Wszyscy zrozumieliby, jeśli Doug Caliendo odmówiłby gry w meczu swojej uniwersyteckiej drużyny. 17-latkowi w dzień meczu zmarł ojciec, który przegrał walkę z rakiem. Nastolatek poczuł, że na jego żal i samopoczucie lepiej zrobi mu wzięcie udział w spotkaniu. Nikt nie śmiał mu odmówić tego prawa.

– Mój ojciec uwielbiał sport, na pewno chciałby żebym zagrał w tym meczu – mówił usprawiedliwiając swój wybór.

Po dwóch tercjach drużyna Caliendo przegrywała 0:2, ale w ostatniej odsłonie doprowadzili do remisu 2:2. W dogrywce zrealizował się scenariusz rodem z filmów Disneya. Do bezpańskiego krążka na niebieskiej dopadł Caliendo i strzelił najważniejszego gola w meczu. Chyba wiadomo komu zadedykował to trafienie, wskazując palcem w górę. Za takie chwile kochamy sport.

– Ojciec powiedziałby pewnie coś w stylu „W końcu trafiłeś w bramkę” – powiedział po meczu ze łzami w oczach Caliendo.