Tajemniczy biznesmen-zbawca, przychodzący do upadającego klubu i wyciągający pomocną, finansową dłoń – mówi Wam to coś? No przecież! Ten kambodżański filantrop i rzekomy członek rodziny królewskiej, który przybył z odsieczą do Krakowa, by ratować chylącą się ku upadkowi piłkarską Wisłę, by po kilku dniach okazać się marnym oszustem. Takie rzeczy tylko w Polsce, powiecie. Nic rzecz jasna bardziej mylnego. Także bowiem NHL przed nieco ponad 20 latami przekonała się, że dobrym słowem i można próbować zdziałać wiele. Choć nie stoi za nim żadna faktyczna siła finansowa. Pan Vanna Ly miał zaoferować na początek 12 milionów złotych? Wyobraźcie sobie, że był taki jegomość za Oceanem, który operował kilkudziesięciokrotnie wyższymi kwotami, skutecznie przekonując do swoich zamiarów znaczącego amerykańskiego biznesmena oraz jedną z najważniejszych zawodowych lig na kontynencie – NHL!
Niesławny bohater tej północnoamerykańskiej historii przyszedł na świat w Greenwich Village, ale dość szybko wskutek rodzinnej decyzji zamienił wielkomiejski Manhattan na domek na przedmieściach Cleveland. Tam dorastał, uczęszczał do szkoły średniej, by po zakończeniu studiów na Duquesne University rozpocząć pracę w Pittsburghu. Przez cztery lata szukał dla siebie miejsca oraz odpowiedniego zajęcia, by ostatecznie przenieść się do Dallas, gdzie rozwinął spółkę Bison Group, założoną wspólnie z przyszłą żoną Shelby w trakcie krótkiego epizodu, gdy wrócił do Nowego Jorku. Podstawowym profilem jej działalności było pośrednictwo w wynajmie maszyn latających. Jednocześnie próbował swoich sił w sektorze finansowym, tworząc Commercial Financial Group, która początkowo miała wspierać jego pierwotną działalność, by po kilku latach stać się ważnym argumentem w budowaniu wokół siebie atmosfery poważnego biznesmena, operującego milionami dolarów. Dzięki Bison Group, której klientami byli zamożni Teksańczycy, wynajmujący od niego samoloty, obracał się w kręgach najbogatszych ludzi w Dallas. Sam tak naprawdę prowadził firmę, w której zatrudnionych było raptem kilku pracowników, a większość niezbyt oszałamiających zysków lądowała na kontach na Kajmanach.
We wrześniu 1995 roku 31-letni John Angelo Spano Jr., bo tak nazywa się główny „bohater” tej historii, po raz pierwszy zaistniał w świadomości ludzi związanych z NHL. Rozpoczął rozmowy z Normanem Greenem, ówczesnym właścicielem Dallas Stars, proponując odkupienie 50% udziałów w drużynie. Dobre słowo wielu znamienitych klientów Spano sprawiło, że jego ofertę potraktowano bardzo poważnie. Przez niemal dwa miesiące Green czekał na jej finalizację, a szef Bison Group kilkukrotnie prosił o przesunięcie terminu. Swoje prośby argumentował np. tym, że Stars nie przedstawili mu pisemnego porozumienia z Kalamazoo Wings (będących wówczas IHL-ową filią Gwiazd), a oczekiwane przez niego spotkanie właściciela klubu z Teksasu z jego południowoafrykańskimi partnerami, którzy mieli partycypować w inwestycji, było odkładane. W międzyczasie odbywały się jednak spotkania, o których po latach opowiadał Jim Lites, pełniący wówczas funkcję prezydenta klubu.
Wspominał o wizycie w „posiadłości” Spano, która okazała się całkiem sporym, ale nieumeblowanym domem na przedmieściach Dallas. Jak na kogoś, kto swój majątek określał na ponad 100 milionów dolarów, a oferta złożona Grenowi miała opiewać na znacznie ponad 40 mln USD, wyglądało to dość osobliwie. Wśród opowieści Litesa znalazła się również ta o jednej z kolacji, na którą był zaproszony przez Spano. Podobno na jej zakończenie niedoszły współwłaściciel Stars miał powiedzieć, by Lites zapłacił za siebie. Na szczęście dla ekipy z Dallas Norman Green wytrzymał tylko dwa miesiące, po czym zerwał jakiekolwiek rozmowy ze Spano i sprzedał klub Tomowi Hicksowi.
