Jestem kibicem NHL od 1998 roku. Od zawsze kibicuję Kojotom. I choć przeraża mnie trochę, że rok w którym redaktor kojot dowiedział się, że będzie pierwszym, eksperymentalnym gimbusem, część z Was dopiero powstawała podczas szalonej dyskoteki lub koncertu Backstreet Boys. Jednocześnie, to świetne uczucie móc porównać sobie lata 90-te z obecnymi czasami. Jaki sprzęt nosili hokeiści? Jak wyglądały wtedy bluzy, kaski, ochraniacze? To wszystko poniżej.
Chcesz spędzić noc z kobietą albo dwiema, noś kaski Jofy Albo CCM-a
Dla wielu Internet wciąż był jedynie teorią spiskową, a blogerki modowe mogłyby co najwyżej wykupić sobie stronę na telegazecie. Ciekawe jak oceniłyby wówczas najbardziej popularne kaski w NHL – czyli Jofa i CCM
Kaski Jofa nosili między innymi Jaro Jagr czy Teemu Selanne. Opływowe kształty miały wyglądać futurystycznie, choć dla mnie zawsze wyglądało to jak żywa wersja „Motomyszy z Marsa”. Choć podobno bardzo wygodne i bezpieczne, kaski te przypominały nieco dziurawą kulę do kręgli. Ich idealna okrągłość sprawiała wrażenie, że zostały one zaadoptowane wprost z salonów fryzjerskich, gdzie Panie dbają o swoją urodę siedząc przez godzinę pod dziwnym urządzeniem w takim właśnie kształcie.
Kaski CCM to było to – choć moim głównym argumentem za nimi był fakt, że nosił je mój idol – Keith Tkachuk. Dużo bardziej popularne kaski wyglądały na masywniejsze, bardziej „poważne”. Moja chora wyobraźnia nie potrafiła jednak patrzeć na nie całkowicie „serio” i logo z przodu zawsze prowokowało u mnie myśl, że można by w tym miejscu zainstalować tablicę świetlną na której od prawej do lewej przesuwałby się napis „Katowice Dworzec – Kraków Galeria”. nie zmieniało to jednak faktu, że kaski te nosiło większość fighterów, a cokolwiek nosił fighter- musiało być cool.
Bramkarz w „klatce”
„Cage” czyli typ maski bramkarskiej, występował jeszcze w latach 2000-nych, ale w latach 90-tych było tego zdecydowanie więcej. Kask bramkarski z bardzo szeroką kratą na twarz był alternatywą dla masek bramkarskich. Niektórzy uważali, że pomysł jest do kitu, bo takiej „klatki” nie można pomalować, zaś inni zachwycali się tym rozwiązaniem. Zdobnictwo tych masek zapoczątkował Dominik Hasek, któryh w barwach Red Wings zaczął malować plastikowe elementy tego nakrycia głowy golkipera. Co było w tym fajne? Nie wiem. Mnie nigdy ten sprzęt nie przypadł do gustu. Chłopaki wyglądali trochę jakby bawili się w rycerzy w przedszkolu i założyli durszlaki na twarze. A jednak tacy bramkarze jak Hasek, Chris Osgood czy Dan Cloutier nigdy nie rozstali się z kratownicą ochronną. Dziś w NHL takich masek już nie ma.
„Podpaskowe” ochraniacze
Paradoksalnie, mimo rozwoju techniki i technologii wykonywania ochraniaczy zawodników, te z czasem się zwiększyły. część ochraniaczy bramkarskich robiona jest tak, by nie przylegać bezpośrednio do ciała, co ma dodatkowo wydłużyć drogę impaktu wywołanego przez krążek. Natomiast trzeba przyznać, że dziś ochraniacze te prezentują się dużo lepiej.
Jeszcze 20-25 lat temu zawodnik w komplecie ochraniaczy bez bluzy wyglądał jakby wpadł do kontenera z nowymi podpaskami lub jakby podoklejał się kartkami z bloku technicznego i wyszedł na deszcz. Bardziej niż potężnie zbudowany hokeista, zawodnik wyglądał jak przeterminowany ludzik Micheline – spuchnięty, biało-szary i ograniczony ruchowo. Dziś ochraniacze wyglądają jak milion dolarów, ale jedna rzecz się nie zmienia – zapach tego sprzętu po meczu jest tak samo zniewalający jak kiedyś – najwyraźniej męskie hormony zmieszane z potem postanowiły nie zmieniać się tak bardzo.
Bluzy
Temat-rzeka. Część drużyn wyglądała wtedy jak boysbandy disco polo, a część powinna dostać wyrok w zawieszeniu za pozbycie się projektów z tamtych lat.
Drużyny takie jak Phoenix Coyotes, Washington Capitals czy Buffalo Sabres miały wtedy jerseye których każdy milimetr wskazywał właśnie na te, i żadne inne drużyny. Piękny Kojot na bluzie Phoenix oraz naprawdę fenomenalnie narysowany ptak na bluzie Capitals prezentowały się genialnie. Dziś Kojoty prezentują się w nieco bardziej „oklepanym” stylu, a Capitals wrócili do wręcz cyrkowego napisu Capitals…
Najgorsze stroje moim zdaniem znajdowały się w rękach Calgary Flames – którzy wyglądali jak ofiary napadu pastelowego gangu, Philadelphia Flyers którzy spokojnie bez przebierania się dostaliby pracę w charakterze „żywego znaku STOP” na pasach przed szkołą oraz St.Louis Blues, u których kolorystyka przywodziła na myśl najlepsze lata tragicznej muzyki disco.