Rok temu wszyscy naśmiewali się z pustych krzesełek w hali BB&T Center w Sunrise, w której to swoje domowe spotkania rozgrywa Florida Panthers. W tym roku „Pantery” odbyły się od dna, a ich niechlubne miejsce zajęli „Wyspiarze” z Nowego Jorku. Islanders mają bowiem wyraźny problem z frekwencją na trybunach po zmianie swojej hali.
Był październik 2012 roku. Wszyscy zachwycali się otwartym przed kilkoma tygodniami obiektem Barclays Center na Brooklynie w Nowym Jorku, który zapierał, no i w zasadzie nadal zapiera dech w piersiach. To w tym czasie jeden z najbardziej rozpoznawalnych klubów NHL – New York Islanders ogłosił, że od sezonu 2015/2016 swoje domowe spotkania będzie rozgrywać właśnie w tej arenie. „Wyspiarze” zamknęli tym samym ponad 40-letni okres swojej gry w Nassau Veterans Memorial Coliseum. Już wtedy wywołało mieszane uczucia wśród kibiców.
Po podpisaniu umowy rozpoczęły się pierwsze problemy. Ktoś zauważył, że hala na Brooklynie niezbyt nadaje się do rozgrywania meczów hokeja – niektóre krzesełka uniemożliwiały objęcie wzrokiem całego obszaru gry, multimedialna kostka nie jest idealnie wycentrowana względem tercji neutralnej, a same trybuny są zbyt bardzo oddalone od lodu. Nikt nie zadbał o to aby obok koszykówki halę tę dostosować także do hokeja na lodzie. Barclays Center sportowo to głównie arena pod rozgrywki koszykarskie właśnie.
Opisane powyżej problemy, a także poniekąd przenosiny drużyny z Long Island na Brooklyn niezbyt spodobały się samym kibicom, którzy nagle przestali przychodzić na spotkania swojego zespołu. Co prawda spotkanie inauguracyjne zostało wyprzedane do ostatniego miejsca, ale po pierwszym domowym meczu jest już tylko coraz gorzej i nic nie zapowiada jak na razie poprawy. Mecze Isles ogląda średnio 12,183 widzów co daje Nowemu Jorkowi ostatnie miejsce w ligowej klasyfikacji publiczności. Hala zapełnia się ledwo w 70%. Dla porównania rok temu na mecze NYI przychodziło średnio 15,334 kibiców, a hala zapełniała się niemal w 95%.
Oczywiście nie są to nowe problemy w NHL. Wiele zespołów w swojej historii miało już problemy z przyciągnięciem kibiców na trybuny, ale wiązało się to niemal zawsze ze słabymi wynikami sportowymi zespołu. Tymczasem na Long Island, a raczej na Brooklynie, mamy najsilniejszą drużynę od dobrych kilku lat, która z powodzeniem może powalczyć w play-offach. Wydawało się, że Isles mają wszystko aby podbijać rynek. Strach pomyśleć co by się działo gdyby zmiana zbiegła się ze słabą postawą drużyny. Kibicom nowa hala się najzwyczajniej w świecie nie podoba. Krytykują oni nawet windy.
Nie można obwiniać klubu za ten ruch. Być może był on niezbyt dobry, ale niestety konieczny. Nassau Veterans Memorial Coliseum była drugą najstarszą halą w NHL i zaczynała ona powoli odstraszać swoim wyglądem, a problemy np. z przeciekającym dachem tylko potwierdzały konieczność przeprowadzki. Aktualnie stara arena Islanders przechodzi potężną renowację, ale nie oznacza to, że Isles wrócą do niej na stałe. Co prawda pojawiły się głosy iż zespół okazjonalnie może grać w odnowionej hali na Long Island, ale mowa była tylko o sześciu spotkaniach. Umowa z zarządcami Barclays Center została podpisana aż na 25. lat. Zerwanie kontraktu nie wchodzi w grę. Koszty takiej operacji mogłyby doprowadzić klub do bankructwa.
Problemów z kibicami nie ma za to sąsiedzka drużyna NBA rozgrywająca spotkania w tym obiekcie – Brooklyn Nets. Hala podczas ich meczów wypełnia się niemal w stu procentach. Nets mieli problem z widzami przed przeprowadzką na Brooklyn. Do sezonu 2012/2013 drużyna nazywała się New Jersey Nets i wówczas cieszyła się ona najmniejszym zainteresowaniem kibiców w całej lidze, a hale dzieliła z… New Jersey Devils.
Włodarzy Islanders czeka więc nie łatwe zadanie. Muszą oni przekonać kibiców do nowej hali i z powrotem ściągnąć ich na mecz. Sprawy nie ułatwia ogromna konkurencja w tym obszarze. O rzut beretem oddalone są bowiem przecież dwa inne zespoły NHL – Rangers i Devils, a Nowy Jork jest rynkiem, w którym działają organizacje we wszystkich największych ligach sportowych w Stanach Zjednoczonych.