Opisując trenerską roszadę w Los Angeles posłużyliśmy się hasłem „wiatr zmian”. Równie często padają określenia takie jak „zamknięcie rozdziału” czy „nowe rozdanie”. Wtorkowa szokująca decyzja Chicago Blackhawks, wskutek której posadę stracił Joel Quenneville, to coś znacznie większego. Przykładając miarkę dzisiejszych czasów, mówimy o prawdziwym końcu epoki.
Era „Coacha Q” trwała w Wietrznym Mieście nieco ponad 10 lat. Dokładnie 16 października 2008 roku przejął tę posadę od Denisa Savarda. Wcześniej – z niemałymi sukcesami, choć po Puchar Stanleya sięgnął dopiero w Chicago – pracował w Colorado oraz St. Louis. Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że 2008 rok to wcale nie było tak dawno. Praktyka pokazuje jednak, że przypadek Quenneville’a był prawdziwą anomalią.
W związku z końcem współpracy charakterystycznego wąsacza w Jastrzębiami, trenerem o najdłuższym stażu jest Jon Cooper, zatrudniony przez Tampa Bay Lightning w marcu 2013. Kolosalna różnica. Dodam jeszcze, że niedaleko z Coopem są tacy panowie jak Paul Maurice w Winnipeg, Peter Laviolette w Nashville oraz… wciąż uważany za żółtodzioba Dave Hakstol z Philadelphii Flyers (maj 2015). Tak, długowieczność Quenneville’a była prawdziwym fenomenem dzisiejszych czasów. Mówienie o erze czy epoce jest jak najbardziej uprawnione.
Dygresja: Miewam ogromne kłopoty z wycenieniem wartości trenerów i nie tyczy się to tylko hokeja na lodzie. Czasami odnoszę wrażenie, że niektórym szkoleniowcom przypisujemy niemal wszystkie zasługi oraz szereg boskich cech, z kolei innych skazujemy na pożarcie obwiniając za wszystko, co złe. Jakie Wy dobralibyście proporcje? Powiedziałbym, że na wynik drużyny w 85% składają się zawodnicy, trener to brakujące 15%. Albo inaczej: klasowy trener z dobrej drużyny zrobi świetną, słaby – z dobrej personalnie ulepi przeciętniaka. Wątpię, by trenerzy pracujący w NHL jakoś szczególnie różnili się od siebie. Wszystkie drużyny grają dość podobnie.
Jedni nieco uważniej, inni trochę odważniej. Ktoś ma lepiej dopracowaną grę w special teams (lub po prostu lepszych wykonawców), jedni stawiają bardziej na defensywną strukturę i szybkie wypady do ataku, drudzy preferują dłuższe utrzymywanie się przy krążku. Bądźmy jednak poważni – hokej to najchaotyczniejszy ze sportów, próżno szukać w nim tak wielu schematów jak w koszykówce, siatkówce, a nawet piłce nożnej.
Naturalnie Joela Quenneville’a wypada zaliczyć do kategorii tych lepszych fachowców. Bronią go liczby: niebagatelny staż, rozegrane i wygrane spotkania, do tego trzy mistrzowskie pierścienie – może coś słyszeliście. Dlaczego więc taki fachura stracił robotę? Czy kontrowersyjna decyzja klubu z Chicago jakimś cudem się obroni?
Cztery powody, dla których zwolnienie Quenneville’a to błąd:
Z pustego nie naleje nikt.
__________________________________
Aby czytać dalej
Wybierz jedną z opcji abonamentu i ciesz się nieograniczonym dostępem do serwisu. NHL w PL to miejsce naszej pracy. Traktuj nas jak gazetę lub magazyn. Dziennik lub miesięcznik, przy tworzeniu którego działa wiele osób za określone wynagrodzenie. 10 złotych za miesięcznik złożony z 100 stron (średnia ilość artykułów w portalu) to uczciwa cena.
Możesz nam zaufać! Współpracujemy z uznanymi na polskim rynku markami jak TVP, czy wydawnictwo SQN, a o naszej rzetelności i bezpieczeństwie całego procesu świadczą już setki sprzedanych przez nas abonamentów. Płatność jest prosta i intuicyjna ale w razie wątpliwości w FAQ zobaczysz jak wygląda proces zakupu. Zapraszamy do działu z darmowymi artykułami gdzie będziesz mógł przekonać się, że naprawdę warto w nas zainwestować.
