Zamiast socjalizować się z drużyną w samolocie odrabia pracę domową. Zamiast wypoczywać po meczu wyjazdowym pisze eseje. Przy stoliku siedzi sam, otoczony górą książek. Chęć zakończenia studiów uważa za coś oczywistego, pomimo że gra na co dzień w najlepszej hokejowej lidze świata, a jego drużyna walczy właśnie o Puchar Stanleya.
Pięć lat temu skauci St. Louis Blues odnaleźli w północnej Kanadzie prawdziwą perełkę. Wymierający gatunek studiującego hokeisty. Do tego takiego, który potrafi świetnie grać. Zachowali go na czarną godzinę.
Colton Parayko, bo o nim mowa, nie trafił do żadnej poważnej juniorskiej ligi, w której trenują, największe talenty, które za kilka lat zasilą szeregi klubów National Hockey League. Reprezentował barwy Fort McMurray Oil Barons, występujących na co dzień w Alberta Junior Hockey League. Ba, musiał zapłacić 60 dolarów by go w ogóle przetestowali. Nikt nawet nie słyszał o nim w czerwcu 2011 roku, kiedy po raz pierwszy któryś zespół mógł sięgnąć po niego w drafcie. Po kolejnym sezonie dostał propozycję gry i nauki na uniwersytecie w Fairbanks na Alasce. Wydawało się, że mniej więcej tutaj, na tym zimnym końcu świata zakończy się jego przygoda z tym pięknym sportem.
Niedługo później dostał zaproszenie od Marshalla Davidsona, brata działacza „Nutek”, wielkiego hokejowego fana i skauta ekipy z Missouri. Davidson przyznał, że przypatrywał mu się od dłuższego czasu i podoba mu się to, co widział. Po kilku dniach Parayko niespodziewanie został wydraftowany przez Blues w trzeciej rundzie. Eksperci nie wiedzieli, kim jest. Nie został uwzględniony w żadnych rankingach.
Davidson sprowadził do St. Louis defensora o potężnych gabarytach, który może pochwalić się mocnym strzałem i… szybkością. 22-latek waży ponad sto kilogramów i mierzy dwa metry, a mimo to jest szybszy od większości o wiele mniejszych rywali. To jego pierwsza kampania w najlepszej hokejowej lidze świata, a nie odstaje poziomem od swoich kolegów z drużyny. Trener Ken Hitchcock względnie szybko udzielił mu kredytu zaufania, teraz młodzian ślizga się w drugiej parze defensorów Blues, spędza na lodzie około dwadzieścia minut.
Pomimo tego, że Parayko na dobre zagrzał sobie miejsce w składzie „Nutek”, nie zamierza rezygnować ze studiów. W ubiegłym tygodniu, pomiędzy kolejnymi play-offowymi starciami, 22-latek zaliczał egzaminy.
– Ludzie myślą, że oszalałem – mówi hokeista. – Przez ostatnie trzy lata jednocześnie studiowałem i grałem w hokeja. To nic nowego dla mnie. Szaleństwem byłoby nie ukończyć tych studiów.
Koledzy z zespołu śmieją się z niego, kiedy po meczach odrabia prace domowe i pisze eseje. Ale on wie, że właśnie to należy zrobić. Parayko jest wdzięczny Blues za możliwość gry, ale w przeciwieństwie do większości hokeistów, ale wie, że życie nie kończy się na hokeju. – Może to trwać rok, a może dziesięć lat, tego nie wiem, ale myślę, że dobrze mieć plan awaryjny na wszelki wypadek.
Skauci „Nutek” odnaleźli prawdziwy skarb.