Okazało się jednak, że biznesmen-fantasta rodem z Manhattanu nie poddaje się tak łatwo. W kwietniu 1996 roku zgłosił się do Harry’ego Wayne’a Huizengi, właściciela Florida Panthers. To był świetny sezon dla Kotów, którzy zagrali kilka tygodni później w finale Pucharu Stanleya. Pomimo sukcesów sportowych klub miał jednak sporo kłopotów organizacyjnych i finansowych. Choć Huizenga nie należał do najbiedniejszych, to nie potrafił porozumieć się z władzami lokalnymi w sprawie budowy nowej hali. Jego inwestycja w Panthers w połowie lat 90. sięgnęła kwoty 150 milionów dolarów i uznał, że warto byłoby się tymi kosztami podzielić z kimś chętnym do zainwestowania. W takich okolicznościach na Florydzie pojawił się John Spano. Złożył nawet wstępną ofertę, ale władze drużyny z Sunrise, mając w pamięci historię z jego udziałem z Dallas, dość szybko odrzuciły propozycję.
Na tym jednak zapędy Johna Spano się nie zakończyły. Pomimo wcześniejszych niezbyt udanych podejść do zakupu Stars oraz Panthers pomocną dłoń biznesmenowi z Dallas podał komisarz NHL Gary Bettman, który przedstawił go Johnowi Pickettowi, właścicielowi New York Islanders. W tym czasie sytuacja finansowa i organizacyjna Wyspiarzy nie należała do najlepszych. Zespół, który kilkanaście lat wcześniej był dominującą siłą w lidze, w połowie lat 90. minionego stulecia stał się obiektem kpin. Katastrofalna postawa na lodowisku (sezon 1995/96 zakończony z najgorszym w lidze bilansem 22-50-10) i ciągłe rotacje kadrowe w zespole oraz w sztabie szkoleniowym (z ogromną rolą Mike’a Milbury’ego) powodowały, że frustracja fanów narastała, a właściciel Islanders rozmyślał o swojej przyszłości w tym biznesie.
Wczesną jesienią 1996 roku niczym anioł z nieba spłynął ku niemu John Spano. Złożył ofertę niemal nie do odrzucenia – za 165 mln dolarów obiecał odkupić klub od Picketta, płacąc niemal połowę tej kwoty za 90% akcji, a pozostałą część za lukratywny kontrakt TV, jaki wiązał Wyspiarzy z siecią telewizyjną SportsChannel New York. Ta umowa telewizyjna gwarantowała ekipie z Long Island ok. 13 milionów dolarów rocznych wpływów i należała do jednej z lepszych w całej lidze. Spano obiecał również rychły wykup pozostałych 10% akcji od grupy, która była w ich posiadaniu od 1989 roku. Sam tym razem przedstawiał się jako człowiek sukcesu, który w ciągu kilkudziesięciu miesięcy zbudował prawdziwe imperium biznesowo-finansowe. Początkowo jego firma zatrudniała przecież czwórkę pracowników, by nagle stać się konsorcjum 10 podmiotów, dla których pracowało ponad 6000 osób. Swój majątek zaczął szacować na poziomie 230 milionów dolarów, które w znacznym stopniu, jak twierdził, nabył jako spadek po swoim bogatym dziadku Angelo.
Jak się miało okazać po kilku latach, faktycznie na teksańskich kontach Spano było maksymalnie 100 tysięcy dolarów. Jego spryt i żyłka naciągacza sprawiły jednak, że bez problemu mógł liczyć na gwarancje bankowe sięgające 100 milionów USD! Pojawienie się takiego człowieka na Long Island przywitano z ogromną radością. Dla Johna Picketta oraz fanów zespołu, ale również w oczach Gary’ego Bettmana, jawił się jako zbawca, który nie tylko uratuje Wyspiarzy idących na sportowe i finansowe dno, ale postara się przywrócić im wielkość, jaka była ich udziałem kilkanaście lat wcześniej. Zawierzyli komuś, kogo największymi aktywami było tak naprawdę BMW warte nieco ponad 60 000 dolarów. Reszta była fikcją, zbudowaną na sprytnie spreparowanych dokumentach.
