Plus tygodnia: dobra sanocka inwestycja
Riku Sihvonen zadebiutował w PHL w ósmej kolejce, gdy Ciarko STS Sanok na swoim lodzie podejmowało gdańskiego Stoczniowca. Na liczniku Fina znajduje się pięć spotkań w naszej ekstraklasie, a zatem można pokusić się o pierwsze podsumowania tego transferu.
22-latek to niewątpliwa wartość dodana w składzie Marka Ziętary, tym bardziej w momencie, gdy kontuzja wyeliminowała z gry jego rodaka, Eetu Elo. Przybysz z krainy wielkich jezior po krótkiej aklimatyzacji w naszych realiach, zaczyna pokazywać coraz więcej hokejowego zmysłu cechującego zawodników ponadprzeciętnych. Nie boi się wziąć na siebie odpowiedzialności, dysponuje dobrym uderzeniem, a do tego jest bardzo aktywny, często odgrywając kluczową rolę w ofensywie sanoczan.
Warte podkreślenia jest to, iż Fin w tych swoich pięciu występach tylko raz nie zapunktował. Wysoka produkcja to kolejny atut przybysza z północy. W piątkowym meczu pod Wawelem, ostatnim na jakiś czas z udziałem publiczności, Sihvonen przesądził o wygranej gości.
Start filmu: gol Sihvonena na 2:0
Bardzo dobrze układa się współpraca Fina z Konradem Filipkiem, czyli jednym z młodych, zdolnych wilczków sanockiej watahy. W Krakowie to niedawny reprezentant Polski juniorów asystował, a Fin strzelał, a dwa dni później Filipek otworzył wynik meczu z Re-Plastem Unią Oświęcim po precyzyjnym nagraniu Sihvonena.
Start filmu: gol Filipka na 1:0
Kończąc wątek napastnika z Jyväskylä, trzeba podkreślić, że nie jest to gracz anonimowy w swojej ojczyźnie. Wychowanek słynnego JYP od zawsze był w kręgu zainteresowań trenerów narodowych kadr młodzieżowych. Był próbowany w U16, U17 i U20. Zakotwiczył w Mestis, czyli na bezpośrednim zapleczu ekstraklasy, gdzie ostatni sezon zakończył jako wicelider rankingu najskuteczniejszych w Hermes Kokkola. Przyjazd do Polski jest ważnym kokiem w jego karierze, bowiem pierwszy raz znalazł się poza ojczyzną, a do tego w kraju o zupełnie odmiennej kulturze hokejowej.
Zaskoczenie tygodnia: naprawdę 64?
Oficjalne statystyki PHL podają, że Patrik Spěšný, bramkarz STS-u był aż 64 razy zatrudniany przez hokeistów Comarch Cracovii. Oglądając ten mecz z wysokości trybun nie odczułem takiej nawałnicy strzałów, a trzeba przyznać, że wynik 60+ zawsze budzi respekt. Jeszcze większe pochwały należą się byłemu golkiperowi toruńskich Pierników, jeżeli weźmiemy pod uwagę, iż wpuścił tylko jeden strzał. Była to błyskawiczna odpowiedź Damiana Kapicy na wyżej prezentowane trafienie Sihvonena.
https://www.facebook.com/phlwpl/posts/185365636511074
Kapi postanowił w przerwie między sezonami spróbować swoich sił poza granicami. Jako czołowy zawodnik PHL wyjechał na Słowację, gdzie dołączył do Bratislava Capitals, którzy zgłosili się do austriackiej ICE Hockey League, następczyni EBEL. Nie zdążył zadebiutować w tych rozgrywkach, gdyż tuż przed inauguracją dowiedział się, że nie ma dla niego miejsca w składzie, co było krzywdzące, patrząc na to, jak Polak prezentował się w sparingach.
Po powrocie do Krakowa potrzebował czterech meczów, aby strzelić pierwszego gola. Wydarzyło się to właśnie w spotkaniu przeciwko zespołowi z Sanoka. Sugerując się wynikami nowotarżanina z kilku poprzednich sezonów, należy spodziewać się dużych liczb w ofensywie. Kapica jest bardzo aktywny. To jest typ zawodnika, który jest dosłownie wszędzie i oglądając go, można zastanawiać się, czy 28-latek w ogóle kiedyś odczuwa zmęczenie.
Porównania tygodnia: lepiej być Wronką, czy Marchandem?
