Elias Lindholm z Flames na sześć lat za 29.1 milionów dolarów (4.85 mln za sezon)
Szwed, o którym dziś będziemy debatować, był już jedną nogą „Płomieniem” długo zanim został jedną z części składowych wymiany z Hurricanes w zamian za Dougiego Hamiltona. Wymianę opisywaliśmy dla was w tym miejscu:
Wymiana: Hamilton, Ferland i Fox w Hurricanes, Lindholm i Hanifin w Flames
Lindholm w swoim roczniku draftowym był oczywiście jednym z najwyżej rankingowanych zawodników z Europy, a skauci z Calgary osobiście wybierali się do Boden, by go obserwować. Historia potoczyła się trochę inaczej, bo to Hurricanes wzięli Lindholma z piątym numerem w tamtym naborze, a Flames wcale nie płakali, bo na #6 czekał na nich Sean Monahan. Teraz obu zawodników mają u siebie.
Tak jak Monahan, tak i Lindholm wskoczył do NHL już w wieku nastoletnim. Różnica polega na tym, że ten wybrany przez Flames konsekwentnie stawał się lepszy i poprawiał swoje osiągi. Lindholm zatrzymał się w miejscu i nijak nie przeskoczył już pewnego poziomu. W każdym sezonie poza rookie year zdobywał pomiędzy 39 i 45 punktów, ani razu nie strzelił więcej niż 17G i nie przebił się przez 50 pkt. Nie zaadaptował się do gry, w której posiadasz krążek i jedziesz z nim blisko pod bramkę. Bez tego ciężko o większe osiągnięcia indywidualne.
Mamy więc gracza, który mimo już „jakiegoś” stażu wciąż szuka swej specjalizacji, bo niekoniecznie może nadawać się na napastnika top-six, czyli dwóch pierwszych ataków… Tyle jednak narzekania, bo jak w wielu przypadkach jest też druga strona medalu. Pomiędzy tym graczem i Flames istnieje świetny „fit”, dopasowanie potrzeb. To strzelający z prawej ręki zaledwie 23-letni chłopak, którego można wstawić na prawe skrzydło i który może wygrywać ważne wznowienia.
Kim nie jest/nie będzie
Najpierw, żeby jeszcze lepiej przedstawić wam gracza, powiedzieliśmy sobie o jego słabych i silnych stronach. Teraz czas na projekcję, co może dać zespołowi, a czego raczej mu nie zapewni. Zacznijmy od tego drugiego. Nie da dużo punktów/bramek w 5 na 5, nie będzie napastnikiem typu shutdown, czyli trzecim obrońcą na lodzie, i nie będzie typem strzelca, któremu gdy tylko dostarczysz krążek na kij to będzie uderzał i nabijał ci statystykę strzałów.
Rozwinę tę myśl – w poprzednim sezonie Lindholm zdobywał tylko 1.48 punktów w 5 na 5 na 60 minut gry, to dało mu pod tym względem dopiero ósme miejsce wśród regularnie grających napastników w Carolinie. Dopiero ósme, więc pod tym względem to był zawodnik 3-4 formacji. Patrząc w jego średnią z czterech ostatnich sezonów – wynosiła ona 1.36, więc jeszcze słabiej. We Flames lepiej w tym czasie prezentowali się choćby Mikael Backlund (1.67), Micheal Ferland (1.55), Michael Frolik (1.54) czy Sam Bennett (1.41). Znów więc może to być pod względem produkcji punktowej poziom 3-4 formacji.
O strzałach będzie krótko – w trakcie swojej kariery oddaje średnio dwa uderzenia na mecz i ma skuteczność 8.9 procent. To nie jest ktoś, kto chcesz, żeby kończył twoje akcje na szpicy. Jeśli chodzi o obronę to jest facet radzący sobie w penalty kill, ale już w grze 5 na 5 z nim na lodzie rywal może strzelać więcej niż twoja drużyna. Wskazują na to wszelkie statystyki typu Corsi i high danger shots w stronę bronionej bramki (11.22/60 – drugi najgorszy wynik z napastników Hurricanes w ostatnim sezonie).
Kim jest/kim będzie
Po przeczytaniu powyższego można sobie zadać pytanie: skoro nie broni i nie strzela, to jakim cudem piszemy o tym, że chłopak ma pewien potencjał na bycie graczem drugiego ataku? Są pewne umiejętności, które pozwalają mu konkurować z najlepszymi w tej lidze. Te skille to rozdzielanie/podawanie krążka, generowanie szans strzeleckich oraz dobre czytanie gry w osłabieniach.
