Przedstawiamy kolejne tłumaczenie fenomenalnych tekstów ukazujących się na łamach portalu The Players Tribune, tym razem jest to anegdota Jamiego Benna kapitana Dallas Stars, który opowiada o przyzwyczajeniach hokeistów i swoich początkach w Teksasie. Napisał go wchodząc w "najlepszy czas", czyli tuż przed startem play-off. Przekład oryginalnego tekstu możecie przeczytać poniżej. 

Hokeiści to kreatury przyzwyczajeń. W szczególności, kiedy do rozegrania jest mecz.

Mój dzień zaczyna się, kiedy wsiadam do samochodu i jadę w stronę areny. Mam na sobie garnitur. Ubrałem okulary przeciwsłoneczne. Puściłem techno, bo jest coś w tym potężnym basie, co mnie napędza. Kiedy tylko usłyszę pierwszą nutę, wiem, że to czas biznesu. Game day.

W trakcie jazdy autostradą uchylam lekko okna, podgłaśniam wtedy muzykę. Ciepłe teksańskie powietrze zaczyna wpadać przez okno. Widzę na horyzoncie Dallas. Adrenalina wzrasta, muzyka gra jeszcze głośniej.

Kiedy zbliżam się do hali widzę tych wszystkich fanów w bluzach Stars, co powoduje, że nakręcam się jeszcze bardziej. Jakiś przełącznik w moim ciele zostaje włączony, kiedy widzę kibiców ubranych w barwy Stars. Kiedy dojeżdżam na miejsce jestem w pełni gotowy. Wszystko o czym myślę to przejście przez tunel w stronę zielonego morza zwycięstwa (org. a sea of Victory Green).

Dopiero, kiedy przychodzi na to czas i w końcu przedostanę się przez ten tunel, czuję się, jak w domu i wraz z całą drużyną chcę dać fanom prawdziwe show. To najlepsze uczucie na świecie. Najlepszy czas, czas gry.

Kiedy siedem lat temu po raz pierwszy przechodziłem ten rytuał byłem zupełnie innym człowiekiem. To było wtedy, gdy przyjechałem na obóz przygotowawczy Stars po raz pierwszy.

Na początek – nie miałem samochodu.

Luke Gazdic podwiózł mnie pod halę. Próbowałem zrozumieć, jakim cudem może być tak gorąco we wrześniu. Miałem na sobie krótkie spodenki i klapki, a moje nogi kleiły się do siedzeń. Pociłem się jeszcze bardziej z powodu nerwów.

Pierwszego dnia przedstawiono mnie gościowi, który miał pokazać mi, co znaczy być zawodnikiem Dallas Stars. Mowa o Brendenie Morrowie. Przyszedł do szatni, stanął przed wszystkimi żółtodziobami i wygłosił krótką przemowę. Kiedy na to spojrzę z perspektywy czasu uważam to za niezwykle zabawne, ponieważ teraz to moja praca. Brenden zawsze wiedział, co powiedzieć. Mówił krótko, rzucił kilkoma żartami, a tuż przed odejściem dodał, Okej, bawcie się dobrze, kiedy będziecie tam wypluwać płuca. Ja idę pograć w golfa.

Piękne.

CiJAa7-VAAAWcKg.jpg large

Jak każdy dzieciak, który kocha hokej, dorastałem ubóstwiając Mike’a Modano. Więc kiedy po raz pierwszy byłem z nim na lodzie niemal umarłem z podziwu. Tutaj, obok mnie, jeździła twarz tej organizacji – twarz amerykańskiego hokeja, tak naprawdę – i właśnie on miał być moim nowym kolegą z zespołu. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że będę przebywał w tym samym pokoju, co on, na pewno nie sądziłem, że będziemy dzielili się krążkiem.

Ale kiedy przebiłem się do drużyny szybko wybił mi z głowy taką postawę. Śmiał się ze mnie codziennie, bo byłem pulchnym nastolatkiem.

Dzieciaku, wskakuj na ten rowerek. Musisz nadrobić zaległości, jeśli chcesz grać ze mną.