Kapica stylem mocno przypomina Patryka Wronkę. Obaj szybcy, dobrze operujący kijem, potrafiący zrobić różnicę w grze. Jeden, jak i drugi to motory napędowe drużyn, w których grają. Wroncziego niestety nie zobaczymy w akcji przez jakiś czas. To wynik kontuzji, której doznał w niedzielnym preludium Superpucharu, czyli ligowej potyczce GKS-ów z Jastrzębia i Tychów. „Myślę, że za trzy tygodnie będę już gotowy do gry, choć lekarze mówią, iż przerwa może wynieść cztery tygodnie” relacjonował po meczu o pierwsze trofeum tego sezonu, w którym nie mógł wystąpić. „To zwichnięcie barku, ale jestem dobrej myśli. Chcę jak najszybciej być do dyspozycji trenera” dodał Wronka.
Jego nieobecność w walce o Superpuchar była widoczna. Tyszanom brakowało zawodnika, który inicjowałby ataki GKS-u z głębokości, czyli inaczej mówiąc z własnej tercji. Ten mecz, będący pierwszą porażką tyszan na własnym lodowisku w tym sezonie, pokazał jaka jest wartość Kromki dla ekipy mistrzów Polski. Zarzucając mu małą skuteczność, tylko trzy gole w 12 występach, a do tego wszystkie w przewadze, trzeba pamiętać o roli koła napędzającego zespół Krzysztofa Majkowskiego. Gdy tego koła zabrakło, to dopiero widać ile znaczy.
Wspomniane trzy trafienia to jedno, ale z drugiej strony jest dziewięć asyst i praca na rzecz innych. Dla zobrazowania powyższego stwierdzenia wystarczy spojrzeć na podanie Wronki przez całą szerokość tafli w ostatnich sekundach pierwszej tercji starcia w Jastrzębiu. To zawodnik, którego charakteryzuje inteligencja i „szeroka perspektywa”, pozwalająca na takie właśnie długie podania przecinające linię obrony.
Start filmu: podanie Wronki
Jest jeszcze jedno porównanie zawodników, o którym warto wspomnieć. Oglądając starcie Pasów z STS-em w towarzystwie redaktora Ruszela nagle ciszę przerwało takie oto zdanie naszego naczelnego: „Strzyżowski to taki Brad Marchand polskiego hokeja, co? Każdy jak tylko może, to gdzieś kijem uderzy, zahaczy, ale on nie pozostaje dłużny.”
Tekst spodobał mi się na tyle, że postanowiłem go wykorzystać, bo trafny i z humorem. Obaj panowie, są w bardzo podobnym wieku, prezentują takie same warunki fizyczne, no i mają to coś co mówi, że lepiej z nimi nie zadzierać.
A nasz rodzimy Marchand ma się całkiem nieźle. Po nieco słabszym początku sezonu, prezentuje wysoką formę, jak na „ojca” zastępów młodych hokeistów z Podkarpacia przystało. W ostatnich pięciu meczach nie punktował tylko raz. Poprzedni tydzień zakończył golami strzelonymi zarówno Pasom, jak i oświęcimianom. W meczu z Unią zadał trafienie kontaktowe, które ustaliło ostateczny rezultat spotkania, a dzięki niemu emocje w Sanok Arena trwały do samej syreny. W Krakowie natomiast to on jako pierwszy dał sygnał swoim chłopakom, że przyjechali do stolicy Małopolski po wygraną. Zrobił to w iście marchandowskim stylu, chytrze, niespodziewanie i bardzo denerwująco dla rywali.
Start filmu: gol Strzyżowskiego na 1:0
Nagroda tygodnia: takiej jeszcze nie mieli
Róbert Kaláber pracuje w Jastrzębiu od 2014 roku, a ostatnie sezony charakteryzują się niezachwianą regularnością w dokładaniu kolejnych triumfów do klubowej historii. Brakuje tylko mistrzostwa kraju. JKH to czarny koń bieżących rozgrywek i kto wie, czy właśnie w 2021 nie pojawi się upragnione złoto. Powoli, ale do przodu… tak można powiedzieć, patrząc na to co dzieje się w Jastrzębiu: Puchary Polski 2018 i 2019, sukces międzynarodowy w postaci Pucharu Wyszehradzkiego w sezonie 2019/20, a w pierwszej fazie bieżącej kampanii, coś czego jeszcze nie było w tym śląskim mieście, a mianowicie Superpuchar.
