Niemal wszyscy z nas mieli w życiu jakąś ksywę. Choćby przez chwilę, czasem zdefiniowaną przez sytuację, a kiedy indziej pochodną od naszego imienia bądź nazwiska. Nie inaczej jest z hokeistami, którzy często swoich przydomków dorabiają się w trakcie kariery. To szatnia najczęściej decyduje o ksywie dla nowego kolegi. Niektóre mają krótkie „życie” inne przylegają i pasują tak dobrze, że szybko zastępują imię i nazwisko i wszyscy zaczynają się posługiwać tymże pseudonimem. Dziś przedstawimy kilka pamiętnych nicknames graczy NHL z lat 90.
SUPER MARIO
Przed erą Sida the Kida była chyba jeszcze lepsza dla Pittsburgh Penguins era Super Mario. Dwa pierwsze Puchary Stanleya w Pittsburghy wygrano w dużej mierze dzięki znakomitym umiejętnościom Mario Lemieux, a tempo zdobywanych przez niego punktów i wyróżnień plasowało go nawet gdzieś w okolicach rekordów Wayne’a Gretzky’ego. Niestety karierę co chwilę przerywały kontuzję, które mocno ograniczyły ostateczną zdobycz jednego z najbardziej utalentowanych graczy NHL wszech czasów.
DOMINATOR
Pomiędzy słowem dominacja i nazwiskiem Hasek przez wiele lat można było, a nawet należało postawić znak równości. Nie chodzi tylko o zgodność pierwszych pięciu liter z imieniem bramkarza, ale o to jak daleko oddalił się w pewnym momencie od całej reszty stawki golkiperów NHL. Sześć nagród Vezina Trophy, dwa Hart Trophy i przede wszystkim dwukrotne zdobycie Pucharu Stanleya. Spróbuj nazwać Czecha inaczej.
LUCKY LUC
Jak mówi angielskie przysłowie „you’ve got to be good to be lucky”, albo nasze polskie „szczęście sprzyja lepszym”. W obu przypadkach trudno nie pomyśleć o Lucu Robitaille’u, najlepiej punktującym lewoskrzydłowym w historii NHL. Ile było szczęścia, a ile geniuszu w sezonie w którym Robitaille zdobył 125 punktów (1993) wie tylko on sam – o przypadku mowy być nie mogło. Nawet takiego szczęściarza jak Lucky Luc nie spotkała jednak największa radość na jaką przez wiele lat pracował – zdobycie Stanley Cup z Los Angeles Kings.
ORZEŁ
Co przychodzi mi do głowy gdy ktoś zaczyna mówić lub pisać o Eddiem Belfourze? Oczywiście maska z orłem. Zmieniały się drużyny w których występował, zmieniały się czasy, leciały lata ale maska zawsze była taka sama. Wyjątkowa i niepowtarzalny ochraniacz nie ustrzegł nosiciela przed typowymi błędami w życiu sportowca. Setki rozegranych spotkań, tysiące obronionch strzałów… i litry wypitego alkoholu. Tak szerzej pisaliśmy o sylwetce Eda Belfoura.
ROSYJSKA RAKIETA
Pawieł Bure był szybki i miał potwornie szybki nadgarstek. Prędkość jaka mu towarzyszyła przez całą karierę znalazła porównanie tylko w odniesieniu do rakiet wystrzeliwanych w kosmos. The Russian Rocket został dwukrotnym najlepszym strzelcem NHL i trafił do Hall of Fame z dorobkiem 437 goli w 702 meczach. Obecnie jest jedną z głównych twarzy Światowej Ligi Legend, w której rywalizują byli hokeiści over 45 lat.
CuJo
Krótki i zwięzły nick trochę podchodzący pod koszykarski slang gdzie pełno tego typu połączeń (jak D-Wade czy T-Mac). Cu jako Curtis, Jo jak Joseph – i chyba wszystko już jasne. To jednocześnie nawiązanie do powieści Stephena Kinga opowiadającej historię psa zakażonego wścieklizną. Uwielbiany przez fanów w Toronto i St. Louis golkiper miał nietuzinkowy, ale w pewnym okresie bardzo skuteczny styl bronienia linii bramkowej.