Od ostatniej odsłony „rookies watch” minęło już trochę czasu. Wśród pierwszoroczniaków zdążyło się wiele pozmieniać. Część z nich nieco zwolniło tempo, a w część wstąpiła jakby nowa energia. Skupimy się dzisiaj głównie na postaciach Connora McDavida, Jacka Eichela i Coltona Parayko, wspomnimy jednak także o Jaredzie McCannie, Samie Bennecie i dwugłowym „dziecięcym” potworze z Arizony. Do dzieła!
Generation talent dystansuje Eichela
W poprzednim rookies watch pisałem o tym, jak słabo sezon rozpoczął Connor McDavid i ile więcej swojej drużynie daje Jack Eichel. Dziś trzeba przyznać, że McDavid obudził się z letniego snu i w końcu zaczął grać w sposób, jakiego wszyscy od niego oczekiwali, natomiast Eichel, po bardzo obiecującym początku zdecydowanie spuścił z tonu.
Po czterech bardzo słabych spotkaniach, McDavid wrócił na właściwe tory i pokazał, dlaczego w ostatnich latach porównywany był z takimi postaciami jak Sidney Crosby, Wayne Gretzki czy Mario Lemieux. Notując 7-meczowy point streak w trakcie którego zdobył 11 punktów, udowodnił, że jest w stanie powalczyć o miano nie tylko najlepszego debiutanta, ale jednego z najlepszych zawodników nadchodzącego sezonu. Co chyba ważniejsze, Connor zamknął usta krytykom, którzy obwieścili, że spalił się w ogniu oczekiwań. Miał duży wkład w ostatnie wyniki Oilers i gdyby nie on, obecna sytuacja będących „od zawsze” w przebudowie Nafciarzy byłaby dużo gorsza.
Zupełnie inaczej rozwija się przygoda z NHL Jacka Eichela. Mimo czterech trafień, na młodego centra Sabres spada coraz więcej krytyki. 19-latek mimo przebłysków doskonałe jazdy na łyżwach i umiejętności strzelenia bramki nawet z najbardziej nieprawdopodobnie ostrego kąta, nie potrafi dogadać się z resztą drużyny. Gra egoistycznie i zbyt często szuka indywidualnych rozwiązań. Nie wiem czy wynika to ze zbyt dużej wiary we własne umiejętności, zbyt małej wiary w umiejętności partnerów czy po prostu Eichel nie jest jeszcze z kolegami dostatecznie zgrany, ale próby rozwiązania wszystkiego na własną rękę są u młodego napastnika aż nadto widoczne.
Defensywne odkrycie St. Louis
Colton Parayko do składu Blues wszedł z przysłowiowego kopyta. W jedenastu pierwszych meczach zdobył siedem punktów, co jest doskonałym wynikiem jak na pierwszorocznego defensora. Draftowany przed trzema laty w trzeciej rundzie Parayko z każdym meczem pokazuje, że ma o wiele więcej zalet niż tylko 196 centymetrów wzrostu i 102 kilogramy wagi.
W rozwoju Coltona zdecydowanie pomogła kontuzja Kevina Shattenkirka, dzięki której Parayko dostaje więcej minut i może występować z lepszymi partnerami. Imponuje dobrym przeglądem pola i mocnym strzałem, a jego dobra dyspozycja spowodowała nawet, że w St. Louis przebąkuje się o możliwości oddania Shattenkirka w zamian za dobry zwrot w postaci zawodników ofensywnych.
Prawdopodobnie po powrocie doświadczonego obrońcy, rola Parayki zostanie nieco ograniczona, jednak wątpliwym jest, aby Ken Hitchcock mógł przestać korzystać z usług tego 22-letniego chłopaka.
McCann doskonałym wzmocnieniem bottom lines Canucks
Przed sezonem wydawało się, że skład Canucks domknięty zostanie postacią 24-letniego Lindena Veya. Tymczasem, na początku kampanii 2015/2016, dzięki doskonałym występom w meczach pre-season, w składzie Orek znalazł się draftowany w 2014 roku z numerem 24. Jared McCann. 19-latek imponuje nieprzeciętnymi umiejętnościami gry two-way i wydaje się doskonałym wyborem na pozycji centra czwartej linii drużyny z Vancouver. Oprócz dobrej dyspozycji w destrukcji, McCann może poszczycić się już pięcioma trafieniami w dziewięciu meczach w których zagrał, w tym podwójnym trafieniem przeciwko Canadiens, które dały mu tytuł pierwszej gwiazdy spotkania, które zakończyło ośmiomeczową serię zwycięstw drużyny z Montrealu.
Początek prawdziwego Sama Bennetta?
Jak już pisałem w poprzednich odsłonach, fatalny start sezonu zaliczył Sam Bennett. Szykowany na jednego z liderów Flames, w ośmiu pierwszych meczach zaliczył jedynie jedną asystę i na tym w sumie można by zakończyć. Bennetta próżno było szukać w dobrych akcjach rozczarowujących Flames, na lodzie był zagubiony i równie dobrze mogłoby go tam nie być. Najlepszym tego dowodem jest to, że w tych ośmiu meczach Sam jedynie siedem razy uderzał na bramkę rywali.
Bennett odpalił w meczu przeciwko Calgary Flames, do swojej pierwszej bramki w tym sezonie dorzucając jeszcze asystę. W kolejnych dwóch meczach znów dorzucił po asyście i wygląda na to, że 19-letni center wrócił na odpowiednie tory i jest gotów pomóc Płomieniom w wyjściu z dołka, w który wpadli na początku rozgrywek.
Dwugłowy potwór z Arizony
Pamiętacie tych dwóch dzieciaków z Arizony? Tak, tak, chodzi o Maxa Domiego i Anthony’ego Duclaira. Co prawda czarnoskóry skrzydłowy ostatnio nieco zbastował ze zdobywaniem punktów i w ostatnich spotkaniach nie jest już tak przebojowy jak na początku sezonu, jednak biorąc pod uwagę możliwości ofensywne jakie prezentował, jego niemoc z pewnością nie potrwa długo.
Tempa nie zwalnia za to Max Domi. Chłopak nie przestaje zaskakiwać, utrzymując średnią punktową 1.00, co jak na 20-letniego zawodnika jest doskonałym wyczynem i plasuje Maxa na drugim miejscu wśród debiutantów. Domi jest jednym z głównych architektów sukcesu jakim jest póki co trzecia lokata Coyotes w silnie obsadzonej Pacific Division.