Poniższy felieton to twórczość autora – nie reprezentuje on poglądu całej redakcji NHL w PL

Z okazji Toma Wilsona wykluczonego na 20 spotkań znów szeroko i dużo mówi się o bójkach w hokeju, o twardej grze fizycznej czy grze kontaktowej jako takiej. Co najmniej raz w tygodniu otrzymuję wiadomości w mniej lub bardziej wybrednych słowach przedstawiające różne opinie wielu internautów. Bardzo ciekawy punkt widzenia przedstawił również Marcin Borkowski, z którym jednak elementarnie się nie zgadzam. Stawiam tezę, że wszyscy kibice ligi NHL, bez żadnego wyjątku, chcą bójek i chcą twardej fizycznej gry nawet za cenę zdrowia i kariery niektórych zawodników. Dlaczego?

Argument nr 1: Tom Wilson stanowi zagrożenie

Kontrowersje związane z Tomem Wilsonem sięgają już 2013 roku i zaczynają się od niebezpiecznego zagrania na Braydenie Schennie. Mocno uderzony Schenn roztrzaskał się o bandy. Przykład przytaczany jest non stop – mimo że Schenn sam odwraca się w stronę band, od których jest za daleko, by był to rasowy „boarding”. Redaktor Borkowski przytacza również sytuację z 2015 roku, gdy Wilson otrzymuje karę za „charging” po bodiczku na Lubomirze Wisznowskim. Wilson dostał karę ponieważ, według zasady, mocno się rozpędził i przygrzmocił w rywala – ponownie, nie trafił w głowę, nie roztrzaskał go o bandę i nie dostał za to żadnego zawieszenia; Wisznowski doznał wstrząsu mózgu, to prawda. Chciałbym jednak podkreślić, że wstrząsu mózgu nie doznaje się jedynie po uderzeniu w głowę – zależnie od predyspozycji, naszym czerepem może wstrząsnąć od uderzenia w inną część ciała. Oczywiście, zagranie Wilsona na Sundqviście jest nie do obrony, podobnie jak jego kilka innych wyczynów. Tom Wilson ma na koncie 806 minut kar i kilka zawieszeń oraz kilkadziesiąt bójek. Jego ostre zagrania są tematem rozmów na wielu portalach i w mediach społecznościowych.

Przeciwnicy mówią, że Tom Wilson stanowi zagrożenie dla innych drużyn. Całkowicie się z tym zgadzam. Od wielu lat enforcerzy, czyli tzw. policjanci, mają stanowić zagrożenie dla innych zawodników i są swego rodzaju narzędziem samosądu wśród zawodników, gdy sędziowie zawodzą. Tyczy się to również sytuacji, w której inny „policjant” nie przestrzega reguł i zaczyna stanowić zagrożenie dla rywala. W latach 90. postrach siał Bob Probert, legenda ligi, który brutalnie i niemiłosiernie egzekwował wszelkie kary za nieczyste zagrania przeciwko jego ekipom – sam również nie był święty. W trakcie spotkań z St. Louis Blues robił co chciał i niemal zastraszał rywali – dopóki ci nie wynajęli sobie niejakiego Tony’ego Twista, king-konga, który na mecze przyjeżdżał potężnym harleyem, a z szatni, w której się przygotowywał dochodziły dźwięki utworów Metalliki. Twist z radością zrzucał rękawice, mierzył się z Probertem i eliminował go ze spotkania. Czy w ten sposób Probert nagle zrobił się grzeczny? Jasne, że nie. Natomiast warto zastanowić się, na ile mniej mógł sobie pozwolić wiedząc, że brudne zagranie będzie kosztować go kilka potężnych piorunów w czaszkę?

Takie rzeczy wiedział nawet wielki Mario Lemieux, który wiele lat mówił o konieczności zakazu fizycznej gry i bicia się na lodzie i konsekwentnie sam wzbraniał się przed takimi czynami. Chwała mu za to. Natomiast by spokojnie móc tego nie robić, w ekipie Penguins pojawił się Billy Tibbetts, który oprócz seksu z nieletnimi dziewczynami bardzo lubił się bić na lodzie i chętnie wchodził we wszystkie potyczki, których dzięki temu staczać nie musiał kapitan drużyny. Z pewnością Krzysztof Oliwa również nie trafił wtedy do Pittsburgha w ramach Erasmusa… Tak więc nawet mający od zawsze duży wpływ na działania w Penguins Lemieux, jako odwieczny adwokat delikatnej gry w hokeja zatrudnia sobie dwóch osiłków, by inni mogli tak delikatnie grać. Osobiście szanuję.

