Cała armia uroczych Kanadyjskich mediów z pod znaku „chcemy jeszcze jedną drużynę, która nic nie zdobędzie w tym sezonie” od kilku dobrych lat traktuje Arizona Coyotes, jak przyszły domek dla swoich hokejowych laleczek. Ci sami ludzie zapomnieli chodzić na mecze, czy w ogóle przejąć się dawnymi Winnipeg Jets, Hartford Whalers czy Quebec Nordiques, gdy ci jeszcze grali w Kraju Klonowego Liścia.
W skrócie: Kojoty kilka razy zarobiły na siebie w swojej 20-letniej historii. Ich właściciel ogłosił bankructwo, a następnie sprzedał ich kolejny właściciel – niejaki Wayne Gretzky. Następnie Kojoty przez kilka lat pozostają bez właściciela, będąc pod skrzydłami NHL. Próby sprzedaży drużyny obejmują również Kanadyjskich szaleńców chcących przenieść do Kanady wszystko, co ma związek z NHL. Władze NHL odmawiają, ale prasa i media w Kanadzie traktują Kojoty jak „złośliwe rozpieszczone bachory, które na złość nie chcą się dać przenieść tam gdzie oni chcą”.
Po co nam lód na pustyni?
A po co nam koncerty im. Fryderyka Chopina? Nie leczą raka, nie łatają dziury budżetowej i nie walczą o prawa czegokolwiek. Mimo to, ludzie tego chcą – a gdy nie chcieli, inni ludzie propagowali to, by zaczęli chcieć. Tak w skrócie można opisać działania zmierzające do utrzymania Kojotów w Arizonie. Fani Yotes 2-3 dobre sezony trzęśli się ze strachu nie wiedząc, czy w przyszłym sezonie drużyna nie zamieni się w kolejną kanadyjską legendę bez Pucharu od 300 lat.
10 lat temu mało kto w Phoenix wiedział, na czym polega hokej. Kojoty długi czas posiadały rekord niskich frekwencji (koło 5 tysięcy ludzi na jednym meczu), a przeniesienie Atlanta Thrashers do Winnipeg spowodowało, że nikt nie widział już innego scenariusza dla Kojotów. Od tamtej pory wiele się zmieniło. Fani Kojotów, a baza ta rośnie aż miło, wstawiła się za swoją drużyną dumnie prezentując season tickets (bilety na wszystkie mecze w hali Coyotes) i opowiadając się za finansowym wsparcie dla drużyny.
Gigantyczną prace wykonał Shane Doan – którego historia zapisze jako najmniej znanego kapitana w historii ligi, ale za to najmilszego hokeistę na globie i najlepszego ambasadora hokeja w Arizonie, jakiego tylko można sobie wyobrazić. Doan uwielbia dzieci, co sprzyja tworzeniu się bazy fanów, bierze udział w wielu eventach charytatywnych, sam prowadzi hipoterapię – a przy tym ewidentnie widać, że sprawia mu to przyjemność.
Jaki jest plan Móżdżku?
Taki jak zawsze Pinky… spróbujemy opanować Arizonę. W stanie Arizona podwoiła się ilość dzieciaków zgłaszanych do treningów hokeja, tegoroczna jedynka draftu to urodzony w tym stanie Auston Matthews, a coraz więcej pochlebnych rzeczy słyszy się od byłych zawodników Coyotes takich jak Jeremy Roenick, Keith Tkachuk czy Claude Lemieux.
Bardzo ważnym elementem jest fakt, że drużyna AHL – Springfield Falcons, zostanie przeniesiona do Tucson w stanie Arizona, gdzie będzie stanowiła zaplecze dla Kojotów. Transakcja ta niejako przypieczętuje dalekosiężny plan rozbudowy potęgi hokejowej na pozornie tak nieprzyjaznym terenie. Władze NHL widać zdają sobie sprawę, że bankructwo czy problemy z frekwencją mogą zdarzyć się wszędzie – niezależnie od historii drużyny (Islanders), skończywszy na jej sukcesach (wszystko wskazuje na to, że ze względu na krach ekonomiczny miasta problem ten dotknie za kilka lat Red Wings).
Problemu nie rozwiąże się uciekając z drużyną do innego miasta. Po pierwsze – taka ucieczka kosztuje kwadryliony milionów dolarów. Po drugie, to konieczność rozpoczęcie całej promocji od nowa. Nikt nie ma ochoty na kolejną drużyną w Kanadzie – nawet sami Kanadyjczycy, gdyby wiedzieli, ze Oilers czy Flames musieliby w pewnym momencie podzielić się fanami z trzecią organizacją.
Nowy początek
Drużyna ma właściciela, który ma wobec Kojotów poważne zamiary – i nie spodziewa się nagłej rewolucji w ciąg kilku miesięcy. Drużyna przechodzi „dobrą zmianę”, która zaowocowała dużo lepszym wynikiem w tym sezonie i prezentacji tak świetnych przyszłych gwiazd ekipy jak Max Domi, Anthony Duclair czy Louis Domingue. Druzyna pompuje pieniądze w reklamę (np. firmy w Phoenix otrzymują ulotki, bilety i reklamy drużyny).
Najważniejsze. Drużyna ma fanów. Wiernych fanów – bardzo cierpliwych fanów zresztą. Fani ci są w stanie wytrzymać jeszcze trochę porażek w imię większego dobra i oglądania powtórki z sezonu 2012-2013, gdy Kojoty zaszły aż do Finałów Konferencji. Wszystko to jest bardziej realnie niż kiedykolwiek, a ja życzę sobie i Wam, by ten plan się ziścił. Wszyscy tego chcemy, jeśli hokej ma być bardziej powszechny, a nie stanowić tylko rozrywkę dla Kanadyjczyków.