Bardzo często piszemy o niewygodnych kontraktach, o finansowym balaście, jaki dla swojego klubu stanowią zawodnicy grający poniżej oczekiwań. Wspólnie zastanawiamy się nad sposobami pozbycia się niechcianego gracza, szukamy rozwiązania korzystnego dla danej organizacji Nie ma się co zżymać – w dzisiejszej NHL ekonomia jest równie ważna co umiejętności sportowe. Co jednak wtedy, gdy to zawodnik wycofuje się rakiem z podpisanej umowy?
Do czego piję? Oczywiście do decyzji Pawła Dacjuka. Rosjanin przed kilkoma dniami potwierdził to, o czym spekulowano od paru tygodni – mianowicie już więcej nie zobaczymy „Magic Mana” na lodowiskach NHL. Ekshokeista Detroit Red Wings ogłosił, iż rezygnuje z gry w Ameryce Północnej i wraca do ojczyzny.
Teoretycznie wszystko byłoby w porządku: wieloletni lider zespołu, zdobywca Pucharów Stanleya, jedna z twarzy organizacji w dwudziestym pierwszym wieku pod koniec pięknej sportowej kariery wraca w rodzinne strony i skupia się na życiu rodzinnym? Brzmi wręcz filmowo. Szkopuł w tym, że Dacjuk zostawia Czerwone Skrzydła w koszmarnym finansowym położeniu. Paweł nie wypełni bowiem do końca kontraktu, którym związał się z organizacją z Michigan za co Red Wings będą musiały słono zapłacić.
Diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach. Wciąż obowiązujący kontrakt został zawarty między obiema stronami już po tym jak Dajcuk ukończył 35 lat. Przepisy stanowią, że tego typu umowy liczą się pod czapką płac do samego końca, niezależnie od dalszych losów zawodnika. W praktyce NHL chodziło o zabezpieczenie się przed sztucznie wydłużanymi kontraktami w celu obniżenia rocznej średniej zarobków (tzw. cap circumvention). Roczne zobowiązanie wobec Dacjuka pozostanie więc jako „martwa przestrzeń” w limicie płacowym Skrzydeł. To wielki problem dla menedżera Kena Hollanda, bo o ile fizycznie nie będzie musiał płacić pensji Rosjaninowi to i tak nie będzie mógł przeznaczyć ich na innego zawodnika.
Jak Red Wings mogą się z tego wyplątać? Być może pójdą drogą Florida Panthers, którzy przerzucili kontrakt Marka Savarda do New Jersey lub obiorą drogę podobną do Chicago Blackhawks (wytransferowanie Bryana Bickella do Carolina Hurricanes jednocześnie tracąc Teuvo Teravainena). Właśnie powyższy scenariusz sugeuje Bob McKenzie z TSN, wg którego Ken Holland sporóbuje zachęcić innych menedżerów do przejęcia kontraktu Dacjuka udostępniając w wymianie Teemu Pulkkinena, Tomasa Jurco lub jeden z wyższych wyborów w drafcie. Inną z opcji jest wykupienie kontraktu, choć to wiązałoby się z „martwą czapką” w okolicach 3 milionów dolarów w kolejnych dwóch sezonach. Słowem – wyjścia dalekie od ideału.
Przez całe zamieszanie „suchą stopą” przeszedł sam zainteresowany. Powody rodzinne to oczywiście najlepsze możliwe motywy, stąd decyzja Pava spotkała się ze zrozumieniem. Co jednak mają powiedzieć Czerwone Skrzydła? Skoro krytykujemy drużyny za miganie się od wypełniania kontraktów (vide Los Angeles Kings w sytuacji Mike’a Richardsa), to dlaczego stosować taryfę ulgową wobec zawodników? Traktując problem czysto biznesowo: klub z Motown zobowiązał się zapłacić Dacjukowi określoną kwotę przez określony okres w zamian za świadczenie pewnej usługi, tymczasem dziś druga strona nagle zrywa mowę. To skrajnie nieodpowiedzialne, a przecież jeszcze nie zdążyliśmy poruszyć kwestii czysto sportowych. Nie dość, że Wings zostaną z finansowym balastem to w samym sercu ofensywy będą mieli wielką wyrwę. Sytuacja godna pożałowania, choć Ken Holland tradycyjnie zachował się z wielką klasą godnie żegnając Datsa i dziękując mu za lata współpracy. Wielka szkoda, że kończy się w taki sposób.