Trzeba być naprawdę wyjątkowym bramkarzem by trafić do draftu NHL. Trzeba być wielkim talentem w oczach speców, by być bramkarzem w pierwszej rundzie draftu. Jednak trzeba mieć moc niemal magiczną, by w pierwszej rundzie draftu być wybranym w pierwszej dziesiątce. I trzeba mieć pecha wielkości średnicy Saturna, żeby mimo spełnienia trzech pierwszych warunków, nie doskakiwać nawet w 30% do oczekiwań.
Alvaro Montoya (tak, nasz bohater nazywa się jak potencjalny sprzedawca sombrero, w jego żyłach płynie kubańska krew), to chyba jedno z największych rozczarowań od czasu Ricka DiPietro. Tyle że, w odróżnieniu do niedoszłej gwiazdy Islanders, kariera tego pierwszego nie została zniszczona przez kontuzję. I choć kolosalny kontrakt DiPietro będzie go utrzymywał na wczesnej emeryturze do końca życia, to nie sądzę by nie chciał się on zamienić z 30-letnim dziś Montoyą, który wciąż gra. I wciąż walczy o doskoczenie do drążka z napisem „oczekiwania”.
Pierwszym dramatem bramkarza był fakt, że na debiut w NHL musiał on czekać 4 lata od draftu. Jego pierwszym pechem był również fakt, że jego macierzysty klub Rangers zwyczajnie pozbył się go, gdy na jasnym się stało, że niejaki Henrik Lunqvist skasował wszelką konkurencję w przedbiegach, a Montoya nie będzie miał szans w starciu ze Szwedem.
Kolejna „złośliwość” klubowa miała miejsce, gdy Montoya został oddany do Coyotes w zamian za paczkę zawierającą z…. innego bardzo obiecującego wtedy bramkarza David’a LeNevau. Po 5 spotkaniach rozegranych w Barwach Kojotów i bardzo dobrej średniej, i kilkudziesięciu spotkaniach w barwach San Antonio Rampage, Montoya otrzymuje pierwszą prawdziwą szansę na regularną grę w NHL.
W 2011 roku Henrik Lundqvist Wyspiarzy – czyli Rick DiPietro, wypada z gry z poważną kontuzją kolana, a jego zmiennik – Kevin Poulin, również jest niezdolny do gry. Montoya notuje dwa bardzo dobre sezony w barwach Islanders – co jest osiągnięciem zważywszy na ówczesne „dokonania” klubu.
W nagrodę za bardzo dobre statystyki i postawę Montoya… zostaje zwolniony z kontraktu i pozostaje mu posada „pewnej” dwójki w Winnipeg Jets. O Jets wiadomo dwie rzeczy – po pierwsze nie są to ci sami Jets, którzy wychowali choćby Teemu Selanne, po drugie Ondrei Pavelec będzie ich pierwszym bramkarzem, dopóki śmierć, lawina lub kanadyjska konna ich nie rozłączy. Po dwóch latach spędzonych w Jets, Alvaro trafia do Panthers, a jego pierwszym poważnym sukcesem jest fakt, że był to już trzeci rok, odkąd nie odwiedził lodowisk AHL.
https://www.youtube.com/watch?v=poQynAVxk8k
Obecnie Montoya gra w Panthers – klubie, który do niedawna uznawany był za zsyłkę za starość i złe sprawowanie. Rewelacji nie ma, ale klub z Florydy radzi sobie całkiem nieźle, a Montoya jest tego współautorem. Dodatkowo, zarabia najwięcej w karierze – nieco ponad milion dolarów.
Dla wielu bramkarzy kariera Alvaro Montoya’i to marzenie. Dla niego z pewnością jest to okres przejściowy między tym co jest, a tym o czym marzy 30-letni już bramkarz. Został wybrany w pierwszej rundzie draftu, jako szósty zawodnik tej imprezy. Śmiało można więc jego sytuację porównać do hipotetycznej wizji, w której Aleksander Owieczkin zdobywa po 25 punktów na sezon i ciągle zmienia klub.