Nareszcie. Doczekaliśmy się. Trudno wyobrazić sobie lepsze rozpoczęcie rozgrywek NHL w sezonie 2015-2016 od klasycznego, wewnątrz kanadyjskiego pojedynku Toronto – Montreal. Obie drużyny są na zupełnie innych etapach budowania drużyny, lecz w obydwu ekipach można było wyczuć zniecierpliwienie i ogromną chęć do działania. Goście chcący potwierdzić się w roli contendera do Pucharu Stanleya. Gospodarze, jak najszybsze zmazanie plamy po ubiegłorocznej ogólnej implozji całego zespołu i zaprezentowanie się nowemu trenerowi Mike’owi Babcockowi. Ale po kolei.

 

Sam początek meczu i kibice Maple Leafs szybko mogli sobie przypomnieć duchy z niedawnej przeszłości. Fantastyczny saucer PK Subbana do nowego kapitana Canadiens Maxa Paciorettiego przez środek lodowiska, szybki strzał z nadgarstka, Jonathan Bernier odbija krążek lecz nie może go zlokalizować. Ten jakimś dziwnym trafem lobuje bramkarza i leniwie, ledwo co, przekracza linię bramkową. Nie pomogła heroiczna, skutkująca złamaniem kija o poprzeczkę, obrona Morgana Rielliego. Było bardzo blisko. 1:0 Montreal

 

Jednak w odróżnieniu od poprzednich ekip Maple Leafs, drużyna Mike’a Babcocka nie załamała, utrzymywała się bardzo długo przy krążku. W pewnym momencie przy odłożonej karze dla Larsa Ellera po podcięciu Nazema Kadriego, gospodarze utrzymali się przy krążku ponad minutę, tworząc przy okazji bardzo dobry scoring chance przed gwizdkiem sędziego. Lecz mimo bardzo starannej gry wciąż nie mogli pokonać fenomenalnego MVP poprzednich rozgrywek, Carey Price’a.

 

To zmieniło się na początku drugiej tercji, gdy głupią karę 60 metrów od własnej bramki zaliczył Brendan Gallagher, wjeżdżając w bramkarza. Wystarczyło 6 sekund i wygrane wznowienie by był remis 1:1 po odbiciu się krążka od Jamesa van Riemsdyka po zagraniu Kadriego.

 

Price nie miał przy tej sytuacji nic do powiedzenia. Dobrze kryty (lecz nie wypchnięty) van Riemsdyk po prostu stał w odpowiednik miejscu.

 

Druga tercja skończyła się wynikiem 1:1 lecz trafienie van Riemsdyka nie było jedynym które skończyło w bramce. Jeff Petry zdołał pokonać bramkarza Maple Leafs, sędzia energicznie wskazując na bramkę uznał gola, a ludzie z prowincji Quebec mogli zacząć się cieszyć z odzyskanego prowadzenia. Lecz sędzia to nie ostatnia instancja w tym roku w NHL ponieważ Mike Babcock (a będąc bardziej szczegółowym, jego asystent Jim Hiller) poprosili o coach’s challenge. I zrobili to słusznie, ponieważ juz na pierwszej powtórce było widać że przy zasłanianiu bramkarza, Tomáš Plekanec niechcący zahaczył go kijem w okolice gardła, uniemożliwiając mu skuteczną interwencję. Bramka nieuznana.

 

Trzecia tercja jak cały mecz pozostawała bardzo wyrównana. Drużyny były dość zdyscyplinowane, łącznie było jedynie 6 minorów z czego parę się wzajemnie wykluczały. Świetną okazję do pokonania Price’a miał Nick Spalling (jeden z zawodników, którzy byli w paczce powrotnej za Phila Kessela) lecz pech chciał że krążek ześlizgnął się z kija i anemicznie poszybował obok interweniującego bramkarza. I jak mawia klasyczne powiedzenie „zmarnowane sytuacje się mszczą”, tak właśnie się stało po drugiej stronie lodowiska. Po mocnym strzale Markowa z niebieskiej, brak rebound control u Berniera i ładnym strzałem bez zastanowienia swojego pierwszego gola w sezonie zalicza, grający bardzo przyzwoite zawody (przeniesiony do swojej pierwotnej pozycji centra z OHL) Alex Halczaniuk.

Klasyczny „Top Cheese”

 

Mimo naporu aż do końca spotkania, Maple Leafs przegrywają 1:3 (empty netter Paciorettiego pół minuty przed końcem spotkania).

 

Odwołując się do tytułu, nie mogę pozbyć się wrażenia jakby Toronto zagrało odwrotnie niż przez większość kadencji Randy’ego Carlyle. Utrzymywało się długo przy krążku. Nie pozwalało na zamykanie się w swojej tercji lodowiska i naliczaniu kolejnych strzałów dla przeciwnika. Wręcz przeciwnie, to Montreal wyglądał momentami bezradnie. Ostatecznie Leafs skończyli z 37. strzałami na bramkę, Canadiens z 30. Lecz przegrało, a to w tabeli sezonu zasadniczego jest najważniejsze.

Nie ma moralnych zwycięstw w NHL – Mike Babcock na pomeczowej konferencji

Trudno się nie zgodzić z najlepiej opłacanym trenerem hokeja na świecie, ale myślę że wewnętrznie były trener Detroit Red Wings czuje, że coś udało mu się w tej grupie zmienić, już w pierwszym meczu sezonu. Myślę że może być zadowolony z tej grupy, powiedzmy sobie szczerze, złożonej z zapchaj dziur, aż pojawi się produkt „draft and development” front office z Toronto. Ta drużyna potrzebuje gruntownej przemiany, a pierwsze kroki tej długiej drogi mogliśmy zobaczyć już w środę. Jako kibic Maple Leafs nie mogłem liczyć na nic lepszego, niż zobaczyłem. Pozytywność.

 

BONUS

 

Bardzo możliwe, że już w pierwszym meczu października mogliśmy widzieć solidnego kandydata do obrony roku. Co ciekawe nie została ona wykonana przez człowieka z parkanami tylko przez Jake’a Gardinera. Podziwiamy: