Info tygodnia: pierwsza wygrana

Róbert Kaláber doczekał się triumfu w roli selekcjonera reprezentacji Polski. Doszło do tego przy trzecim podejściu. Po dwóch porażkach w listopadzie w Budapeszcie Biało-Czerwoni wzięli rewanż w Katowicach i pokonali Madziarów 2:1. Przełamali passę siedmiu kolejnych porażek z Bratankami. Na tę radosną chwilę trzeba było czekać ponad trzy lata. Tyle czasu Węgrzy regularnie nas ogrywali.

Doceniam czwartkowy wynik, ale nie popadajmy w euforię. Goście przywieźli drugi garnitur zawodników. Zabrakło kadrowiczów z dwóch eksportowych klubów, czyli z DVTK Jegesmedvék Miszkolc (słowacka Tipos Extraliga) oraz z Fehérvár AV19 (austriacka bet-at-home Ice Hockey League). Dodatkowo obie strony pozbawione były czołowych graczy występujących w zagranicznych drużynach.

Po piątkowym rewanżu już niestety nie było „ochów” i „achów”, ponieważ rywale ograli nas 3:1, a my nie wyciągnęliśmy wniosków z błędów popełnionych dzień wcześniej.

Gole tygodnia: zabrakło tego jubileuszowego

W XXI wieku mierzyliśmy się z Madziarami już 42 razy, ale tylko w 10 przypadkach udało nam się wbić rywalom w meczu więcej niż dwa gole. Tej statystyki nie udało się poprawić w Katowicach. Nie udało się również świętować jubileuszowego trafienia numer 200 w potyczkach z Węgrami. Licznik jak na złość zatrzymał się tuż przed tą liczbą.

Na janowskim Jantorze obejrzeliśmy trzy akcje bramkowe w wykonaniu Biało-Czerwonych. Wspólny mianownik: specyficzne momenty tych trafień. Trzeba docenić, że w obu spotkaniach zaliczyliśmy mocny początek, co jest niezwykle cenne, tym bardziej w rywalizacji z silniejszym przeciwnikiem.

W czwartek potrzebowaliśmy do objęcia prowadzenia dosłownie 25 sekund. Z gola cieszyliśmy się już przy premierowym ataku Orłów. Doskonale w mecz wszedł głodny kadry Patryk Wronka, który wyglądał jakby taki właśnie miał plan, czyli szaleńczo rzucić się na rywala i dać prowadzenie reprezentacji. Był to 52. występ Kromki w biało-czerwonej bluzie. Autorem gola został Filip Komorski.

W rewanżu znalezienie sposobu na węgierską obronę zajęło nam nieco więcej czasu. 1:0 pojawiło się na tablicy świetlnej po niespełna dwóch minutach gry. Duży udział w tym miał Filip Starzyński, który do końca walczył o krążek, wygrywając pojedynek bark w bark z Rajmundem Bukorem. W zamieszaniu podbramkowym najwięcej szczęścia było po stronie Mateusza Michalskiego, rozgrywającego 18. mecz w narodowej kadrze.

Podobać się mógł upór z jakim Polacy dążyli do czwartkowej wygranej. Do końca pozostali skoncentrowani, szukając swojej szansy. Ten styl gry, nie polegający na myśleniu o zbliżającej się dogrywce, popłacił i zwycięskie trafienie wpadło pięć sekund przed końcową syreną. Nieustępliwy Damian Kapica zmusił do błędu Rolanda Voklę, a gola zapisał na swoim koncie Dominik Paś.

Po każdym z tych trafień z głośników płynęło „Ale wkoło jest wesoło ooo”. Nieprzypadkowo, ponieważ za sprawą redaktora Piotra Chłystka z Przeglądu Sportowego ten szlagier zespołu Perfect wybrany został goal songiem polskiej kadry. Znany z hokejowych relacji w TVP Sport dziennikarz zaproponował PZHL-owi, aby kadra miała swój utwór „puszczany” po strzelonej bramce, a dalej sprawy potoczyły się szybko i zapadła decyzja o wyborze utworu, który za rok obchodzić będzie swoje półwiecze istnienia.

Największy minus tygodnia: nauczcie ich grać przewagi

11 przewag i zero wynikających z tego korzyści. Tak się po prostu nie da grać w hokeja w XXI wieku. To wbrew wszelkim obowiązującym kanonom. Powerplay kadry jest największą zmorą Kalábera, którą musi jak najszybciej pokonać. Powiem wprost. Nie wierzę w jakikolwiek sukces tej kadry, jeżeli przewagi nie zaczną funkcjonować chociażby na poziomie przyzwoitym.

W ostatnim powerplayu tych dwóch dni meczowych, dodajmy pięciominutowym przy stanie 1:2 w końcu meczu, dostaliśmy podsumowanie, które wystarcza za cały komentarz. Węgrzy wbili nam gola, choć tutaj mieliśmy do czynienie nie tylko z bezbarwnym graniem „przodów”, ale także z niezbyt rozsądnym, to znaczy zbyt szybkim zjechaniem z bramki przez Johna Murraya. Amerykański golkiper nie zdążył po prostu wrócić na czas.

W pierwszym spotkaniu kończyliśmy środkową partię w podwójnej przewadze, z której zostało nam 23 sekundy po przerwie. Był zatem czas, aby ułożyć plan i spróbować wykorzystać ten prezent. Po gwizdku sędziego oznajmiającym ostatnią tercję zaczęli od spalonego.

Polacy nie mieli pomysłu na te przewagi. Albo rozstawiali się dookoła i wymieniali podania, z których niewiele wynikało, albo uderzali tak, że amatorzy z drugiej ligi daliby radę udanie interweniować. Ewidentne problemy z utrzymaniem krążka na niebieskiej przeżywał nowy kapitan kadry, Bartosz Ciura.

Jeżeli już coś się działo, to koniecznie z wykorzystaniem wracającego do kadry po dwuletniej przerwie, Grzegorza Pasiuta, zdecydowanie nadmiernie eksploatowanego przy przewagach. Nie chodzi tu o ochronę zdrowia i sił napastnika GKS-u Katowice, ale o monotonię rozegrania powerplayu. Tym sposobem ciężko mu będzie zaskoczyć golkipera rywali i zaliczyć 36. trafienie w kadrze.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że Pasiut twierdził, iż rozgrywanie przewag wygląda dobrze i przyniesie na pewno korzyści. Jednocześnie podkreślam, że nie zamierzam robić tu jakichś sądów nad doświadczonym zawodnikiem, który wykonał bardzo dużo dobrej, pożytecznej pracy. To bardzo ważne ogniwo kadry Kalábera.

Zaskoczenie tygodnia: pokazał klasę

Powołanie Ondřeja Raszki wydawało się bezsensownym ruchem. Czech prawie w ogóle nie gra na zapleczu rodzimej ekstraklasy, gdzie jest zawodnikiem HC Frydek-Mistek, a kiedy dostaje nieliczne szanse to nie olśniewa. Trzy sezony pod wodzą Kalábera w Jastrzębiu pozwoliły obu panom wypracować odpowiednie relacje koleżeńskie i w takich kategoriach należało odbierać powołanie dla 30-latka pochodzącego z Trzyńca.

Raszka zaskoczył totalnie. Zagrał naprawdę dobry mecz, będąc pewnym punktem polskiej ekipy. Dał kadrze to, czego należy oczekiwać od golkipera, czyli bezpieczeństwo. Węgrzy oddali w jego stronę 23 strzały, z czego tylko jeden okazał się skuteczny. Czy Raszkę można winić za wpuszczonego gola? Moim zdaniem nie. To była jedna z tych sytuacji, kiedy bramkarz ma naprawdę niewiele do powiedzenia. Przed sobą miał dwóch rywali, nie widział strzału, a do tego Zsombor Garát uderzył perfekcyjnie. Warto dodać, iż Madziarzy rozgrywali wtedy przewagę.

Nazajutrz w bramce pojawił się Murray i już nie było tak różowo, jak w czasie gdy ostatnią instancję stanowił były golkiper siedmiu polskich klubów. Zawodnik mistrzów kraju musiał zmierzyć się z 22 uderzeniami Węgrów, z czego trzy zakończyły swój żywot za jego plecami. Do tego doliczam zbyt pochopną decyzję o zjechaniu z posterunku w końcowych fragmentach 21. występu w kadrze, co niestety zostało wykorzystane przez Węgrów. Szkoda, że swojej szansy nie otrzymał tym razem Michał Kieler, ale trudno wymagać od szkoleniowca takiej decyzji, skoro ostatecznie udało się rozegrać tylko dwa z czterech planowanych spotkań.

Oklaski tygodnia: brawo za forechecking

Stemplem Kalábera postawionym na polskiej kadrze jest agresywna, nieustępliwa gra do przodu. Hokej, który dobrze się ogląda. Fachowo rzecz ujmując, forechecking. Za taki styl należą się naszym brawa i zachęta, aby trzymali ten kurs.

O tym jak ważny jest mocny pressing przekonaliśmy się w końcówce pierwszego spotkania. To właśnie dzięki forecheckingowi Kapicy udało się zakończyć zwycięstwem tamto spotkanie, a ten styl Polacy konsekwentnie prezentowali już chwilę wcześniej. Jak mówi powiedzenie „kropla drąży skałę”.