Tyszanie po pierwszej tercji byli bliżej triumfu, który w ich wypadku oznaczałby trzecie z rzędu trofeum, o które walczą mistrz Polski ze zdobywcą krajowego pucharu. Pozostawiony bez opieki Alexander Szczechura nie miał problemów z pokonaniem Patrika Nechvatala.
https://streamable.com/gfrzmo
Największą pracę przy tym trafieniu wykonał jednak Christian Mroczkowski, który bardzo dobrze wykorzystał dwa spotkania z Kaláberem, selekcjonerem kadry narodowej, na przestrzeni trzech dni. Dobre występy przekonały trenera do powołania Kanadyjczyka na zgrupowanie reprezentacji, które zwieńczą dwa spotkania sparingowe z Węgrami (5 i 7 listopada). Oczywiście jest to stwierdzenie żartobliwe, gdyż trudno oczekiwać, aby właśnie te dwa starcia z JKH miały decydujący wpływ w przypadku najskuteczniejszego zawodnika PHL (16 punktów, w tym pięć bramek).
Mroczkowski powiększa swoje konto nieprzerwanie od sześciu gier, a w niedzielę w Jastrzębiu jako jedyny ze wszystkich uczestników tego spotkania znalazł drogę do bramki dla krążka.
https://www.facebook.com/phlwpl/posts/185931269787844
Wracając do Superpucharu, przy golu na 2:1 dla JKH, wtedy kiedy goście pierwszy raz objęli prowadzenie największą pracę wykonał Zack Phillips, czyli jeden z najlepiej wyszkolonych graczy w naszej lidze. Pomimo rozprowadzenia całej akcji w tercji tyszan, Kanadyjczykowi nie przypadł w udziale punkt, ale nie to przecież było najważniejsze. Phillips wreszcie zaliczył swoje pierwsze trofeum na europejskiej ziemi.
https://streamable.com/je4cma
Pół minuty później znów był remis za sprawą opanowania Bartłomieja Jeziorskiego, który wykończył szybką i niespodziewaną akcję wynikłą z błędu jastrzębian, starających się wybić krążek z własnej tercji. 22-latek został ustawiony przez Majkowskiego w pierwszej formacji w miejsce Wronki. Trzeba przyznać, że z zadania wywiązał się dobrze. Kaláber umieścił go na liście rezerwowych przed zbliżającym się zgrupowaniem kadry.
Kropkę nad „i” sukcesu ekipy z ulicy Leśnej postawił Radosław Nalewajka, o którego otarł się krążek przy uderzeniu Jakuba Michałowskiego. Prosta akcja, prosty, skuteczny hokej. Tak to właśnie wygląda w przypadku, który zadecydował o zwycięstwie JKH. Punkt pierwszy: wygrana na buliku Dominika Jarosza, który należał do grupy tych bardziej widocznych i aktywnych w tym meczu. Punkt drugi: momentalne, mocne uderzenie Michałowicza.
https://www.facebook.com/phlwpl/posts/186597273054577
A na koniec omawiania meczu o Superpuchar jeszcze coś, mianowicie dwa słowa o samej ceremonii wręczenia trofeum. Z głośników popłynęły słowa zaproszenia dla kapitana JKH po odebranie pucharu, tymczasem cała drużyna jak stała w okolicach środka tafli, tak stała dalej. Chwila się przeciągała. Obok głównej nagrody czekał Mirosław Minkina, prezes PZHL-u, no i nie było wiadomo, co się dzieje, o co tak naprawdę chodzi. Dopiero po dłuższej chwili do sternika naszej hokejowej centrali podjechał Maciej Urbanowicz, któremu wcześniej nikt nie przygotował maseczki. Można było odnieść wrażenie, że dla jastrzębian ten sukces był dużą niespodzianką i nawet nie zawracali sobie głów szczegółami, które będą potrzebne przy odbiorze trofeum.
Mecz tygodnia: a było tak blisko
W piątek w Oświęcimiu doszło do kolejnej odsłony rywalizacji elektryzującej kibiców z miasta nad Sołą od wielu lat. Zawsze tak jest gdy przyjeżdżają tyszanie, którzy delikatnie mówiąc nie są nigdy mile witani w tym miejscu.
John Murray miał słabszy początek spotkania, co niestety zdarza mu się od czasu do czasu i wyglądało na to, że Unia wreszcie pokona GKS, biorąc rewanż za przegraną w Tychach. Co zrobił nasz reprezentacyjny golkiper przy rajdzie Luki Kalana środkiem tafli zobaczcie sami.
Start filmu: gol Kalana na 1:0
Oczywiście z takich prezentów trzeba korzystać w rywalizacji z przeciwnikiem tego samego lub wyższego poziomu. Decydują detale, od których zależy wygrana. O tej prawdzie jednak gospodarze zapomnieli, bowiem choć prowadzili już 2:0, to najzwyczajniej w świecie nie dobili leżących mistrzów Polski. Kolejny raz geniuszem i niesamowitą szybkością błysnął Eliezer Sherbatov.
