Władze Meksyku poprosiły o dwa mecze NHL na swoim terenie. Kraj bogaty w biedę i narkotyki wyciągnął małe słabe rączki w kierunku swojego grubego, starego wujka. Czy liga mogłaby rozszerzyć się o takie miejsca jak Meksyk? Jakie byłyby najdziwniejsze miejsca dla nowej drużyny?
5. Meksyk
Złośliwa nazwa ciśnie się na usta sama… Mexico Welfares… może Mexico Heroines (i nie chodzi tu o „bohaterki”)?. Do ustalenia. Tragiczny kurs waluty w Meksyku, skala bezrobocia przewyższająca brzydotę Fiata Multipla oraz korupcja, której pozazdrościć mogą nawet Polscy politycy – to mocne argumenty za tym, by trzymać NHL z daleka od tego miejsca. Jakie byłyby więc zalety stworzenia drużyny za najbardziej znienawidzoną granicą w historii USA?
Niska płaca zawodników. Na wysoką nie mieliby co liczyć, a w przypadku podwyżek wiele tamtejszych „złych” ludzi zażądałoby sobie „swoją” część. Wysoka frekwencja na meczach byłaby murowana, gdyż mam wrażenie że rozmnażanie się bez względu na konsekwencje jest narodowym sportem tego Państwa. Drużyna Amigos, czy Sombreros miałaby jednak problem z graniem na własnej hali.. głównie z powodu braku hali.
4. Greenland Penguins
Nie ma lepszej nazwy dla drużyny z Grenlandii. Zbudowanie tam hali nie jest problemem – w zasadzie można ją zbudować na poczekaniu z tego co się ma pod nogami i mieć pewność, że nie rozpłynie się. Co prawda Zamboni miałoby tam nieco więcej roboty niż zwykle, ale z drugiej strony tanie utrzymanie „hali” byłoby zapewne plusem. Kolejnym atutem dzikiej lokalizacji jest właśnie jej umiejscowienie. Grenlandia jest blisko Kanady, czyli teoretycznie może zostać zarażona wirusem miłości do hokeja.
Minusy? Mogą być problemy z frekwencją. Najpewniej największe miasto na Grenlandii liczy 14 tys. mieszkańców, a na jakieś świetne łącze internetowe czy dobrą lokalną gazetkę bym specjalnie nie liczył. W związku z tym, o ile nie pomaluje się niedźwiedzi i fok w napisy nawołujące do przyjścia na mecz istnieje ryzyko, że sami zawodnicy czasami nie będą wiedzieć, że akurat grają mecz
3. Venezuela Luz Marias
Niedaleko Meksyku znajduje się malownicza Wenezulea słynąca z taśmowych produkcji morderców czasu kobiet w podeszłym wieku – czyli telenoweli. Drużyna LuzMarias mogłaby zrobić w Wenezueli furorę, o ile wujek brata cioci trenera okaże się biologicznym ojcem stryjka babci Carlosa z drugiego małżeństwa po jego przyszywanej ciotce. W innym wypadku, gra wyda się tamtejszym za prosta i „mało dramatyczna”.
Plusy lokalizacji? Piękne kobiety. Gdyby ichniejsze produkcje wyciszyć i oglądać tylko obraz, jest to prezentacja wielu pięknych kobiet, które dla ról dwusetnej drugiej „lusesity” są gotowe wycinać sobie żebra i jeść kawałek banana raz na miesiąc popijając go 11 litrami wody.
Minusy lokalizacji? Może być kłopot z dojazdem drużyn z USA na mecze u gospodarzy. Nie chodzi tu o samoloty czy chęci – ale na spore szanse, że częśc zostanie zestrzelona, albo po prostu umrze z nudów oglądając produkcje filmowe pochodzące z Wenezueli. Należy równiez pamiętać, że w Wenezueli również grasuje Wałęsacz Brazylijski – pająk, którego ukąszenie powoduje śmierć, ale wcześniej również bolesną erekcję… nawet Jaro Jagr nie porwałby się na taką eskapadę.
2. Nowa Kaledonia Sitholes
Drużyna „Zadupiów” z Nowej Kaledonii miałaby jeden podstawowy problem. Jej skład staowi bardzo dużą część całej populacji wyspy. Wyspa co prawda należy do Francji, ale mam wątpliwości czy np. Przemysław Odrobny dałby się wytransferować do takiej części ligi. Drugi problem to mała ilość miejsca. Wyspa jest tak mała, że jeśli któryś z zawodników przytyje, wyspa osiądzie i zatopi 4 okoliczne chałupy.
Plusy? mecze u siebie w większości wygrane walkowerem – Samolot najpierw musi znaleźć miejscówkę, a potem spróbować tam wylądować. Good luck with that.
Minusy lokalizacji? Transfery mogą trwać nieco dłużej z tego samego powodu.
1. Senegal Warriors
Z pewnością trzeba być wojownikiem, by przeżyć w pogrążonym wojną wszystkich ze wszystkimi Senegalu. Dlaczego właśnie tam? Bo to jedno z najbliższych Ameryce państwo… Południowej bo Południowej – ale skoro w Wenezueli już mamy drużynę to problem nie jest aż tak istotny. Delikatnym problemem może być znalezienie hali do występów drużyny, ale podobno za odpowiednią łapówkę w Senegalu znajdzie się nawet anglojęzyczny pingwin.
Plusy? Egzotyka, malownicze miejsce, do którego kibice będą przyjeżdżać rzadko, ale zawsze będą wspominać tą podróż jak przygodę. W przerwach meczu mogą odbywać się konkursy rzucania dzidą lub przekupowania miejscowej milicji na czas.
Minusy? Biali zawodnicy mogliby mieć problem z prywatnością i ukrywaniem się przed mediami.