Aleksandr Wołkow, mając na liczniku zaledwie 10 gier w NHL, może dumnie obnosić się mianem mistrza tej ligi. Wszystko przez to, że dość niespodziewanie pojawił się w składzie Tampa Bay Lightning w ostatnim meczu finałowej serii z Dallas Stars. Rosjanin zaliczył epizod, który wpisał go w historię ligi już na zawsze

Jeden był tłumaczem, drugi robił obiadki

Wołkow został wybrany przez Błyskawicę trzy lata temu w drugiej rundzie draftu. Wychowanek Pingwinów Moskwa załapał się do TOP 50 tamtego naboru. Trenerzy z Tampy szybko stwierdzili, że wolą mieć chłopaka na wyciągnięcie ręki, dlatego też kazano mu pożegnać się z Sankt Petersburgiem, gdzie występował w rezerwach oraz w juniorach słynnego SKA i dołączono go do Syracuse Crunch.

W ten sposób rozpoczęła się jego przygoda z ligą AHL, która trwa już trzy sezony i zakręciła się blisko jubileuszu 200 gier. Młody skrzydłowy miał bardzo dobre wejście do organizacji z Florydy, bowiem w debiutanckiej kampanii w Crunch strzelił 23 gole, zostając najlepszym snajperem tej drużyny. Ten sam wynik powtórzył w następnej kampanii.

Oczywiście jak każdy przybysz z Rosji, Wołkow miał wrażenie, że znajduje się na jakiejś innej planecie. Odmienna kultura, zwyczaje, klimat, język, którym nie umiał się posługiwać. Wszystko było nowe i zarazem trudne.

W pierwszych dwóch latach pobytu w Ameryce Północnej nie dostał szansy debiutu w NHL, ale przed startem poprzedniego sezonu znalazł się dość blisko kadry Lightning. Odpadł dopiero w ostatniej turze podczas obozu przygotowawczego. Stało się zatem jasne, że w przypadku kontuzji, któregoś z napastników, Jon Cooper wcześniej, czy później zawezwie go do Tampy.

Wołkow nie był jednak pozostawiony sam sobie. W Lightning pomocną dłoń wyciągnęli do niego rodacy, a szczególnie Nikita Kuczerow. Najskuteczniejszy zawodnik tegorocznych play-offów dobrze wie, jak to jest być nowym i zna również smak przebijania się do składu Lightning przez Syracuse Crunch.  27-latek tłumaczył młodszemu koledze wszystkie ćwiczenia, wymagania trenerskie i założenia taktyczne. Ponadto zaprosił Aleksa na lunch. Z ciekawą inicjatywą wystąpił Michaił Siergaczow, który w dni wolne od treningów, czyli w środy zapraszał do siebie do domu na basen grupę młodych Rosjan związanych z organizacją z Tampy. Pewnego razu ugotował nawet dla nich obiad. Zaserwował łososia z ryżem.

Kuczerow i Siergaczow nie zapomnieli co to znaczy stres związany z pojawieniem się w środowisku NHL, pośród wielkich nazwisk. Dlatego też czynnie zaangażowali się w pomoc swoim rodakom, ułatwiając im start do wielkiej kariery. „Ja byłem tutaj pierwszy z nas wszystkich. Pamiętam dobrze jak mi było ciężko. AHL to bardzo dobra liga, ale to niesamowity przeskok dla chłopaka, który do tej pory rywalizował w juniorskich rozgrywkach w Rosji” opowiada Kuczerow.

Triumfator Trofeum Harta z 2019 roku wierzy w Wołkowa, nazywając go świetnym zawodnikiem z niewiarygodnym przeglądem pola. „Mam nadzieję, że uda mu się wywalczyć miejsce w NHL na cały sezon. To byłby krok milowy w jego karierze. Grając na tym poziomie w trzeciej lub czwartej formacji rozwijasz się i tak szybciej niż gdziekolwiek indziej. Teraz wszystko w rękach Aleksa” oznajmia Kuczerow.