Start filmu: gol na 2:0
Izraelczyk robił co mógł, aby wypracować wyższą przewagę. Idealnie obsłużył Martina Przygodzkiego, który nie wykorzystał tego podania, a właśnie to mógł być ten przysłowiowy gwóźdź do trumny tyszan.
Start filmu: podanie Sherbatova
Niezadowolony po meczu miał prawo być Sebastian Kowalówka, który zmarnował dwie doskonałe okazje. Bardziej bolesna była z pewnością ta druga na trzy minuty przed końcem przy stanie 2:2. Ikona Unii znalazła się oko w oko z Murrayem i tak jak za pierwszym razem za długo zwlekała z oddaniem strzału.
Start filmu: akcja Kowalówki
Tych „winnych” w Unii było więcej. W dogrywce błędy Przygodzkiego i Kowalówki mógł odkupić Jere Helenius. Fin spisuje się bardzo dobrze w naszych rozgrywkach, ale w tej sytuacji nie zrobił tego, co do niego należało. Kolejny raz Murray uratował GKS, nie mając wsparcia w obrońcach.
Start filmu: akcja Heleniusa
Gdyby ktoś chciał był złośliwy, mógłby powiedzieć, że skoro oświęcimianie nie chcieli tego wygrać, to komplet punktów zgarnęli goście. GKS musiał naprawdę mocno się napocić, żeby ich seria zwycięstw została zachowana. Tyszanie lepiej egzekwowali rzuty karne i obecnie ich liczniki wskazują już dziewięć kolejnych triumfów na lodowiskach PHL.
Minus tygodnia: od takiego gracza oczekujemy znacznie więcej
Tak to już jest, że od lepszych wymaga się więcej i nic tej zasady nie zmieni. Nie ma się co łudzić, ani obrażać. Największą nadzieją ostatnich lat w polskim hokeju jest Alan Łyszczarczyk, aspirujący do gry nawet w NHL. Tymczasem musimy wylać łyżkę dziegciu na Alana za niedzielny mecz wyjazdowy w Sosnowcu, czyli z rywalem, który delikatnie mówiąc do najmocniejszych nie należy.
Tauron Podhale poradziło sobie oczywiście w tym spotkaniu, wygrywając 5:3, a Mateusz Bepierszcz zarobił nawet hat tricka, co i tak nie przekonało Kalábera przy rozsyłaniu reprezentacyjnych powołań.
Ale wróćmy do gry Łyszczarczyka, który ma na sumieniu kiks do pustej bramki przy 0:0, a także zmarnowaną próbę „od zakrystii” przy 2:2. To ważne momenty meczu, który wbrew pozorom był trudniejszy dla Szarotek niż można było się spodziewać. Alan również nie wykorzystał dogodnej okazji w ostatnich minutach spotkania.
Start filmu: strzał Łyszczarczyka przy stanie 0:0
Start filmu: wjazd Łyszczarczyka „od zakrystii” przy 2:2
Start filmu: zmarnowana okazja przy 4:3
Łyszczarczyk jest bardzo pracowity. Charakteryzuje go duża ruchliwość i dynamika w grze, co było chociażby widać przy omawianym wjeździe „od zakrystii”, ale ewidentnie trapi go jakaś niemoc strzelecka, gdyż jego starania nie przekładają się na konkrety. W 10 spotkaniach w PHL uzbierał siedem punktów, z czego cztery to gole, a połowa z nich padła w przewagach. Z uwagą będziemy przyglądać się grze Alana w listopadowych meczach przeciwko Węgrom.
Plusiki tygodnia: nie zawsze trzeba wygrać, żeby być pochwalonym
Jak już wiemy Podhale przywiozło do domu z Sosnowca komplet punktów, ale trzeba przyznać, że Zagłębie postawiło się Szarotkom, a gdyby gospodarze zagrali lepiej w obronie, to kto wie jakim rezultatem zakończyłby się ten mecz.
Pozytywnym zaskoczeniem jest forma Dominika Nahunko, który zdobył wyrównującego gola na 3:3. Wychowanek Zagłębia jest pewnym punktem Grzegorza Klicha. W ostatnich pięciu meczach strzelił cztery bramki i zanotował dwie asysty. Szkoda, że Kaláber przewidział dla niego jedynie rolę rezerwowego przy obsadzaniu miejsc na zgrupowanie reprezentacji narodowej.
