Pora rozłożyć na czynniki pierwsze jeden z najważniejszych, a na pewno najbardziej spodziewanych transferów z końcówki lutego. Winnipeg Jets wzmocnili środek lodowiska pozyskując Kevina Hayesa z New York Rangers. W drugą stronę powędrował Brendan Lemieux oraz 1. runda draftu 2019. Dlaczego to świetny ruch obu stron?

Pytanie z tezą, wiem. Już tłumaczę, dlaczego obie strony skorzystają na tym interesie. Niemały sukces zapisuję na konto menedżera Rangers. Patrząc przekrojowo żaden z rentali nie dał sprzedającemu 1. rundy draftu, nawet najsmakowitszy kąsek w osobie Marka Stone’a przyniósł Ottawie tylko 2. rundę, i to jeszcze 2020. Oczywiście w przypadku skrzydłowego Senators draftowy pick był tylko elementem transferowej układanki, zaś przy przenosinach Hayesa stanowił centralną oś wymiany, ale fakt pozostaje faktem. Pierwszorundowy wybór oddali jeszcze tylko Buffalo Sabres, lecz Jason Botterill sięgnął po Brandona Monotura – zawodnika będącego na kontrakcie jeszcze przez rok.

Jeżeli słuchaliście audycji z trade deadline to powinniście pamiętać kilkuminutową dyskusję o absurdalnej awersji menedżerów do oddawania 1st rounderów, podczas gdy 2-3. rundy fruwają po giełdzie transferowej niczym pomidory na słynnej La Tomatinie w Walencji. Mityczna 1. runda uchodzi za jakiegoś świętego Graala, tymczasem zwykle mówimy o wyborze z miejsc 25/30. Nie przeceniałbym wartości takiego późnego picku, z drugiej strony zawsze lepiej wybierać pod nr 27 niż np. 47. Przynajmniej w teorii, prawda?

Słówko jeszcze o Brendanie Lemieux, czyli drugim elemencie wymiany przechodzącym do Nowego Jorku. Podobała mi się 4. formacja Winnipeg w tym sezonie. Praktycznie od początku ligi wykrystalizował się układ Lemieux-Copp-Tanev. Stanowili zgraną, aktywną trójcę, zdolną grać twardy hokej, ale i również potrafiący zadziałać w ofensywie. 8 goli Lemieux, 7 bramek Coppa, 13 trafień Taneva – nie liczyłem, ale zakładam, że niewiele czwartych ataków strzeliło blisko 30 bramek… Atutem Lemieux z całą pewnością jest wiek. Ma 22 lata, podczas gdy Tanev ma 27, a Copp 24. Do kierunku obranego przez Strażników najbardziej pasował właśnie Lemieux. Na początku przyjście tego gracza zbyłem machnięciem ręki, ale im więcej o nim myślę, tym więcej sensu dostrzegam w jego transferze. Rangers mają spory kłopot z obsadzeniem 4. ataku. Aktualnie w bottom-6 grają dwa rodzaje zawodników: młodzi Chytil, Andersson czy czasami Buczniewicz, którzy w szerszej perspektywie mają obsadzać scoring lines. Druga kategoria to ludzie typu Connor Brickley, Boo Nieves czy Vinni Letttieri. W skrócie – niewystarczająco dobrzy nawet do roli zadaniowców. Taki Lemieux będzie pożytecznym, potrzebnym graczem, którego Rangers nie potrafili ostatnio samemu wychować.

Spoglądając na wymianę oczami Kevina Cheveldayoffa do głowy przychodzi mi klasyk z „Rejsu”: „Proszę Pana, ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem”. Menedżer Winnipeg wykonał dokładnie taki sam ruch jak przed rokiem. Wtedy postawił na Paula Stastny’ego, teraz obrał kurs na Kevina Hayesa. Manewr z końcówki lutego 2018 sprawdził się fantastycznie. Niewiele zabrakło, by Jets znaleźli się w Finale. Stastny z miejsca wpasował się do zespołu, wskoczył w slot za plecami Marka Scheifele, Bryan Little mógł zejść do trzeciej formacji, co dużo bardziej pasuje do jego charakterystyki. Co najważniejsze, inteligentny i wszechstronny Stastny w lot złapał nić porozumienia z Patrikiem Laine oraz Nikolajem Ehlersem.

Jak pokazał sezon zasadniczy 18/19, obsada środka lodowiska w Winnipeg wcale nie jest tak prostą sprawą jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Żadna z wewnętrznych klubowych opcji nie zapewnia odpowiedniego poziomu. To znaczy o tyle o ile zapewnia, ale by mierzyć się z St. Louis, Nashville, Calgary czy San Jose potrzeba czegoś więcej, poziom dostateczny na pewno nie wystarczy. Little nie jest jakimś zjawiskowym playmakerem, Lowry to świetny zadaniowiec, który jednak nie jest zdolny do prowadzenia ofensywnej formacji, a młody Roslovic jest – no właśnie – młody, nieograny, nie wiadomo, czy w ogóle ma potencjał na występy w top-6 i zasadniczo Paul Maurice jeszcze nie znalazł dla niego optymalnej pozycji na lodzie. Draftowano go jako centra, jednak w NHL na razie występuje wyłącznie na skrzydle.

Bliźniacze problemy towarzyszyły Odrzutowcom przed rokiem, więc skoro wówczas sięgnięto po „Staza” (nie mylić ze „Stanem”), teraz schylono się po gościa możliwie najbardziej odpowiadającego profilem Amerykaninowi. I tak padło na Kevina Hayesa. Inny z Amerykanów ma za sobą bardzo udane trzy ćwiartki kampanii. W Nowym Jorku to właśnie on wraz z Miką Zibanejadem mieli stanowić duet centrów Rangers w top-6 w kampanii 18/19. Przyznam szczerze, że jako pilny obserwator wydarzeń w klubie z Big Apple szczerze wątpiłem w możliwości Kevina. Przez lata występów przyzwyczaił mnie do swojego zmanierowanego, opieszałego stylu gry. Miewał momenty, w których wyglądał jak Joe Thornton albo Ryan Getzlaf. Z dużą fantazją – choć niewielką szybkością – dostojnie prowadził krążek, potężnym ciałem osłaniał krążek, który później kapitalnie potrafił wyłożyć koledze z formacji. Tyle, że to były jedynie przebłyski. To był jego problem – sądził, że jest Thorntonem, a był zwykłym śmiertelnikiem. Być Thorntonem a nim bywać to dwa różne pojęcia.

W tym sezonie Hayes zrobił jednak zauważalny postęp. Ograniczył indywidualne akcje, forma przestała przerastać treść. Hayes dojrzał, zaczął pracować na całej szerokości i długości lodowiska. Dostał większą rolę, którą chwycił obiema rękami. Wybrał dobry moment – przed sezonem był graczem o statusie RFA. Zamiast od razu zawrzeć długoterminową umowę postawił na siebie. Wybrał roczny kontrakt, wierząc, że zagra kampanię życia i dopiero wtedy zrobi konkretny skok na kasę. Na razie plan sprawdza się w stu procentach.

Werdykt: Świetny, oczywisty deal dla obu stron. Jets uzupełnili widoczną lukę nie tracąc niczego, bez czego nie mogliby się obejść, a Rangers wyciągnęli naprawdę zacny pakiet. Na papierze solidna 4+ dla obu stron.