W tej kolumnie znajdziecie podsumowania spotkań z minionej nocy. Nie będą to zwykłe „recapy”, nacisk położymy na multimedia i szczegóły których w relacjach głównego nurtu nie znajdziecie. Dodatkowo do każdego meczu dostaniecie „miernik” – graficzne sklasyfikowanie spotkania, dzięki któremu szybko będziecie wiedzieć czy było atrakcyjne i czy warto do niego wrócić.

 

Ottawa Senators – Calgary Flames

Nasza ocena: skala4

Obie drużyny nie wyglądają w tej chwili na takie, które miałyby grać w kwietniu w fazie play-off NHL. Zwłaszcza po Senators można było spodziewać się czegoś więcej, tymczasem 16 strat tylko 23 strzały w światło bramki 0 na 4 w power play. Znowu stracili też bramkę jako pierwsi. No ale efekt jest dla nich lepszy niż w czterech wcześniejszych spotkaniach na własnym lodzie – w końcu wygrywają przed swoimi kibicami. Trochę długo zeszło, jak na uczestnika fazy pucharowej z zeszłej kampanii bardzo długo. To wszystko na tle ekipy dla której strzelone tu cztery gole w meczu to najlepszy ofensywny występ tego sezonu. Czy to oznacza, że Flames są słabi? Tak są.

Johnny Gaudreau nie przestaje imponować jest już w tej chwili świetnym puck-carrierem, czyli kimś kto wozi krążek i nie ma z tym najmniejszego problemu. Może być tak, że Johnny Hockey nie zdobędzie tylu punktów co rok temu, ale jego gra jest już o klasę wyżej. Przekonał się o tym Marek Borowiecki, który w tańcu nie dorównał Dżonemu nawet w małym ułamku:

Podoba mi się też Joe Colborne jako taki center-walec (7 hits) ale z jakimś tam skillem. Brakuje za to wielu innych czynników, Mark Giordano miał najwięcej w zespole strat (3) i był na -1 bez punktów. Giordano i Hamilton mieli być twardymi podstawami obrony Płomieni, ale póki co grają naprzemiennie bardzo źle (tym razem Hamilton nieźle). Wrócił w tym meczu do składu TJ Brodie i to jest nadzieja, jeśli szybko odnajdzie formę.

Defensywa nie pomaga bramkarzom, i vice versa. Jonas Hiller wyglądał koszmarnie i koszmarnie się to dla niego skończyło. Bobby Ryan napadł na niego w jego świątyni, potrzebna była zmiana. Ortio wszedł i już bramki nie wpuścił, ale wtedy wynik był rozstrzygnięty.

Zależnie od urazu Hillera za chwilę może się okazać, że spuszczony w kiblu (na waivers) Karri Ramo będzie niesamowicie potrzebny. Tylko po co on się ma teraz starać skoro został tak potraktowany jakiś tydzień temu przez menadżera? Chyba tylko dlatego że jest w roku kontraktowym i aby się gdzieś załapać przydałoby się mieć dobre występy w CV.

To w ogóle przez 38 minut był mecz typu kiszka. Później był dziki okres, gdy w 12 minut pada siedem goli. To nie było jakieś super WOW bardziej wynikało z „biedy” obu defensyw, ale uratowało ten mecz. Punkcik wyżej przyznaje za niezłe rzuty karne, raz na jakiś czas miło je zobaczyć to też są specyficzne emocje.

Ratował widowisko wspomniany już Gaudreau, któremu nie zrobiło różnicy czy gra czy nie gra już z Monahanem (wcześniej grali ze sobą w jednej formacji, ale brak większych efektów to raczej wina Monahana). Z drugiej strony fajnie jeżdżący Erik Karlsson, który był na +3 miał asystę, grał aż 31 minut i był w corsi na poziomie „master” (56.10% w stosunku do tego jak grała reszta drużyny to miód).

San Jose Sharks – Nashville Predators

Nasza ocena: skala3

Zapamiętam z tego meczu głównie solidnego Pekka Rinne 20/21 strzałów obronionych no i niezmordowanego Joe Pavelskiego. Przy bramce na 1:1 kapitan Rekinów pokazał jak ciężko jest pracować i jak opłaca się pracować w NHL. Dwa razy dociskali go do lodu uderzając oburącz na granicy przepisów Shea Weber i Eric Nystrom. Dwa razy Mały Joe się podnosił i nie odjechał, nie dał się też sprowokować. Cały czas skupiony był na grze i to się opłaciło:

Tym meczem Drapieżnicy skutecznie otworzyli serię wyjazdową i są na czele Konferencji Zachodniej. Rok temu można było to nieco zlekceważyć, ale teraz już wiemy że mogą być bardzo mocni przez dłuższy okres czasu niż ostatnio. Procentuje praca z jednym trenerem przez dłuższy czas, świetna obrona o której pisaliśmy też TUTAJ. Zdarzają się jeszcze drobne potknięcia i nieścisłości w tej grze jak CO U LICHA STAŁO SIĘ TUTAJ Z GAUSTADEM?:

Ale w ogólnym rozrachunku jest to ekipa lepsza niż ten mecz z Sharks. Rekiny zaś nie grają nic ciekawego, Martin Jones nie opuścił wysokiego poziomu ale nie starcza to już na wygrane. Logan Couture wróć i zbaw ich ode złego.

Washington Capitals – Pittsburgh Penguins

Nasza ocena: skala3

Idealny przykład na to, że mecz promowany jako „fajny” do oglądania i mający potencjał na bycie takim show nie wypala. Tu nie wypaliło, było słabo no może poza połową pierwszej i połową trzeciej tercji – za to też taka ocena. Najsłabszy power play w lidze, czyli ten Pingwinów, nie zawiódł i znowu zawiódł. 0/3 w tym zmarnowane trzech na pięciu to jest coś niemożliwego z tym składem. No ale skoro Sidney Crosby nadal ma tylko jednego gola na 27 strzałów w tym sezonie to coś nadal jest nie tak. Może za dużo zajmuje się taką zabawą.:

Później ponoć Sid był prowokowany przez Kuzniecowa do walki, nic takiego się jednak nie stało. Phil Kessel niby strzela drugiego game-winnera z rzędu dla Pens, ale większe oklaski w tej akcji dla Jewgienija Małkina podającego mu w gąszczu nóg.

Capitals zawiedli, ale palce w tym maczał Marc-Adnre Fleury, który trzeba przyznać jest znakomicie dysponowany od dłuższego czasu bo tylko dwie bramki wpuścił na 73 strzały w ostatnich meczach Pittsburgha. Wsparcie ze strony obrony ma średnie albo denne, tak jak w drugiej tercji gdy musiał stawać na wysokości zadania 14-krotnie i zaliczył kilka kluczowych obron spowalniając nakręcających się Caps. Jasny punkt Stołecznych to w tym ostatnim czasie przede wszystkim Jewgienij Kuzniecow (uznany najlepszym hokeistą poprzedniego tygodnia przez NHL.com). Strzelił tu gola na 1:0 i na chwilę zrobiło się ciekawiej.

Dziękuje za przeczytanie