Pewnie wielu z Was po zakończeniu sezonu zasadniczego zadało sobie pytanie: kto był tym bezkonkurencyjnym, tym który zostawił wszystkich daleko za sobą, po prostu tym najlepszym? I o ile odpowiedź na to pytanie powinna być dość prosta, bo tylko najbardziej zagorzały anty-fan Kane’a kwestionowałby jego tegoroczną „boskość”, to na przestrzeni ostatnich kilku lat odpowiedź na to pytanie nie zawsze była aż taka oczywista, co stwarzało spore pole do dyskusji. Czy zastanawialiście się jednak, kto znalazł się na przeciwnym biegunie? Pewnie nie, co zresztą nie powinno przesadnie dziwić.
Na pewno łatwo wybrać takiego delikwenta w skali konkretnej drużyny – mamy niewiele ponad 20 grajków, więc co to za problem wskazać tego, który najbardziej zawiódł i – co najczęściej za tym idzie – przyprawił o mdłości również całe zastępy kibiców? Jeżeli jednak poszerzymy nasze rozważania, a za skalę tychże rozważań przyjmiemy całą ligę, nie będzie już tak łatwo. Mamy bowiem 30 drużyn, setki zawodników, którzy zaprezentowali się w mniejszym bądź większym wymiarze meczowym i dwa razy tyle dylematów. Wykluczmy zatem tych, którzy rozegrali poniżej 20 spotkań (żeby „zasłużyć” na miano najgorszego trzeba jednak trochę pograć i próba w postaci 2 czy 5 spotkań nie będzie odpowiednia) i postawmy sprawę jasno: może być tylko jeden zwycięzca plebiscytu na najgorszego zawodnika sezonu 2015/16 w NHL, a zostaje nim.. nie, nie John Scott.
Nie zostanie nim także David Desharnais (któremu wedle opinii kibiców Canadiens co roku powinno przysługiwać to miano, a w przypadku końca świata, winnym takiemu obrotowi spraw również byłby wyżej wymieniony), ten zaszczyt nie przypadnie też Markowi Stuartowi (chociaż jego akurat ustawiłbym na 3 miejscu podium za bycie perfekcyjnym przeciwieństwem dobrego obrońcy) ani do granic możliwości beznadziejnemu w tym roku Tuomo Ruutu (1 punkt za asystę w 33 spotkaniach, totalny non-factor i cień cienia samego siebie sprzed laty – 2 miejsce na podium). Tytuł najgorszego zawodnika trafia prosto w dziurawe ręce Jonasa Hillera z Calgary Flames.
Tak na dobrą sprawę ten obrazek powinien rozwiać jakiekolwiek wątpliwości. Kiedy tylko rzucimy na niego okiem, będziemy dumać nad mocnym zjazdem, jaki zaliczył Pekka Rinne, jeszcze raz utwierdzimy się w przekonaniu, że Ondrej Pavelec nie jest starterem na miarę NHL, zachwycimy się wspaniałym procentem obronionych strzałów Elliott’a czy też Holtby’ego, po czym znowu zajmiemy się grą w Candy Crush na facebook’u. Jednak zanim ponownie zmierzymy się naszymi wirtualnymi cukierkami, jakaś nieokreślona siła zmusi nas do ostatniego zerknięcia na obrazek, a wtedy wreszcie ją zobaczymy.. maleńką wysepką nazwaną Jonas Hiller, znajdującą się gdzieś na drugim krańcu świata, z dala od innych wysp.
Szwajcarski netminder w tym roku odstawał od ligowej stawki tak bardzo, jak to tylko możliwe. 26 rozegranych spotkań, współczynnik obronionych strzałów wyniósł zastraszające 87,9%, a średnia puszczonych bramek na mecz to nieco ponad 3,5 (!). Sposób poruszania się w bramce, szeroko rozumiany język ciała, refleks – to wszystko stało na dramatycznie niskim poziomie. Osobna zwrotka należy się obronom z kategorii glove save. Szwajcar dosłownie przecinał powietrze łapaczką całe kilometry od krążka. Popełnił mnóstwo błędów przy naprawdę prostych strzałach, czasem sprawiał wrażenie kogoś, kto zupełnie nie wie w jakim miejscu się obecnie znajduje. Przez cały sezon był utrapieniem Calgary i wobec mizernej postawy pozostałej dwójki bramkarzy, prawdziwym gwoździem do trumny.
