeczki, ale nie mieszaj, bo nie lubię cukru

Backes ewidentnie plącze się w zeznaniach. Hokeista nie bardzo chce spojrzeć prawdzie w oczy. 15 punktów w 55 meczach jest, jak na niego, wynikiem koszmarnym. Zawodnik jest w poważnym kryzysie, a jego drużyna powoli, aczkolwiek sukcesywnie daje mu do zrozumienia, że obejdzie się bez niego. Koszmar Backesa polega na tym, że Bruins nie są potęgą ligi dzięki Backesowi, ale troszkę pomimo niego. Stąd też próba przydania się drużynie wydaje się być mocno uzasadniona, ale sposób, w jaki obwieszcza on to światu sprawia, że w jego poświęcenie można wątpić.

Rzucanie rękawic i bójki, a także zbieranie sporej liczby minut kar to żadne novum dla Davida Backesa. W barwach St. Louis spokojnie przekroczył granicę 100 minut kar. Zawodnik doskonale radzi sobie w grze fizycznej, i zawsze była to bardzo istotna część jego kariery. Miał to być jednak dodatek do jego umiejętności technicznych i zdobywanych punktów – a chwilowo, umiejętności związane z twardą grą będą tym, co da u utrzymanie w NHL.

Trochę tak, ale nie…

Bardzo interesujące zatem jest to, że zawodnik zaprzeczył doniesieniom, jakoby został nowym „policjantem” w Boston Bruins. Nadawałby się do tej roli choćby dlatego że w ekipie w której gra tak zadziorny gość jak Brad Marchand, od wielu lat nie wystarczy dobrze okładać się pięściami, by grać w Bostonie. Zawodnik okrężnie tłumaczy się, że ani przez moment nie mówił trenerowi o chęci stania się bokserem na lodzie, i że tacy zawodnicy są jednowymiarowi i zupełnie nie odpowiada mu taki styl gry. Z drugiej jednak strony dodaje, że jego fizyczna gra może przydać się Niedźwiadkom bardziej, niż jego dotychczasowe nieudane raczej próby zdobywania bramek i asyst. Wszystko brzmi ładnie, a na papierze wygląda jeszcze lepiej. Tyle, że Backes od zawsze gra fizycznie i rozpycha się łokciami w lidze dosłownie i w przenośni. Na czym więc miałaby polegać jego podobno nowa rola? Przecież właśnie obwieścił nam, że będzie robił dokładnie to, co robi od dawien dawna.

Amerykanin wybrał sobie również bardzo ciekawy moment na zaprzeczenie temu, że będzie się od teraz częściej bił. Ogłosił to po dokładnie po trzech bokserskich pojedynkach w czterech spotkaniach. To mniej więcej tak, jak gdyby zrzucić bombę na sierociniec w Afganistanie, a potem zrobić sobie wesołe selfie z dyrektorem placówki. Dlaczego więc zawodnik postanowił tłumaczyć się z tego, że nie chce się bić mimo, że bije się dużo częściej, i to akurat po rozmowie z trenerem? Powody są dwa

Po pierwsze, jeśli nigdy wcześniej nie byłeś jedynie ochroniarzem, to nie masz ochoty nim zostawać. Przy całym szacunku dla enforcerów, ale nie jest żadną tajemnicą, że ta rola wymaga największych umiejętności bokserskich i fizycznych, ale niezbyt istotne są tutaj umiejętności operowania kijem i krążkiem. Innymi słowy – uznanie Backesa za takiego zawodnika byłoby mocno demotywujące dla niego, a w tak zwanej „normalnej pracy” można by to uznać za degradację z bardzo dobrego stanowiska na stanowisko o kilka pozycji niższe. Zawodnik, który jest w stanie zdobyć ponad 50 punktów w tej lidze nie ma ochoty być uznawany za specjalistę od brudnej roboty – nawet jeśli aktualnie ma problem przekroczyć granicę 20 oczek.

Po drugie, w lidze obowiązują niepisane zasady pomiędzy takimi zawodnikami jak chociażby Tom Wilson. Jedna z nich mówi o tym, że ogłoszenie się „enforcerem” czy cię jednym z nich, co automatycznie oznacza rzucenie wyzwania każdemu pięściarzowi w NHL. I o ile Backes raczej nie należy do strachliwych graczy, to przyjęcie każdego wyzwania może utrudnić mu granie i zdobywanie punktów, co przecież docelowo ma ponownie stać się domeną Amerykanina. Oczywiście Backes ma umiejętności, które pozwoliły by mu jakoś łączyć te dwie funkcje, ale pogodzenie tego wszystkiego udaje się niezwykle rzadko – innymi słowy, Tom Wilson jest tylko jeden.

Backes stoi na rozdrożu, i robi co może by móc wybrać obie drogi jednocześnie. Żadna nie gwarantuje mu świetlanej reszty kariery, ale zbyt długi postój i zastanawianie się nad wyborem skróci jego pobyt w NHL z całą pewnością.