Pod koniec sierpnia w centrum Toronto, w odnowionej hali znanej jako Maple Leaf Gardens pojawiło się ponad dwudziestu młodych zawodników, którzy w ostatnim czasie zostali okrzyknięci przyszłością północnoamerykańskiej ligi. W ramach akcji medialnej organizowanej przez stowarzyszenie graczy NHL hokeiści mieli pozować do zdjęć oraz nagrać kilka filmików pokazujących ich niebywałe umiejętności.
Dziennikarze mieli szansę zobaczyć na własne oczy, co te młode talenty potrafią. O dziwo, najbardziej zaskakujące okazało się dla nich to, że Charlie McAvoy… wciąż jest w stanie włożyć łyżwy i wyjechać na lodowisko.
Po latach, gdy pochodzący z Long Beach hokeista będzie wygrzewał stopy przy kominku, z pewnością wspomni kampanię 2016/17. Niewątpliwie zapisze się ona na kartach jego historii jako najdziksza w karierze.
19-letni obrońca, po którego Boston Bruins sięgnęli w pierwszej rundzie ubiegłorocznego draftu rozpoczął sezon z Terrierami, drużyną Boston University. W bluzie bostońskiej ekipy rozegrał 37 spotkań, w których zgromadził 25 punktów i 56 minut karnych.
Na przełomie grudnia i stycznia przywdziewał barwy reprezentacji Stanów Zjednoczonych podczas odbywających się w Kanadzie mistrzostwach świata do lat 20. Był jednym z fundamentów defensywy amerykańskiej drużyny i ojcem złotego sukcesu Jankesów. Dla zespołu z Ameryki Północnej ustrzelił na tym turnieju dwa gole i dołożył cztery asysty.
Po przedwczesnym końcu sezonu ligi uniwersyteckiej przeniósł się do stolicy Rhode Island – Providence. W barwach afiliacyjnej drużyny Niedźwiadków rozegrał cztery starcia, zdążył odnotować dwa kluczowe podania.
Następnym krokiem była duża liga. Skład defensywy Bruins na playoffowy wyścig o Puchar Stanleya był mocno przerzedzony kontuzjami. Na lodzie nie pojawił się Torey Krug i Brandon Carlo, a w trakcie pierwszych spotkań urazów nabawili się także Adam McQuaid i Colin Miller.
Złożyło się więc tak, że w ciągu jednej nocy z żółtodzioba, który nie miał żadnego doświadczenia w National Hockey League McAvoy stał się fundamentem obrony Niedźwiadków. W sumie w sześciu starciach z Ottawa Senators młodzian zaliczył dwie asysty. Na lodzie spędzał średnio ponad 26 minut.
Bruins z marzeniami o mistrzostwie pożegnali się już pod koniec kwietnia, nie oznaczało to jednak dla 19-letniego defensora końca sezonu. Amerykanin dostał powołanie na kolejne mistrzostwa świata, tym razem na poziomie seniorskim.
– Cały ten sezon był pasmem wzlotów i upadków – tłumaczył dziennikarzom zgromadzonym w Maple Leaf Gardens. – Z Boston University graliśmy świetnie. Szkoda, że nie dotarliśmy do Frozen Four, ale co zrobić. Ta drużyna była niesamowita i jestem dumny, że mogłem być jej częścią. A później mistrzostwa juniorów. To było zawrotne tempo, dwutygodniowy turniej. I udało nam się zgarnąć złoto. Tak właściwie gra dla tych dwóch ekip by mi w zupełności wystarczyła… Ale później pojechałem do Providence i Bostonu. Szalony rok.
To prawda. Dziewięć miesięcy, pięć różnych zespołów. McAvoy rozegrał w sumie 63 spotkania, w których uzbierał 38 punktów. Grał jak równy z równym na każdym poziomie, nawet wtedy, gdy mierzył się z tymi wyższymi, cięższymi i znacznie bardziej doświadczonymi zawodnikami.
Ostatnio część naszych redaktorów wytypowała go do zgarnięcia nagrody dla najlepszego debiutanta niedawno rozpoczętego sezonu. Droga do upragnionego trofeum jeszcze długa i pewnie wyboista, ale 19-latek pierwsze kroki i dziewięciomiesięczną rozgrzewkę ma już za sobą. Pożyjemy, zobaczymy.