Okazuje się, że na tak odważne, agresywne granie nie tylko było nas stać w równowadze. Pasiut dał przykład jak można skutecznie zepchnąć rywala do obrony podczas osłabienia. To właśnie od takich nestorów polskiej kadry jak Pasiut, należy oczekiwać podejmowania decyzji mogących przynieść zwrot akcji.

Przełamanie tygodnia: takiego Alana chcemy

Łyszczarczyk przyzwyczaił do tego, że niestety, ale gra w kadrze nie jest jego mocną stroną. Zawsze był pod kreską. Nie przypominam sobie, kiedy można było powiedzieć, iż zagrał na oczekiwanym poziomie. Tymczasem w Janowie mieliśmy nowotarżanina w wydaniu, które daje nadzieję na lepsze jutro. 22-latek został doceniony przez Kalábera. Słowak zgłosił go do nagrody MVP pierwszego meczu. Całkiem zasłużenie.

Młody Polak był bardzo aktywny, kolokwialnie mówiąc robił grę i co najważniejsze często brał na siebie jej ciężar. Dobrą ilustracją tej tezy jest jeden z jego odważnych wjazdów na bramkę Gergely’ego Arany’ego w końcowych minutach trzeciej tercji pierwszego meczu.

Naprawdę niewiele zabrakło, aby Łyszczarczyk dobry występ przypieczętował golem. Znalazł się w sytuacji sam na sam z węgierskim golkiperem, lecz zabrakło trochę precyzji.

Łyszczarczyk był ewidentnie zadowolony ze swojego przełamania. Przed kamerą portalu Interia tłumaczył, że wcześniejsze słabsze występy wynikały z różnic pomiędzy północnoamerykańskim stylem hokeja, a tym europejskim. Cóż, nie do końca kupuję takie tłumaczenie, ale to najmniej istotne w tej sytuacji. Najważniejsze, żeby Alan trzymał poziom, który pokazał i dołożył do tego punkty za gole oraz asysty.

Ważne, iż dobra forma Łyszczarczyka nie była tylko jednodniowym wyskokiem. W piątek może nie zrobił takiego wrażenia jak w czwartek, ale dalej prezentował wysoki poziom. Po jednym z jego wjazdów wydawało się, że zdobyliśmy drugą bramkę. Akcję kończył Wronka, aktywny w obu meczach, lecz analiza wideo wykazała, że guma nie przekroczyła linii pomiędzy słupkami świątyni Zoltána Hetényiego.

Forma młodego pokolenia polskich zawodników to kolejny pozytyw płynący z dwudniowych występów. Brakuje jeszcze skuteczności, ale miejmy nadzieję, że wraz ze wzrostem doświadczenia ten element zacznie funkcjonować należycie. Blisko gola był Kamil Wałęga, który pauzował w czwartek, natomiast w rewanżu zaliczył szósty mecz w kadrze narodowej.

Dominik Paś, zdobywca zwycięskiego gola z czwartku, ma tych spotkań na koncie o 11 więcej od klubowego kolegi. Niedawny lider naszej reprezentacji U20 na dobre rozgościł się już w seniorskim składzie, a jego grę należy oceniać pozytywnie i rozwojowo.

Debiut tygodnia: pierwsze koty za płoty

Tym razem na skutek powrotu kilku kadrowiczów, których nie oglądaliśmy w listopadowym wypadzie do Budapesztu, nie było miejsca na nowe twarze. Rodzynkiem w tym towarzystwie okazał się Adrian Jaworski. Defensor KH Energi Toruń wskoczył w miejsce kontuzjowanego Oskara Jaśkiewicza.

24-latek zapłacił frycowe, które jest udziałem każdego debiutanta. Przed kamerą portalu Interia mówił szczerze o tym, iż w pierwszej tercji nie wiedział co się dzieje dookoła niego, gdyż zżerał go stres.

Błędów w jego wykonaniu kilka się przydarzyło. Najbardziej bolesny był ten piątkowy, który zainicjował akcję zakończoną zwycięskim trafieniem Węgrów.

Były również takie momenty, kiedy Jaworski pokazywał selekcjonerowi, iż należy mu się bacznie przyglądać, bo może być z niego wiele pożytku. Jest to opcja przyszłościowa, jednakże należy mieć ją na uwadze.

Bohater tygodnia: czarodziej w bramce

W Polskiej Zmianie skupiam się na Biało-Czerwonych co z pewnością nikogo nie dziwi, ale teraz będzie kilka słów o węgierskim golkiperze, na którego Sean Simpson postawił w rewanżowym starciu. Hetényi to uznana marka nad Balatonem. Kilka lat spędził za oceanem na poziomie ECHL, zebrał sporo doświadczenia w lidze EBEL, a od 2007 roku jest stałym punktem seniorskiej kadry narodowej.