Inny świat i słodkie ziemniaki

Kiedy Wołkow w 2017 oswajał się z myślą, że właśnie przed chwilą został dostrzeżony przez klub NHL, zostając wybranym przez Lightning, jedną rundę dalej działacze z Tampy dobrali sobie kolejnego Rosjanina, Aleksieja Lipanowa. Obaj stawili się na letnim obozie rozwojowym dla prospektów. Kuczerow już wtedy objął kuratelę nad młodymi rodakami, zostając ich nieoficjalnym tłumaczem.

Ścieżki Wołkowa i Lipanowa dość szybko się jednak rozeszły. Pierwszy z nich jak wiemy osiadł w Syracuse, a drugi został odesłany do juniorskiej ligi OHL, gdzie zwiedził dwa kluby, a do Crunch powołano go na zaledwie 10 gier. W edycji 2018/19 w ogóle nie pojawił się w AHL, natomiast w ostatniej kampanii rozegrał tam tylko cztery spotkania, resztę czasu spędzając w ECHL, gdzie reprezentował barwy Orlando Solar Bears.

Zawodnicy, którzy są kierowani do gry w juniorskich ligach zamieszkują u rodzin biorących udział w wolontariacie, ale Wołkow nigdy tego nie doświadczył, gdyż od początku pobytu za oceanem grał na poziomie profesjonalnym. W AHL zazwyczaj zaczyna się od życia w hotelu, a z biegiem czasu hokeiści przenoszą się do swoich mieszkań.

O ile podczas zajęć w Tampie, Wołkow korzystał z pomocy Kuczerowa, o tyle w Syracuse musiał radzić sobie inaczej, żeby porozumiewać się z trenerami. W rolę tłumacza wcielił się Dennis Yan, napastnik urodzony w Portland, a mający rosyjskie korzenie.

Nauka angielskiego i problemy z nią to dość powszechny temat wśród przybyszów z krajów byłego Związku Radzieckiego. Wołkow dostał nauczyciela, który pracował z nim raz w tygodniu. Tę samą drogę w czasach juniorskich przeszli Kuczerow i Siergaczow, choć w jego przypadku dużą pomocą okazali się państwo Reid, u których mieszkał Daniłł Wiertij, który grał w jednej drużynie z Michaiłem. Kuczerow, aby szybciej opanować język oglądał dużo programów telewizyjnych, co również zrobił Victor Hedman. Sposobem na poznanie wielu nowych słów przez Antona Strålmana okazały się książki pochłaniane w czasie lotów z drużyną na kolejne mecze.

„To był kompletnie inny świat, inne życie. Kiedy nie znasz języka jest to szczególnie trudne. Pierwsze 3-4 miesiące nazwałbym koszmarem” tak wspomina swoje początki za oceanem Andriej Wasilewski. Golkiper z Tiumienia zamieszkał w Syracuse w jednym pokoju z Kristersem Gudlevskisem, kolegą po fachu, który miał już za sobą jeden sezon w AHL. Łotysz rozmawiał po rosyjsku, więc dla Wasyla okazał się prawdziwym wybawieniem.

Przybysze ze wschodu nie tylko musieli zmierzyć się z trudną dla nich mową. Czekały na nich inne problemy, takie jak na przykład odmienna kuchnia. Najtrudniej w tym temacie miał Wasilewski. Do dziś wspomina jak ciężko było przyzwyczaić się do „słodkich ziemniaków”. Kulinarne talenty odkrył w sobie Siergaczow, miłośnik ryb. Wasilewski przekonał się także do nowych gatunków muzycznych, które wcześniej nie cieszyły się jego zainteresowaniem. Polubił rocka i heavy metal, w czym pomógł mu repertuar puszczany w szatni Crunch. Rosjanin zaliczył już wiele koncertów, a na rozkładzie ma między innymi Guns N’ Roses, Coldplay oraz The Scorpions. Z muzykami tej niemieckiej kapeli spędził nawet trochę czasu i okazało się, że niektórzy z nich całkiem nieźle znają się na hokeju.