Nasz świat skrywa jeszcze wiele tajemnic – gdzie znajduje się Atlantyda, co się stało z D.B. Cooperem po wyskoczeniu z samolotu, a kolejną zagadką będzie fakt, że w tak koszmarnym sezonie, Jonas Hiller zanotował jednak 9 zwycięstw. Cóż, ślepej kurze też czasem trafi się jakieś ziarno (niefortunne porównanie jeżeli wspomnę, że wiele osób zarzucało mu w tym roku ślepotę). Wśród tych 9 triumfów, w 3 puścił 3 i więcej goli, a 2 czyste konta zawdzięcza raczej nieudolności rywala (15 strzałów na bramkę Panthers i 8 interwencji na 8 strzałów w ciągu ostatnich kilku minut spotkania z San Jose, kiedy zmienił kontuzjowanego Ramo).
A teraz prześledźmy liczbę puszczonych bramek w spotkaniach, które przegrał, albo w których był zastępowany przez zmiennika. Kolejno, od ostatniego spotkania: 3 (na 5 strzałów!!), 3, 5, 4, 5, 4, 4, 4, 2, 3, 1, 5, 4, 4, 2, 5, 5. Tylko w jednym z tych spotkań osiągnął ponad 90% skutecznych obron. Po zsumowaniu reszty, wychodzi średnia około 85% udanych interwencji. Obraz nędzy i rozpaczy. Jonas nie dawał kolegom żadnej gwarancji. Gaudreau i reszta chłopaków żeby wygrać mecz, kiedy między słupkami stał Szwajcar, musieli wspinać się na wyżyny umiejętności, bo wszystko co leciało w kierunku Hillera lądowało w bramce. Nie trzeba chyba mówić, że to zadanie z reguły okazywało się niewykonalne.
Tak gwałtowny spadek formy w porównaniu z poprzednim, naprawdę dobrym sezonem, wydaje się być zupełnie niezrozumiały. W późniejszej fazie rozgrywek zaczęto spekulować o powrocie zawrotów głowy Jonasa, które w jakimś stopniu mogły się przyczynić do tego, co oglądaliśmy na lodzie. Ten doświadczony bramkarz ma już 34 wiosny na karku. Jak na pozycję na której występuje, nie jest to wiek w którym myśli się jeszcze o zakończeniu kariery. Można jednak z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że to na pewno koniec jego przygody z NHL.
Jakby nie patrzeć trochę smutne zakończenie. Jonas przez lata utrzymał może nie jakiś powalający, ale jednak dobry poziom, z momentami przebłysków i potknięć. Tych pierwszych było więcej. Aż tu nagle przychodzi tak makabryczny sezon i to najpewniej na zakończenie występów za oceanem. Możemy się domyślać, że uczestnik All-Star Game z 2010/11 ułożył sobie w głowie nieco inny scenariusz na moment zejścia ze sceny. Chyba nie przypuszczał, że zostanie okrzyknięty najgorszym zawodnikiem NHL w sezonie 2015/16 przez pewnego pismaka z Polski (i nie tylko jego, bo moja opinia nie jest odosobniona!).
Ponad miesiąc temu Jonas Hiller podpisał aż 3-letni kontrakt na najwyższym szczeblu rozgrywek w ojczystej Szwajcarii. Będziemy mogli śledzić jego poczynania w barwach Biel-Bienne. Może teraz, dla odmiany, zdobędzie (oficjalny) tytuł dla najlepszego bramkarza ligi? Osobiście życzę mu jak najlepiej, ale chyba prędzej Dany Heatley schudnie i znowu strzeli w NHL 50 goli, niż Jonas nawiąże do najlepszych lat, bo upadł bardzo szybko i – co ważniejsze – bardzo boleśnie. Obym się mylił.