Gdyby w piątek kanadyjski coach Madziarów, który musiał dzień wcześniej przełknąć gorycz pierwszej porażki w charakterze selekcjonera Bratanków, postawił na innego „konia” niż Hetényi, to niewykluczone, że wygralibyśmy ten mecz. 32-latek z Budapesztu dokonywał cudów, osiągając kosmiczne statystyki. Polacy skierowali w jego stronę 50 strzałów, z czego tylko jeden okazał się dla niego za trudny. Kilkukrotnie ratował zespół z poważnych tarapatów, tak jak miało to miejsce przy akcji Wałęgi.

Hetényi pod koniec meczu był wyczerpany. Do tego stopnia, że były selekcjoner Szwajcarii, z którą siedem lat temu zdobył wicemistrzostwo świata, wziął dla swojego podopiecznego specjalnie czas, dając chwilę wytchnienia najlepszemu hokeiście Węgier sezonu 2014/15.

Cytat tygodnia: hokejowy bóg

Polska kadra zyskała nowego kapitana. Został nim Ciura, który obecnie ma na liczniku pół setki występów z orzełkiem na piersi, a w tym dwa dodatkowo z literką C. 28-letni wychowanek UKH Dębica musi poprawić kilka elementów. Tak jak wcześniej już wskazałem były problemy z utrzymaniem krążka na niebieskiej w czasie przewag, ale pojawiały się również uchybienia w wypełnianiu zadań defensywnych. Dla Ciury występy w roli kapitana reprezentacji, to coś co przerosło jego najśmielsze dziecięce marzenia, o czym opowiedział przed kamerą Polski Hokej TV.

Wszyscy przepytywani przez dziennikarzy zawodnicy zgodnie mówili o braku skuteczności i konieczności pracy nad tym elementem. To jeden z dwóch głównych grzechów reprezentacji Polski, tuż obok rozgrywania przewag. Potrzebę zmian zaznaczył również Filip Starzyński, MVP Biało-Czerwonych w rewanżowym starciu, który stwierdził, że strzelając jedną bramkę w meczu raczej trudno myśleć o odniesieniu sukcesu.

Start filmu: wypowiedź Starzyńskiego

Jak zwykle przed kamerą jak ryba w wodzie czuł się Komorski. Autor pierwszego gola w tym dwumeczu z Węgrami był w doskonałym humorze po czwartkowej wygranej. Doceniał klasę rywali, jak również nieustępliwą grę naszej kadry. Nie omieszkał jednak wskazać, że w takim spotkaniu istotna jest przychylność niebios współpracująca z determinacją graczy. „Los nam oddał. Hokejowy bóg nam to wrócił i na pięć sekund przed końcem objęliśmy prowadzenie” stwierdził warszawianin, który najwidoczniej jest już w klimatach bożonarodzeniowych, gdyż „Bóg się rodzi”, a ten hokejowy był po naszej stronie.


Podoba Ci się ten artykuł? Wesprzyj nasze dziennikarstwo. Kup dostęp do całego bloga i ciesz się codziennie wartościowymi tekstami, audycjami i wideo na temat hokeja!
Wybierz jedną z opcji abonamentu i ciesz się nieograniczonym dostępem do serwisu. NHL w PL to miejsce naszej pracy. Traktuj nas jak gazetę lub magazyn. Dziennik lub miesięcznik, przy tworzeniu którego działa wiele osób za określone wynagrodzenie. 10 złotych za miesięcznik złożony z 100 stron (średnia ilość artykułów w portalu) to uczciwa cena.
Możesz nam zaufać! Współpracujemy z uznanymi na polskim rynku markami jak TVP, czy wydawnictwo SQN, a o naszej rzetelności i bezpieczeństwie całego procesu świadczą już setki sprzedanych przez nas abonamentów. Płatność jest prosta i intuicyjna ale w razie wątpliwości w FAQ zobaczysz jak wygląda proces zakupu. Zapraszamy do działu z darmowymi artykułami gdzie będziesz mógł przekonać się, że naprawdę warto w nas zainwestować.

Dodaj do koszyka

Formularz zamówienia

NazwaPrzelew
Abonament 30 dni22 zł
Anuluj

Dodaj do koszyka

Formularz zamówienia

NazwaPrzelew
Abonament 90 dni50 zł
Anuluj
Dodaj do koszyka

Formularz zamówienia

NazwaPrzelew
Abonament 180 dni90 zł
Anuluj