Nogi jak z waty

Dla Wołkowa inny świat, a w zasadzie prawdziwy kosmos, to było to co spotkało go na obozie przedsezonowym Lightning we wrześniu 2018 roku. Nagle znalazł się na tafli w jednej linii z takimi gwiazdami jak Steven Stamkos oraz Kuczerow. On, 21-latek bez żadnych doświadczeń z gry z najlepszymi na świecie, nawet bez udziału w czempionacie globu U18 lub U20 i oni, czyli największe nazwiska ligi, ludzie zdobywający po kilkadziesiąt punktów w każdej kampanii.

Wołkow dość szybko opanował jednak nerwy  i nie dał zbić się z pantałyku. Stamkos od razu zaważył jego talent, a szczególne wrażenie zrobiło na nim panowanie młodzieńca nad krążkiem. Był zachwycony zręcznymi ruchami Aleksa.

Rosjanin twierdził, że stres szybko go opuścił, a gra z takimi tuzami to prawdziwa przyjemność, z której można i należy wynieść dużo nauki. W głowie pojawiały mu się dziesiątki pytań, a każde z nich miało na celu poprawę komunikacji ze swoimi nowymi kolegami z formacji.

Kuczerow przypomniał sobie wtedy swoje pierwsze kroki na treningach NHL, co miało miejsce w 2011 i 2012 roku. Późniejszy triumfator Nagrody Teda Lindsaya przyznał, iż nie był kompletnie sobą, gdy obok miał Teddy’ego Purcella, Ryana Malone’a, czy Nate’a Thompsona. Każdy z nich odbierał mu śmiałość, powodując, że nogi robiły się jak z waty.

„Byłem bardzo wystraszony. W ogóle nie chciałem być w posiadaniu krążka, żeby nie denerwować tych gości. Kiedy dostawałem gumę, to patrzałem tylko, żeby jak najszybciej się jej pozbyć” wspomina Nikita. Dzięki tym doświadczeniom Kuczerow mógł ułatwić start Wołkowowi. Wiedział jak ważne jest chwalenie chłopaka oraz dawanie mu poczucia, że cokolwiek zrobi, to nie zostanie zganiony. Można powiedzieć, że wszedł w buty Marty’ego St. Louisa, który pełnił tę samą rolę dla niego.

Kilka kroków za tempem NHL

Kuczerow dał z siebie naprawdę wszystko, żeby jego rodak przebił się do składu Ligtning już w sezonie 2018/19. To jednak nie był jeszcze ten czas. Kampanie uciekają, a Wołkow wciąż jest gdzieś w szerokim kręgu zainteresowań Coopera, ale nie w ścisłym, wąskim gronie pewniaków do gry w Błyskawicy.

On sam ma świadomość, że czegoś brakuje, aby sen się spełnił. W czasie obozu w 2018 roku powiedział: „Myślę, że jestem już blisko bycia w drużynie. Muszę być silniejszy fizycznie i lepiej mówić po angielsku”. Ta ocena nie była jednak kompletną, ponieważ trudno przypuszczać, aby tylko te dwa aspekty decydowały o tym, iż w dwóch następnych kampaniach jego licznik zatrzymał się na 10 grach i dorobku w postaci jednej asysty.

Wołkow na pewno należy do wąskiego grona prospektów Lightning, którzy mają największe szanse na stałe wskoczyć do drużyny. W tej grupie są także Alex Barré-Boulet, Mitchell Stephens, Taylor Raddysh. Trzeba zauważyć, że z tego tercetu tylko Stephensowi udało się jak na razie zadebiutować w NHL, a jego liczby znacznie już przewyższają osiągnięcia Rosjanina. Jednakże ani on, ani pozostali z wymienionych, z Wołkowem na czele nie mają pewności, że dane im będzie pozostać w Tampie. Wystarczy jeden kuszący trade i każdy z nich może się stać częścią pakietu, dzięki któremu zmienią klub. Eksperci mianem jedynego prospekta Lightning z tabliczką „nie do ruszenia” wskazują Cala Foote’a. Podobno właśnie tylko 21-letni defensor, syn dwukrotnego zdobywcy Pucharu Stanleya, może czuć się bezpieczny w Tampie i wiedzieć, iż nie jest materiałem na wymianę.

