Jeśli jesteś Kanadyjczykiem, a masz ochotę dowiedzieć się czegoś o Arizona Coyotes w rodzimych mediach, zapewne prędzej dowiesz się, czy Gordon Ramsey przyjedzie do Toronto, jaka będzie pogoda 400 kilometrów od Ciebie i jaka jest obecnie cena za kilogram halibuta w Calgary. Jednak obecny wychowanek Kojotów – Max Domi, nie pozwala mediom kolejny raz milczeć na temat hokeja na pustyni.
Nie jest wielką tajemnicą, że „staruszek” Maxa był jedną z gwiazd ligi – choć niekoniecznie ze względu na punkty. Tie Domi słynął jednak z niesamowitej konsekwencji przy treningach oraz etyki pracy. Był jednym z najbardziej atletycznych zawodników ligi, czym nadrabiał niski jak na hokeistę wzrost. Z pewnością, oprócz niskiego wzrostu (Max ma 177 cm) przekazał synowi również wartości, dzięki którym Domi czuje się w NHL jak w kapciach przy kominku w rodzinnej Kanadzie.
Domi, który domyślnie miał być w cieniu McDavida czy Eichela, szturmem wdarł się do składu Kojotów, już w drugim meczu na stałe zajmując miejsce podczas gry w przewadze. Jego bystrość, umiejętność rozczytywania gry oraz fenomenalne umiejętności techniczne sprawiają, że Domi już teraz potrafi grać „na pamięć” i doskonale rozumie się z weteranami (czyli w porównaniu z nim – niemal ze wszystkimi).
Na temat Maxa wypowiedział się nawet sam Jaromir Jagr, który potwierdził, że choć to narybek Oilers i Sabres miał robić furorę, to jego najbardziej zainteresował podpieczny Dave’a Tippeta.
Oglądałem trochę jak gra Arizona. Widziałem Maxa Domi. Ten koleś jest (przekleństwo) niesamowity. Nawet nie chodzi o jego bramki, ale o sposób w jakim gra jeden na jeden. Podawał i znajdował drogę do bramki. To niesamowite głównie ze względu na to, że to syn Tie’a Domi – Jaromir Jagr o Maxi’e Domi
Mimo wielu głosów krytyki pod adresem włodarzy Coyotes, w zeszłym sezonie Max nie zadebiutował w NHL. Jak widać, trener Tippet miał w tym aspekcie rację. Domi bryluje na lodzie, fenomenalnie podaje i robi dokładnie to, co Wayne Gretzky określił jako cecha dobrego hokeisty – znajduje się nie tam, gdzie krążek jest, tylko tam gdzie będzie.
Pomimo bardzo silnej rywalizacji wśród żółtodziobów w tym roku, Domi ma realne szanse na Calder Trophy. Oczywiście, istnieje spora szansa, że Connor McDavid się obudzi, a Jack Eichel nie zaśnie, ale nie zmienia to faktu, że młody Kanadyjczyk już teraz pracuje na swoje nazwisko, które za kilka lat może kojarzyć się ze zdobyczami punktowymi a nie tylko minutami kar jego ojca.