Zacznijmy może od tych podań, podań otwierających grę, bo właśnie z tą umiejętnością jako główną Lindholm wchodził do ligi. Kreatywne i regularne dogrania na poziomie więcej niż średnim to jego znak rozpoznawczy – przez ostatnie dwa sezony jego wskaźnik primary assist do wszystkich innych zagrań daje mu miejsce w czołówce ligi. Przez cztery ostatnie sezony ma 43 primary assist i to jest ten sam wynik co Jeff Skinner w Hurricanes, ścisła czołówka jego byłej drużyny.
Najlepszym dystrybutorem krążków w Flames jest Johnny Gaudreau, więc powyżej macie porównanie dokonań obu panów na przestrzeni ostatnich dwóch lat. Oczywiście statystyki zaawansowane Gaudreau są jak sami widzicie dużo lepsze, ale Lindholm ma przyzwoite liczby jeśli chodzi o wprowadzanie krążka do strefy ataku (PossEntry%) oraz wyprowadzanie krążka z własnej strefy (PossExit%). To wszystko wynika z podań, które otwierają wejście/wyjście do kolejnej strefy na lodowisku – nie zawsze chodzi tu tylko o asysty przy bramce. Lindholm po prostu podaje krążek zazwyczaj w ten sektor, w który należy to zrobić z korzyścią dla drużyny.
https://www.youtube.com/watch?v=mbTMG47R3GE
Generowanie szans strzeleckich z Lindholmem na lodzie jest łatwiejsze, o czym wielokrotnie przekonywali się Hurricanes. Licząc od 2015 chłopak ma wskaźnik +4.66/60 jeśli chodzi o stosunek liczby strzałów oddawanych do liczby strzałów przyjmowanych na własną bramkę. To jeden z najlepszych wskaźników w Hurricanes (lepszy mieli tylko braca Staal). Jeśli chodzi właśnie o statystyki generowania okazji to w każdej liczącej się kategorii Lindholm był TOP3 graczem Huraganów w poprzednim sezonie (wspomniany już shot attempts oraz high danger shot attempts).
O ile bronienie w 5 na 5 nie wypada z Lindholmem najlepiej (co niekoniecznie musi być tylko i wyłącznie jego winą), efekty wystawiania go w formacji do osłabień były dotychczas bardzo dobre. Przez cztery ostatnie sezony tylko czterech napastników Caroliny zagrało więcej niż 200 minut w penalty kill, byli to Lindholm, Jay McClement, Joakim Nordstrom i Jordan Staal. Z wymienionej czwórki to właśnie Lindholm ma najlepszy wskaźnik strzałów oddanych/przyjętych na poziomie -2.78/60. To wynik bardzo dobrego czytania podań rywali oraz umiejętnej gry aktywnym kijem. Lindholm nie jest zawodnikiem bazującym na sile i nie rzuca się pod krążki, należy do penalty killerów wyczuwających, w którą stronę potoczyć się może akcja rywali.
Taki mały plusik za dodatkową rzecz musimy Lindholmowi wystawić za face-offy. Chłopak co prawda z klasycznego centra przeniósł się raczej całkowicie na prawą stronę lodu, ale wciąż może stawać na bulik, gdzie przez cztery ostatnie sezony wygrał 53.46 procent z nich. To NAJWIĘCEJ z wszystkich graczy Flames w tym samym okresie i to jest „fit-dopasowanie” za jaki warto czasami zapłacić.
Warunki
Nie widzieliśmy jeszcze Lindholma w innym systemie niż ten należący do Billa Petersa i… nie zobaczymy też w następnym sezonie. Trzeba pamiętać, że szkoleniowiec Hurricanes, pod którym Lindholm się wychowywał (grał jeszcze jako nastolatek) będzie teraz szefem ławki Flames i nadal będzie dyrygował poczynaniami tego chłopaka. Dobrze to czy źle? Trochę szkoda, że nie będzie to tak bardzo świeże otwarcie dla hokeisty jak mogłoby być; z drugiej strony możemy się chyba spodziewać, że poniżej określonego poziomu Szwed nie spadnie.
Flames poczynili dużo „zakupów” jeśli chodzi o grupę napastników, mają w niej graczy praktycznie do wszystkiego, ale przez to też ciężko przewidzieć, kto, gdzie, z kim będzie grał, kto wpasuje się w ten miks lepiej, a kto gorzej. Nawet na prawej stronie, czyli docelowym miejscu dla Lindholma, zrobiła się dosyć wyrównana rywalizacja – James Neal, Michael Frolik (w świetnie działającej formacji MMM z Backlundem i Tkachukiem), Troy Brouwer, no i nasz Lindholm.
23-letni chłopak dostaje sześcioletnią umowę i w tym przypadku jest to jak najbardziej słuszna długość, na całe jego „najlepsze” lata. Jeśli chodzi o pieniądze – one też są dobrze wyważone. Bardzo chwaliłem w jednym z tekstów porozumienie pomiędzy Lightning i JT Millerem i tu mamy do czynienia z bardzo podobnym przypadkiem – i nawet być może dosyć podobnym hokeistą.