Formularz zamówienia
Nazwa Przelew Abonament 30 dni 22 zł Formularz zamówienia
Nazwa Przelew Abonament 90 dni 50 zł Formularz zamówienia
Nazwa Przelew Abonament 180 dni 90 zł
Szewc zawinił, kowala powiesili.
Ta ludowa maksyma pasuje jak ulał do sytuacji w Chicago.
Jako kibic Blackhawks zgadzam się z większością twoich argumentów Adrian, zresztą prawie zawsze jeśli nie w 100% opisywałeś sytuację w tej organizacji celnie i rzetelnie ale też z pewną taką wyczuwalną w tekście nutą sympatii do Hawks. Przynajmniej tak mi się wydaje.
Nawet dziś oczekując na tekst o „wąsaczu”, zastanawiałem się kto będzie jego autorem. Przewijało się Twoje nazwisko.
W każdym razie pomimo wszystkich zasług Joela, jego zaangażowania, zżycia się z organizacją, legendarnego już profesjonalizmu, uważam ze nastąpiło zmęczenie materiału i jego motywacja wobec dużej grupy doświadczonych, sytych sukcesami graczy i odwrotnie zwyczajnie się wyczerpała a do tego relacje miedzy znużonym JQ i coraz bardziej apodyktycznym SB przechyliły czarę goryczy.
Tak się zastanawiam i wydaje mi się ze Quenneville odetchnął bardziej niż Bowman ……….
Wiem że nowe nazwisko coacha nie powala i nie rokuje sukcesów, jednak świeża miotła może jeszcze obudzi jakiś ogień w trzonie Blackhawks. To jest właśnie ten 1% powodów dla których jednak widzę światełko w tunelu.
Tyle dziś bom słaby.
Howgh
P. S. Miałem okazję spotkać tego gościa i zagadać o autograf, pamiętam że biła od niego energia i ciepło.
Ojciec mega sukcesów dla Blackhawks odchodzi, mimo że to tylko ok. 10 % wkładu do świetnego pokolenia, które zastał po przyjściu do Chicago. Kończy się jakaś epoka w lidze i dla mnie osobiście też.
Tak na koniec dodam że Quennville to trener z 3 SC z jednym teamem w ciągu 6 sezonów, poprzedni taki wyczyn ma na koncie …….. Bowman Scotty, który zgarnął 3 SC w latach 1997, 1998, 2002.
Nie no, z wieszaniem Kowala to bym się jednak wstrzymał! 😉
Sympatia? Często (a może jednak za rzadko) podkreślam, że jestem niemal w stu procentach pozytywnym kibicem hokeja. Nigdy nie kibicuję przeciwko komuś, raczej skupiam się na tych dobrych historiach. Trudno nie mieć gigantycznego szacunku dla dokonań Blackhawks z ostatniej dekady. MODELOWO zbudowana drużyna, o ile w ogóle coś takiego jak model istnieje. Na pewno stworzyli szablon, w którym do teraz funkcjonuje NHL – budowanie przez draft w głowach menedżerów zdaje się być cały czas obowiązującą i jedyną słuszną koncepcją. Szkoda, że rozkład następuje w takim stylu, choć zawsze mogło być gorzej…
Przyjmuję argument o pewnym wypaleniu czy też zużyciu się metod JQ. Wszystko kiedyś się kończy, wyczerpuje. Z drugiej strony rodzi się pytanie, czy to metody Quenneville’a przestały być skuteczne same z siebie, czy przestały trafiać na podatny grunt? I nie chodzi mi nawet o to, że zawodnicy go „wyłączyli”. Raczej o to, że już nie byli w stanie realizować polecać tak sumiennie jak przed laty, gdy wszyscy byli piękni i młodzi. Właśnie z tym wiąże się mój sceptycyzm względem nowego coacha, odnoszę wrażenie, że z tej grupy naprawdę niewiele da się jeszcze wycisnąć. Obym się mylił!