Powstaje zatem pytanie dlaczego organizacja z Florydy nie daje gwarancji Wołkowowi, że dołączy do pierwszej drużyny i będzie się tam rozwijał? Otóż, jego dziewięć gier w sezonie zasadniczym 2019/20 nie było olśniewających. Stąd też ta liczba nie była większa. Dla przykładu, wspomniany chwilę temu Stephens pojawił się w składzie Błyskawicy 38 razy, strzelił trzy gole i zaliczył tyle samo asyst, a w play-offach rozegrał siedem spotkań i nawet zdobył jedną bramkę.

Wołkow prezentuje się dobrze na poziomie AHL, lecz w najwyższej lidze jest jakby kilka kroków za grą. Wygląda to tak, jakby nie nadążał za tempem. Oczywiście, ma dopiero 23 lata, a zatem wciąż może walczyć o miejsce w składzie. Jego umiejętności techniczne powalają myśleć o dolnej szóstce napastników. Czy mu się uda? To jedna z największych niewiadomych w organizacji z Tampy.

W czepku urodzony, na trofeum zapisany

Choć nie wiadomo jak potoczy się kariera Wołkowa w najlepszej lidze świata, to jego imię i nazwisko zostaną już na zawsze w historii NHL. Mając na koncie dziewięć występów w regular season i jeden mecz w play-offach został wybity na Pucharze Stanleya jako część mistrzowskiej drużyny z 2020 roku. Trofeum, uzupełnione o dane jego triumfatorów, powróciło w początkach listopada na Florydę, po tym jak swoją pracę nad nim zakończył Louise St. Jacques, czyli oficjalny grawer NHL.

Tradycji stało się zadość i wszyscy, którzy spełnili określone wymagania zostali naniesieni na pierścień pucharu. Każdy zwycięzca ligi może umieścić na trofeum 52 nazwiska ludzi związanych z drużyną. Spośród 28 zawodników Lightning, którzy polecieli do „bańki”, na Stanleyu zabrakło tylko Scotta Wedgewooda, rezerwowego bramkarza. To kolega Wołkowa z Syracuse Crunch. Niestety nie miał tyle szczęścia co Rosjanin i nie pojawił się w żadnym ze spotkań na tafli. To samo spotkało napastnika Mathieu Josepha, ale w jego przypadku zadziałał przepis mówiący o tym, że wystarczy mieć występy w ponad połowie meczów sezonu zasadniczego i nie jest konieczne, aby zagrać w play-offach. Joseph grał w 37 z 70 spotkań Tampy w przerwanej kampanii, a co za tym idzie jego nazwisko znalazło się na Stanleyu.

Wołkow jest ostatnim członkiem Lightning wpisanym na Pucharze. Zapewne nie przeszkadza mu to w ogóle. Poleciał z drużyną do „bańki” i odprawa po odprawie słuchał składu meczowego, w którym nie pojawiało się jego nazwisko. Zespół był już coraz bliżej triumfu, a jego szanse na play-offowy debiut znikały niczym mydlana… bańka.

Ten chłopak jest jednak w czepku urodzony. W ostatnim momencie, przed spotkaniem, które zakończyło ten specyficzny i niepowtarzalny sezon, Cooper wyczytał nazwisko „Wołkow”, a Rosjanin zagrał nieco ponad 9,5 minuty w finale ligi, pojawiając się na lodzie w 13 zmianach. Wszystko czego zdążył dokonać to jeden atak ciałem. Za kilka lat nikt już o tym nie będzie pamiętał, natomiast czytając nazwiska triumfatorów jednym tchem wypowiemy…. Wasilewski, Kuczerow, Point, Stamkos, Siergaczow, Hedman, Wołkow.