„Bójek nie powinno być w NHL, bo to nie jest hokej”

Przyznam się szczerze, że ten argument zadziwia mnie najmocniej, zwłaszcza wśród kibiców NHL. Jeśli ktoś nie ogląda hokeja, ale zna się na sporcie to pytany o hokej, odpowiada „tam się biją” i „Oliwa to ten, co się bije”. Zachodzę w głowę, jak można było kiedykolwiek zakochać się w hokeju z NHL nie lubiąc bójek? NHL to najlepsza liga świata, natomiast, dla porównania, liga fińska, w której bójki są surowo karane – jest bardzo wysoko notowaną ligą. Bardzo wysoki poziom reprezentuje National Women’s Hockey League, gdzie gra kontaktowa jest całkowicie zabroniona. Wszyscy, słusznie zresztą, podziwiamy hokej na sankach, czyli hokej dla niepełnosprawnych, w którym nie ma fizycznej gry, ale pod względem techniki i umiejętności bywa dużo bardziej wymagający niż ten „normalny”. Wreszcie, w wielu krajach funkcjonuje bardzo dobrze rozwinięty hokej in-line, czyli na rolkach, w którym również wszelkie formy kontaktu są zabronione. Wszystkie te ligi reprezentują bardzo wysoki poziom sportowy i nikt nie planuje tam wprowadzać standardów rodem z NHL.  Dlaczego więc nie wspominają o nich przeciwnicy bójek i agresywnej gry? Ponieważ ich nie oglądają…

Ostatnie finały NHL, w których mierzyli się Washington Capitals i Vegas Golden Knights obejrzały prawie 7 milionów ludzi – mówimy tu o ostatnim meczu i tylko jednej stacji TV. Warto zaznaczyć, że to nie była najwyższa oglądalność całej fazy play-off. Było momentami brutalnie, ostro, a jakby tego było mało, Aleksandr Owieczkin upił się po zdobyciu Pucharu i nie dość że się upił, to jeszcze był pijany. W lipcu tego roku odbyła się istotna dla was, zwolennicy niekontaktowego hokeja, impreza – mistrzostwa świata w hokeju in-line, gdzie w meczu finałowym zmierzyły się Czechy i Francja. Mimo braku agresji i całkowicie cywilizowanej gry, dzięki której zawodnicy z pola ubrani są bardziej jak surferzy w kaskach niż jak hokeiści, meczu nie transmitowała żadna duża telewizja – w zasadzie nie wiadomo, czy jakakolwiek poza tym, że przekaz można było śledzić na… Taiwan Hockey – to taki kanał YouTube. Strona IIHF również dzieli się przynajmniej skrótami z takich wydarzeń, które osiągają oglądalność rzędu 80-85 tysięcy (z wyjątkami). Zapewne jednak nie jest to żaden argument, więc sprawdzajmy dalej.

Damskiego hokeja też żaden, albo prawie żaden z was, szanowni fani hokeja bez bojek i gry fizycznej, nie oglądał – a szkoda, bo mielibyście jeden całkiem niezły argument w postaci jednego spotkania. NBC Sports Network wyemitowała spotkanie Kanady z USA w trakcie Igrzysk Olimpijskich. Mimo tragicznych wyników oglądalności tych Igrzysk w porównaniu do innych, panie uratowały honor tej zgwałconej polityką imprezy i zafundowały stacji wynik na poziomie 2,9 miliona par ślepiów oglądających ich zmagania, są doniesienia o liczbie niemal 4 milionów, co daje efekt oglądania Pucharu Stanleya. Jednak działo się tak, ponieważ po raz pierwszy od 20 lat amerykanki miały realną szansę pokonać kanadyjki, a po przeciwnych stronach barykady były panie związane ze sobą – niedługo potem – węzłem małżeńskim (tak, jakimś cudem to ma znaczenie).

Na co dzień jednak panie mają dużo trudniej z popularnością. Dla przykładu, najlepsza zawodowa liga kobiet w Ameryce Północnej i jedna z czołowych na świecie odnotowała oglądalność telewizyjną na poziomie… zera, ponieważ żadna telewizja nie pokwapiła się na te potyczki. Liga prowadzi własne transmisje, a rekordowa liczba widzów przyszła podziwiać mecz finałowy poprzedniej kampanii, gdzie Buffalo zmierzyło się z Metropolitan – była to liczba 1 400 osób. Rzecz jasna krótkie relacje często mają dużo więcej wyświetleń niż całe mecze, ale absolutnym hitem jest relacja z meczu kobiet, w którym była bójka (w wykonaniu kobiet to nazwa dla przepychanek, ale zawsze).