Podpisując wstępną umowę z Pickettem Spano zapewnił, że uratuje klub przed przenosinami do Atlanty, Nashville czy Houston, o czym dość głośno już mówiono. Zagwarantował, że zespół nie opuści również wysłużonej hali Nassau Colliseum, która zostanie zmodernizowana. Jedyną ewentualnością byłaby budowa w jej miejsce nowego obiektu, o czym też Spano wspominał. Wstępną umowę sprzedaży Islanders w lutym 1997 roku zaakceptowali właściciele innych klubów NHL, a Fleet Bank z Bostonu sfinansował pierwszą transzę w wysokości 100 milionów dolarów, udzielając pożyczki Spano na podstawie sfałszowanych dokumentów. Jeszcze nim to nastąpiło biznesmen z Dallas czuł się niczym pan i władca na Long Island. Dzielił i rządził, rozdając stanowiska i zwalniając z nich. Przez kilka miesięcy, nim doszło do dokonania pierwszej raty płatności, był już najważniejszą osobą w lożach VIP Nassau Colisseum. Pozbawił Milbury’ego obowiązków trenera zespołu, powierzając je Rickowi Bownesowi, który choć w NHL pracował od 1988 roku, mógł się pochwalić tylko jednym awansem do play-off (z Bruins w 1992 roku). Pomimo tej drobnej wątpliwości kibice Isles zacierali już dłonie, licząc, że latem zespół będzie rozdawał karty w trakcie rywalizacji o podpisy na kontraktach najgorętszych nazwisk na rynku.
Wiosną 1997 roku wszystko zaczęło się sypać. Pickett nie mógł się doczekać drugiej transzy, która miała w większości pokryć przyszłe dochody z kontraktu TV. Spano pojawił się wówczas u dotychczasowego właściciela Islanders z listem polecającym z londyńskiego Lloyds Bank, w którym zawarta była obietnica rychłego uruchomienia środków na dalsze płatności. Na czerwcowym spotkaniu właścicieli klubów Spano się nie pojawił, a ku zaskoczeniu niemal wszystkich nowojorczyków reprezentowało dwóch przedstawicieli Picketta. Wyszło wówczas na jaw, że ten ostatni w kwietniu 1997 roku cofnął swoją decyzję o sprzedaży klubu. Okazało się, że zamiast kilkunastu milionów dolarów z tytułu planowanych przychodów telewizyjnych, Pickett otrzymał od Spano kilka tysięcy. O arbitraż został poproszony Bettman, ale błyskawicznie okazało się, że nie będzie, o czym dyskutować i umowę należy błyskawicznie unieważnić. Za zgodą Picketta zawarto porozumienie, które cofało jakiekolwiek ustalenia pomiędzy stronami, przywracając przy aprobacie władz ligi stan właścicielski z końca 1996 roku. Jednocześnie Pickett zgodził się nie występować przeciwko Spano z pozwem o odszkodowanie, co miało uchronić ligę przed katastrofą wizerunkową.
W tym czasie wydawany na Long Island dziennik Newsday dotarł do dokumentów, które pokazywały prawdziwą twarz Spano. Jego majątek nie przekraczał 5 milionów dolarów, a firma Bison Group zatrudniała ok. 20 osób. Oszukiwał w biznesie, oszukiwał nawet podając informację o swoim wykształceniu. Sugerował, że ukończył znaną, prywatną szkołę średnią w Ohio (St. John’s Academy), gdy tymczasem był absolwentem małej, katolickiej szkoły z przedmieści Cleveland (St. John’s High School z Ashtabuli). Nie istniał też dziadek Angelo, którego fortuny spadkobiercą miał być John Spano. Okazało się, że o jego problemach finansowych wiedzieli ludzie związani ze środowiskiem hokejowym – John McMullen, właściciel New Jersey Devils, miał powiedzieć, że nigdy nie wierzył, że Spano dysponuje swoimi pieniędzmi, a Denis Potvin, którego oszust namawiał na przyjęcie funkcji klubowego menedżera, dzielił się wątpliwościami, że multimilioner wszędzie pojawiał się sam, a nie ze sztabem współpracowników. Mówiło się również, że faktyczny status finansowy Spano nie był obcy Mario Lemieux. Panowie mieli się znać z czasów, gdy z eks-gwiazdą Penguins grywali wspólnie w golfa.