W gruncie rzeczy zmierzam do takiej oto puenty: Hawks byli jedynym klubem, który mógł spróbować oprzeć się na trenerze, zamiast dopasowywać go do zawodników. Ulepić kogoś pokroju Sir Aleksa Fergusona, stworzyć człowieka-instytucję. W imię krótkotrwałej (i wątpliwej) korzyści – mówiąc brzydko – spuścili to w kiblu. Szkoda.
Pozdr!
Zwolnieniem JQ rzeczywiście „centrala” ratuje sobie dupsko i spuszcza do kibla (jak to ująłeś) pewien schemat może nawet mini dogmat w tej lidze, wypracowany przez lata spędzone w Chicago przez Quennevilla.
W tak dynamicznych czasach, w tak dynamicznej grze i lidze, opieranie organizacji (jej części) i dopasowywanie pod coacha, raczej moim zdaniem nie ma szans.
Właśnie historia Blackhawks to mówi, lata pozornej prosperity pod batutą jednego szkoleniowca, rekordowe serie w PO a Stanleya na lekarstwo.
Intensywność samej gry oraz pozasportowych czynników (podróże, wywiady) wypala ludzi, pytanie brzmi: bardziej trenera czy jego podopiecznych?
Zwolnienie (odejście) JQ musiało kiedyś nastąpić, może była ku temu lepsza pora po laniu vs Predators w 1 rundzie PO 2017? Przecież RS (trochę ponad stan) był całkiem przyzwoity i nikt nie przypuszczał (poza wyjątkami) że nastąpi taka katastrofa w PO. Pamiętam ten obłęd w oczach Toewsa, który zdawał się mówić: co jest do kurwy nędzy, gramy swoje, jesteśmy contender a obrywamy jak szmaty.
Pamiętam to dobrze, właśnie (chyba) wzajemne znużenie, rutyna coacha i graczy wtedy się objawiło z całą mocą. Joel nie mógł w żadem sposób, jakimikolwiek zmianami odwrócić tej rywalizacji, był bezradny.
Howgh
Pierdu śmierdu. Akurat od trenera to zależy bardso dużo. Jakich sobie dobierze współpracowników, styl dry, dobór zawodników. Myślę że jest to wiecej niz 15 procent. W Chicago chyba są nie tacy źli zawodnicy. Kwestia decyzji.,dopasowania,wyborów draftowych, motywacji. Trener to dużo wiecej niż 15 procent.
1. Quenneville już od jakiegoś czasu nie mógł dowolnie dobierać sobie współpracowników. Dwa lata temu zwolniono mu jego prawą rękę oraz najlepszego kumpla Mike’a Kitchena, o czym jest w tekście.
2. Zawodników również nie dobiera trener, robi to menedżer. Wbrew woli JQ z Chicago odeszli Hjalmarsson oraz Panarin, co również opisałem wyżej. Właśnie wyobraziłem sobie, jakie halo podniósłby trener drużyny z dowolnej ligi piłkarskiej, gdyby prezes sprzedał mu dwóch kluczowych zawodników pierwszej jedenastki. Przecież to by była tygodniowa głodówka, przywiązanie się do drzewa i gorzkie żale wylewane na konferencji. Przez kolejne 20 lat udzielałby wywiadów, jak to nie zniweczono jego roboty…