No ale KHL…

Część z was pewnie raz na ruski (hehe) rok ogląda Kontynentalną Ligę Hokeja. Pewnie nie ma nikt z was pojęcia, kto aktualnie broni w Barys Astana albo kto jest trenerem Awangardu Omsk, ale pewnie się wam zdarzylo. Liga, podobnie jak każda inna, nie może równać się z NHL pod kątem oglądalności, natomiast jej rekord to oprócz zawodnika Astany, który sam natłukł całą formację Kunlun Red Star, bójka, która wybuchła 6 sekund po wznowieniu. Na wypadek, gdyby ktoś uważał, że ta liga nie jest brutalna jak NHL i tym podobne, polecam obejrzeć relację ze szpitala, jaką prowadził Wojtek Wolski po tym, jak został poskładany na kilka części pod bandą.

 

https://www.youtube.com/watch?v=ekH2zovSEIE&t=12s

 

„Ale przecież zawodnicy dostają po łbie, potem mają CTE, popełniają samobójstwa…”

Owszem, często dostają. Owszem, zdarzają się samobójstwa. Zdarzają się historie jak Matt Johnson – facet, który jednym uderzeniem w kark zakończył karierę do dziś rzygającego po nocach Jeffa Beukebooma, i który dziś żyje na ulicy wspomagany przez innych zawodników, bo od wstrząsów mózgu, delikatnie mówiąc, lekko mu się poprzestawiało. Byli też tacy jak Krzysztof Oliwa, którzy w wywiadach mówili: „Byłem się gotowy bić, kurwa, z każdym, rozumiesz to, kurwa? Z każdym!”. Wreszcie byli tacy, którzy w wieku 30 lat skończyli grać i stwierdzili, że zaczną odradzać bójki innym (Daniel Carcillo). Jest też cała armada zawodników, którzy bili się częściej niż widywali swoje dzieci i obrywali równie często – i dziś są trenerami (Dale Hunter), modelami i spikerami (Paul Bissonnette) czy bardzo poważanymi komentatorami telewizyjnymi (Louie DeBrusk). Dosyć znamienna jest w środowisku pewna mocno udawana troska o dobro zawodników niewspółmierna do sytuacji. Szanowni państwo – hokej nie jest zdrowy. Jak mawia Marcin Różalski, żaden zawodowy sport nie jest zdrowy – jesteś skręcany śrubami na siłę, faszerowany sztucznymi wspomagaczami wszystkiego, a w wieku 40 lat, niezależnie od bójek lub ich braku, organizm suszy się jak śliwka.

Proponuję również nie robić z siebie znawców życia i nie stawiać się w pozycji ludzi mądrzejszych od hokeistów, którzy robią to większość swojego życia. Derek Boogard wiedział co robi, gdy zaczynał się bić, a jego symptomy CTE nie przyszły z dnia na dzień czy w ciągu tygodnia – a on podjął decyzję, by się bić. Gdyby się nie bił, nie byłoby go w NHL (taką opinię otrzymał od włodarzy Minnesota Wild). Więc pytanie, czy dobrze, że Boogard miał karierę w NHL, czy jednak uważacie, że wiecie lepiej niż świętej pamięci zawodnik i zabronilibyście mu się bić i grać w NHL, o czym marzył całe życie? (O tym również mówi w dokumencie.) Pomijam już fakt, że jeśli zawodnik się jąka i jest nerwowy nie oznacza od razu CTE, a pewność da jedynie badanie, które wykonać można dopiero po śmierci.

Argument pod tytułem „nikt ich nie zmusza” jest oczywiście słuszny. Każdy gracz wie, po co jest w drużynie. Dlatego lubimy ich oglądać, dlatego oglądamy tych, o których wiemy, że zrobią coś „niedobrego” przeciwnej drużynie – chcemy tego i dlatego ta liga ma taki status, a nie inny. Stwierdzanie ich stanu za nich samych jest egoizmem, proszę państwa, i udawaniem, że wie się lepiej niż zawodowy hokeista żyjący z tego fachu.

Natomiast oczywiście możecie bronić standardów i norm w wielu hokejowych ligach na świecie, które szczycą się brakiem bójek, które szczycą się brakiem lub mocno ograniczoną grą fizyczną i których nigdy nie oglądacie….

3 KOMENTARZE

  1. W sumie można Wilsona nie lubić ale chłop miał swój wkład w zwycięstwie Capitals nad Penguins. W pewnym momencie zawodnicy Pingwinów skupili się na polowaniu na Wilsona zamiast na grze.

Comments are closed.