Start filmu: gol Nahunko na 3:3
Kolejny plusik wędruje do drużyny z Sanoka, która w niedzielę podejmowała dobrze funkcjonującą „maszynę” Nika Zupančiča. Ciarko STS nie dał stłamsić się faworyzowanemu zespołowi z Małopolski. Podopieczni Ziętary zagrali odważnie, stwarzając zagrożenie do ostatnich sekund meczu, który zakończył się tylko jednobramkowym zwycięstwem Unii.
Jeśli sanoczanie planują piąć się w tabeli PHL, a nie tylko grać z łatką średniaka, zdecydowanie muszą wystrzegać się błędów, po których tracą gole. Tak właśnie było przy niefortunnym zagraniu Bogusława Rąpały. Dzięki tej stracie biało-niebiescy w łatwy sposób pierwszy raz objęli prowadzenie w meczu.
Start filmu: akcja na 1:2
Niestety Rąpała jest również współodpowiedzialny za stratę kolejnego gola, choć w tej sytuacji większość winy spada na Spěšnego, który powinien odpowiednio przykryć bramkę przy uderzeniu z ostrego kąta Gregora Koblara.
https://www.facebook.com/phlwpl/posts/185974243116880
Jednym z najbardziej wartościowych żołnierzy Ziętary jest Marcin Biały. 32-latek znajduje się w wysokiej formie i szkoda, że zabrakło dla niego miejsca na zgrupowaniu kadry. Wychowanek sanockiego klubu punktuje regularnie od pięciu spotkań. Tylko raz w tym okresie strzelił gola, koncentrując się na organizacji gry i tworzeniu idealnych okazji dla partnerów. Dokładnie tak właśnie było przy golu kontaktowym Mateusza Wilusza. Biały obsłużył go w sposób perfekcyjny.
Start filmu: asysta Białego przy golu na 2:3
Wojenka tygodnia: kwa, kwa, kwa
Jeden z hokejowych portali podał newsa, opatrując go, buńczucznie brzmiącym „tylko u nas”, że w czasie poniedziałkowej telekonferencji PHL z klubami rozważana będzie opcja zawieszenia rozgrywek na kilkanaście dni.
Zabrzmiało zatem groźnie, ale news od razu wydawał się podejrzany, a utwierdzały w tym głosy, jakie dobiegały ze środowiska, w tym od osób decyzyjnych, które wyrażały obawy, iż takie zawieszenie może przynieść zgubny efekt, ponieważ rozgrywki już nie ruszą z powrotem.
Faktycznie okazało się, że nikt niczego takiego nie planował, ale w tym momencie do akcji wkroczyli kolejni przedstawiciele mediów, którzy nie zamierzali tej informacyjnej pomyłki konkurencji zostawić bez echa. Katowicki „Sport” we wtorkowym wydaniu zamieścił taką oto wzmiankę:
Dla wyjaśnienia, nie skłaniam się ku żadnej stronie tej „burzy w szklance wody”. Dla nas, kibiców hokeja, istotne jest tylko to, że to jednak „kaczka” i rozgrywki dalej będą trwały, choć zapewne z wieloma utrudnieniami, na które trzeba być gotowym w tej specyficznej sytuacji.
Podoba Ci się ten artykuł? Wesprzyj nasze dziennikarstwo. Kup dostęp do całego bloga i ciesz się codziennie wartościowymi tekstami, audycjami i wideo na temat hokeja!
Wybierz jedną z opcji abonamentu i ciesz się nieograniczonym dostępem do serwisu. NHL w PL to miejsce naszej pracy. Traktuj nas jak gazetę lub magazyn. Dziennik lub miesięcznik, przy tworzeniu którego działa wiele osób za określone wynagrodzenie. 10 złotych za miesięcznik złożony z 100 stron (średnia ilość artykułów w portalu) to uczciwa cena.
Możesz nam zaufać! Współpracujemy z uznanymi na polskim rynku markami jak TVP, czy wydawnictwo SQN, a o naszej rzetelności i bezpieczeństwie całego procesu świadczą już setki sprzedanych przez nas abonamentów. Płatność jest prosta i intuicyjna ale w razie wątpliwości w FAQ zobaczysz jak wygląda proces zakupu. Zapraszamy do działu z darmowymi artykułami gdzie będziesz mógł przekonać się, że naprawdę warto w nas zainwestować.
Formularz zamówienia
Nazwa | Przelew |
---|---|
Abonament 30 dni | 22 zł |
Formularz zamówienia
Nazwa | Przelew |
---|---|
Abonament 90 dni | 50 zł |
Formularz zamówienia
Nazwa | Przelew |
---|---|
Abonament 180 dni | 90 zł |