3. Draft? Jeszcze mniejszy (czy. zerowy) wpływ niż na decyzje dotyczące seniorskiej kadry.
Żeby nie było – po prostu głośno myślę, bo temat jest dla mnie fascynujący. Ocena trenerów to najtrudniejsza „działka” pisania o NHL. Przecież taki Tortorella po przygodzie z Vancouver miał być całkowicie skończony. Skompromitowany dinozaur hokeja. Teraz w Columbus okazuje się jednak, że wcale nie jest taki zły. Wsadzony do taksówki przez Floridę Gerard Gallant w Vegas robi jeden z najbardziej sensacyjnych wyników w historii NHL. Mike Sullivan na drugą szansę w lidze czekał 10 lat, wraca i zdobywa dwa tytuły. Jak pisałem w tekście – stylowo i taktycznie cała NHL gra niemal na jedno kopyto. Jasne, są pewne różnice – ktoś ma grupę lepszą technicznie, ktoś ma ekipę o lepszych predyspozycjach fizycznych, jeszcze inny posiada kapitalnych łyżwiarzy. Ale na pewno nie ma tak odmiennych pomysłów na tę samą dyscyplinę jak w koszu czy kopanej. Odnoszę wrażenie, że w wielu przypadkach wszystko rozbija się o timing. Po prostu dany trener znajduje się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. Na upartego (bo przecież nigdy tego nie sprawdzimy) można powiedzieć, że gdyby na miejscu Quenneville’a w Chicago przez te wszystkie lata był Sutter, Vigneault, Julien albo inny Babcock, to Hawks mogli mieć tyle samo mistrzostw albo więcej… Fascynujące 😉
Z Żul(ien)em bym nie przesadzał. Miał bardzo podobną grupę w Bostonie do tej, którą posiadał coach Q. W RS wyniki notował podobne. Ale w play-off było słabiej. Chicago zdobyło trzy tytuły (prawie cztery i trzy z rzędy – fenomenalna seria z Kings w 2014 roku), Boston tylko jeden. W Illinois nie było takich dziwnych zapaści w walce o tytuł, jakie zdarzały się w Bostonie – Hurricanes 2009, Flyers 2010, Capitals 2012, Leafs 2013, Canadiens 2014. Co roku coś.
Ogólnie łapię myśl, że przy innym dobrym trenerze ostateczni bilans sukcesów Blackhawks mógłby być bardzo podobny. Ale mimo tego uważam, że jest coś w trenerach, co odróżnia zwycięzców od reszty. Coach Q ma coś takiego. Często porównywano do niego Hitchcocka. Ja akurat broniłem Kena, bo nie przegrywał gładko. Zawsze było blisko w meczach i zawsze przynajmniej Blues wygrywali 2 mecze w serii. Ale koniec końców, zawsze wygrywali rywale. A Chicago odwrotnie – zawsze na górze. Jedyny wyjątek – finał konferencji 2014. Ale to było starcie rywali wagi supercięzkiej. Długo takiej serii nie będzie.
I na koniec trzy słowa na temat innego koguta. Przez długi czas Babcock był uważany za najlepszego trenera. Zegar już tyka. Po podpisaniu Tavaresa w Totonto obowiązuje hasło „tu i teraz”. Zobaczymy jak sobie Pan Michał poradzi, czy faktycznie jest taki wspaniały.
Poradzę se, ale dziękuje za zainteresowanie.
Pamiętam jak dziś ten WCF vs Kings.
Leddy gubi kij, wraca po niego, nie dostatecznie koncentruje się powracając na pozycję przed Crawforda, stoi jakoś bokiem. Pada strzał i guma po bluzie Leddy`ego prawie ześlizguje się do bramki.
Kurwa jak sobie o tym pomyślę to ……. lepiej nie myśleć.
Mogło być w drugą stronę i Stanley pewny (wybacz J. Laskowski oraz inni fani Rangers), jednak zachód wtedy był mocarny a Rangers w finale słabiutcy.
Niemniej nie raz twierdziłem że choroba mistrzowska po ewentualnym Stanley Cup 2014 nie pozwoliła by na tytuł w 2015. Więc w zasadzie wyszło na to samo.
Dlatego dużym podziwem darzę Penguins, 2 tytuły z rzędu w tych trudnych czasach, marzenie ściętej głowy Bowmana.
Tak masz rację Kapitanie, to była rywalizacja w WCF, jednak SCF w 2013 cenię wyżej ze względu na intensywność, pomimo jednego meczu mniej.
Chyba (moim zdaniem) najlepszy SCF ostatnich 9 sezonów.
Co do Juliena i Babcocka to ten pierwszy mógł mieć 2 tytuły, zaważyło słynne 17 sekund. Gdyby Boston jednak wygrał ten finał to dziś inaczej postrzegali byśmy Juliena i Quenneville`a.
Babcock z kolei jeśli faktycznie nie udowodni wkrótce (do trzech, pięciu sezonów) swojego kozactwa to zwyczajnie aura i mit opadnie.