Oszustwa finansowe Johna Spano doprowadziły go do kilkukrotnego pobytu w zakładach karnych. Za sprawę Islanders odpowiedział 71-miesięcznym pozbawieniem wolności, ale na wolności nie spędził zbyt wiele czasu. W 2005 roku ponownie trafił do więzienia na 4 lata, by od 2015 roku odsiadywać kolejną, tym razem 10-letnią karę pozbawienia wolności. Grzywny i odszkodowania kosztowały go w tym czasie ponad 13 milionów dolarów (w tym kilkumilionowe na rzecz Islanders oraz M. Lemieux). O oszustwa oskarżyli go nawet jego południowoafrykańscy partnerzy, od których miał wyłudzić towar o wartości miliona USD. Wydawało się, że NHL po tej historii będzie potrafiła się zabezpieczyć przed podobnymi incydentami w przyszłości. Ustalono, że przed każdym ewentualnym przejęciem klubu przez nowego właściciela konieczny będzie pozytywny audyt zlecany każdorazowo firmie Ernst&Young. Nie przeszkodziło to jednak w zakupie Sabres przez Johna Rigasa w 1997 roku (po pięciu latach odsunięty od NHL po oskarżeniu o defraudację) czy zakupie Predators przez grupę biznesmenów, w której 30% udziały miał William Del Biaggio, skazany na osiem lat za oszukanie dwóch innych właścicieli klubów NHL oraz ośmiu różnych banków na łączną kwotę 110 milionów dolarów (które od nich wyłudził). O samej sprawie Spano opowiedział natomiast Kevin Connolly, w wyreżyserowanym przez siebie dokumencie „Big Shot”, który miał swoją premierę w kwietniu 2013 roku w ramach serii ESPN 30 on 30.
https://www.youtube.com/watch?v=W8v4BpsOXDo
Niezły ananas – trzeba przyznać z tego Spano.
Wisłę tez jakiś polski Amerykanin miał kupic za milion dolar deal, ale coś nie wyszlo
Generalnie jak słyszę temat Wisły to mi niedobrze. Mam przesyt, bo temat istnieje wszedziea. Z jednej strony ludzie lubią takie bajki
Otóż klub doprowadzony na skraj przez półświatek z grodu Kraka i złotowłosą Panią Prezes mieli uratować zbawcy szwedzko-kambodzanscy (pierwszy taz ever taki sojusz). W tle aż prawie 4 mln$. Ja Cię. Pózniej wszyscy czekają na przelew jak na Godota ze słynnej książki Becketta. Nic sie nie dzieje, młyn w mediach trwa w najlepsze. Aż tu nagle ku olbrzymiej radości właściciela największego medialnego grilla w Polsce zjawia sie troje jeźdźców na białych koniach. Jeden skromny, dobry chłopak pracujący w klubie, drugi – jedyny prawdziwy prezes w historii futbolu po 90 roku i ostatni digitalny ekscentryk jutra które ma nadejść, przykrywający czapką analogowego Janusza z drugiej strony Błon. Jest zrzuta na 1 mln $ (trochę więcej) – z wieży mariackiej grają Jak długo na Wawelu etc
Co za historie. Obie nadają sie do Netflixa a autor – Kamil powyższego tekstu o Spano – szacun
Wspomniany Tom Hicks to też niezły as. Nie wiem dokładnie jaka była jego historia w Dallas Stars ale z Texas Rangers (MLB) i Liverpool FC (Premier League) pogonili go kijami i pozbycie sie go przyjęto z wielką ulgą. Obie organizacje wpędził w spore długi i zaprowadził na skraj przepaści.
O ile dobrze pamiętam, wziął ca. 500 mln $ pożyczki, której zastawem były m.in. właśnie udziały w Stars oraz hali American Airlines w Dallas. Po półtora roku pożyczkobiorcy się wkurzyli, doprowadzili przed sądem do ogłoszenia bankructwa organizacji i jej ostatecznej sprzedaży za połowę długów Hicksa na rzecz Toma Gaglardiego.
Czyli dokładnie ten sam schemat jak w Liverpoolu i baseballu.
Coś mi świtało, że tak było. Ale pamiętam, że to za czasów Hicksa przypadła złota era Stars włącznie z pucharem i stąd uwielbienie u niektórych dla niego.
Comments are closed.