Ben Bishop poskładał się jak namiot z supermarketu, gdy niefortunne ułożenie ciała przy ofiarnej próbie obrony skończyło się urazem kolana, który powalił sporych rozmiarów zawodnika na lód i pozwolił mu opuścić bramkę dopiero na noszach. Wbrew powszechnej panice ja zajmuję stanowisko, że nie jest to ani powód do paniki, ani nic, czego nie należało się spodziewać.
Jeżeli można mówić o byciu pechowcem grając w najlepszej lidze świata, to Ben Bishop takim właśnie pechowcem jest. Kanadyjczyk łączy w sobie dwie bardzo złe rzeczy dla bramkarza – skłonność do kontuzji i pech właśnie. To sprawia, że Lightning nigdy nie mogli i nie mogą pozwolić sobie na to, by ich rezerwowy znacznie odstawał poziomem od gwiazdy bramki z Florydy. Powiem więcej, Lightning są gotowi by w razie czego permanentnie zmienić Bishopa, którego historia urazów mogła być podzielona między kilkunastu bramkarzy.
W maju 2014 roku wszechświat skazał Bishopa na najdziwniejszą i najmniej prawdopodobną kontuzję w historii hokeja – jego klubowy kolega, Nikita Kuczerow, trafił łyżwą… tył głowy Bishopa, czyli miejsce bardzo słabo lub wcale nie chronione przez maskę. Równie dobrze Bishop mógł zostać ukąszony przez zmutowanego oposa z laboratorium CIA. Bishop zjeżdża z lodu z pomocą sztabu i kolegów z drużyny.
Rok później dwóch bramkarzy w lidze doznaje kontuzji oka z powodu kija, który znalazł się między kratami ich masek – jednym z nich oczywiście jest ben Bishop. Kij narusza mu oko, a obolały bramkarz ponownie musi opuścić mecz z powodu kontuzji, która zdarza się tak często, jak uczciwe wybory na Białorusi.
W czerwcu 2015 roku nasz bohater na szczęście nie odnosi kontuzji, ale i tak jakaś tajemna siła czuwa nad nim z góry dbając, by nie narzekał on na brak wrażeń. Bishop jest zmuszony zejść do szatni z powodu… potrzeby fizjologicznej. Ekscytujący mecz nr. 2 udziela się wszystkim, ale palec opatrzności naciskając na Tampa Bay Lightning, przypadkowo za mocno docisnął pęcherz bramkarza. Wasilewski znowu otrzymuje szansę od losu, a Bishop zapewne Stoperan od trenera.
Oprócz pecha, Bishop nie cieszy się super zdrowiem – ale mimo tego jest w stanie rozegrać ponad 60 spotkań. Kolejny raz jednak ofiarą kontuzji padło jego kolano, a ta część ciała to naprawdę słaby punkt tego bramkarza. Niestety, mocniejsze skręcenie czy niefortunne nastąpienie powoduje u Bishopa ból, a bardzo często uraz – powtarzające się wypadki tego typu będą powodować jego coraz mniejszą dyspozycyjność zważywszy na fakt, że Ojciec Czas, ponownie jak Wujek Pech – nie zapominają o Kanadyjczyku.
A propos Wasilewskiego…
I to jest powód, dla którego nawet dłuższa absencja Bishopa nie odbije się takim echem jak w przypadku innych drużyn, gdzie 1 bramkarz nie wraca przez dłuższy czas. Andriej Wasilewski jest fenomenalnym bramkarzem młodego pokolenia, który w mojej ocenie za chwilę będzie gotowy, by w pełni przejąć schedę po Big Benie.
W zeszłym sezonie rozegrał 16 spotkań – w tym już 24. W kolejnym ta liczba może wzrosnąć, ale nie powinno być to zmartwieniem klubu z Tampa Bay. Vasilevsky miewał urazy, ale ogólnie jest bardzo dobrze przygotowanym i zdrowym zawodnikiem. Oczywiście nie można skazywać Bishopa na emeryturę za rok czy dwa, ale kariery golkiperów w NHL nie należą do super długich, a przy podatności na kontuzje Bishopa, Lightning z pewnością sięgają myślami już kilka lat w przód by uchronić się od gorączkowych poszukiwać jedynki za pięć dwunasta.
Nie ma jeszcze doniesień, jakoby Bishop miał nie zagrać w meczu nr. 2, ale nawet jeśli będzie to miało miejsce – Lightning są w stanie dalej wygrywać z Penguins – którzy nota bene są w podobnej sytuacji od dłuższego czasu i nie przeszkodziło im to dostać się do Finałów Konferencji.