Howgh
Tamten final byl dziwny. Większośc meczów wygrywała drużyna optycznie słabsza. Wyjątek to necz nr 3 dla Bruins i nr 5 dla Blackhawks. Tam byłem emocjonalnie zaangażowany więc ciężko porównywac mi serie z udziałem Bostonu i bez. Faktem jest, że spotkały się wtedy dwie niemal kompletne ekipy posiadające atak, obronę i głębię składu. A może po prostu w wyniku lockautu i krótszego sezonu obie drużyny były po prostu mniej poobijane, mniej zmęczone i zdrowsze?
Wracając do trenerów – we wspominanym roku 2013 Babcock miał 3-1 z Chicago i dostał w ryj. Skrzydła nie były już takie mocne ale w ostatnich trzech meczach nie zagroziły specjalnie rywalom. Żul(ien) też się nie popisał z Philadelphią trzy lata wcześniej i odpadł mając 3-0 w meczach. Ba, w omawianym roku 2013 cudem nie przegrał serii mimo prowadzenia w niej 3-1. Ciekawe jaki odsetek takich wpadek mają największy trenerzy w NHL – ilu przegrało serie mając 3-1 (ewentualnie 2-0, ale to już mniej istotne)?
Mnie z kolei przekonuje twoje rozumowanie Adrian. Również uważam, że jeśli masz utalentowanych zawodników to po prostu wygrywasz tytuły. Podział procentowy wpływu na wygrywane mecze zostawiłbym w takich proporcjach jak napisałeś. Trener powinien wprowadzać pewne udoskonalenia i dawać jakieś cenne wskazówki swoim podopiecznym, ale to głównie gracze są budowlańcami sukcesu !. Może gdyby Joel miał więcej gadania to sytuacja byłaby zupełnie inna. Pewnym jest że gdzieś w środku przez tą sytację coś zaczęło gnić i rzuciło się to po prostu na samą grę.
Ja mam trzy szarpane myśli:
1. Obstawiam, jak to powyżej zostało napisane „zmęczenie materiału”, dodałbym też wypalenie zawodowe itp. Czasem trzeba coś po prostu zmienić nawet jak nie ma winy po obu stronach (albo obu jest). A w Fergusonów osobiście nie wierzę (choć ten jeden istniał naprawdę jakimś cudem).
2. Trener to (czasem? często?) więcej niż 15%, przykład też z góry: Torts. Te same cieniutkie Kurtki nagle po przyjściu trenera zaliczają najdłuższą serie zwycięstw i są rewelacją sezonu a nic innego się nie zmieniło – zasługa ewidentnie trenera (i powiewu „świeżości” związanej z nim).
3. Może i taktyka, sposób, trening u wszystkich jest taki sam, ale jest jeszcze motywacja, team spirit itp. a tu już pewnie każdy trener ma inne zdolności. Jeden może gadać/grozić/straszyć/obiecywać a wszyscy mają to w…. nosie, inny swoją charyzmą (czy czymś tam charyzmopodobnym) potrafi bandzie przeciętniaków wmówić, że są zaje…dobrzy i tak zahipnotyzowanych doprowadzić w świetnym stylu do finału i dopiero wtedy polec (polec tak dla niepoznaki, żeby ktoś go nie przejrzał i nie nabrał podejrzeń, że jest kosmitą). Myślę, że motywowanie to umiejętność nie do przecenienia u trenera i tu się pewnie hokejowi trenerzy zasadniczo różnią.
Jeszcze odniosę się do Tortorelli ponieważ padło jego nazwisko w kilku wpisach.
Jestem pewien że John poważnie przemyślał i zredefiniował swój warsztat pracy po blamażu reprezentacji USA w PŚ 2016. Zespół Tortsa naszpikowany gwiazdami nie zaistniał wcale a jego „nowatorski”, karczemny sposób zarządzania podopiecznymi jak zwykle się nie sprawdził.
To było jego katharsis, face się oczyścił, przemyślał i zaistniał na nowo.
Inna sprawa że notująca stały progres młodzież w Columbus, dość wydatnie ułatwia mu życie.
Comments are closed.