Mike był dla mnie mentorem, pomógł mi w rozwoju moich umiejętności, ale także czepiał się wszystkiego, co pewnie jest powodem tego, że zostaliśmy takimi bliskimi znajomymi. Dzięki temu wiesz, że zostałeś włączony do pewnego kręgu. Więc go słuchałem.

Pierwsze lata w Stars nie były łatwe. Organizacja była w fazie przejściowej. Nie byliśmy już tą samą drużyną, która na początku dekady święciła sukcesy. Przez pewien czas nie mieliśmy nawet właściciela. Czasem można było wyczuć dziwną atmosferę, tak jakby krążyła nad nami jakaś ciemna chmura.

Ale powoli było coraz lepiej. Zaczęło się wraz z nowym właścicielem, Tomem Gaglardim. Później Jim Nill dokonał kilku kluczowych ruchów, sprowadził do Dallas zawodników, którzy zmienili oczekiwania kibiców. Wraz z moim rozwojem, cały skład stawał się coraz lepszy. Wydawało się, że budujemy coś wielkiego.

Kluczowym transferem, bez wątpliwości, był ten z udziałem Tylera Seguina.

Kiedy tylko usłyszałem o tej wymianie nawiązałem kontakt z Tylerem i zaczęliśmy rozmawiać. Powiedziałem mu nieco na temat Dallas i dlaczego tak bardzo kocham to miejsce. W Tylerze widziałem iskierkę nadziei. Stars wciąż nie zakwalifikowali się do play-offów, wiedziałem, że on może nam w tym pomóc. Był młody, ale miał już na koncie Puchar. Wiedział, jak dostać się tam, gdzie chcieliśmy być.

Tyler jest zupełnie innym człowiekiem ode mnie. Jestem raczej cichy, Tyler myśli, że jest dobrze wyglądającym gościem i nie boi się o tym ciągle wspominać. Ale od razu się dogadaliśmy, jest w końcu wspólny mianownik – obaj jesteśmy hokeistami.

Pierwszego wieczoru w Dallas wpadł do mnie i mojego brata na kolację. Ugotowałem steki, które są chyba jedyną rzeczą do jedzenia w tym domu – zalety mieszkania w Teksasie. Co rzuciło mi się w oczy tamtej nocy to to, że nie było żadnej fazy dziwności albo zakłopotania. Wydawało się, że gramy razem od lat. Nie minęło długo, a zaczęliśmy rozmawiać o przyszłości.

Mówiliśmy o tym, jaki hokej chcielibyśmy grać. Jak możemy wrócić na nasze nominalne pozycje i robić to, co potrafimy najlepiej. Mieliśmy nowego właściciela, nowego menadżera generalnego, nowego trenera i nowe bluzy. Świeży start.

Wiedzieliśmy, że aby zmienić coś musimy dać przykład innym. Że to my musimy rozpocząć tą zmianę. Wraz z Tylerem stawaliśmy się coraz lepsi, jeden nakręcał drugiego, zauważyli to pozostali zawodnicy. Można było to zobaczyć na własne oczy, w końcu poprawialiśmy się z roku na rok.

Muszę przyznać, że ostatnie spotkanie w poprzednim sezonie regularnym było dla mnie pewnego rodzaju słodko-gorzkie. Kiedy objeżdżałem lodowisko dusiłem w sobie wiele emocji. Właśnie wygraliśmy, a ja zdołałem zdobyć wystarczająco punktów by zagwarantować sobie nagrodę Arta Rossa. Wszyscy wokół byli nabuzowani. Ale nie o tym wtedy myślałem. Moi koledzy z zespołu także o tym nie myśleli. Chcieliśmy przywieźć do Dallas play-offy. Nasi fani na to zasłużyli.

Więc w tym roku, jeszcze przed początkiem sezonu, wszyscy byli skupieni tylko na jednym. Można było to odczuć już od pierwszego meczu.

Chcieliśmy udowodnić, że nie jesteśmy już tą samą drużyną. Latem do Dallas sprowadzono wiele talentu, zawodników takich, jak Sharpy, czy Johnny, którzy dokonali już tego, do czego my w ostatnich latach dążyliśmy. Odnaleźli się w nowym składzie bardzo szybko. Już podczas obozu przygotowawczego mieliśmy te same poglądy i chcieliśmy dla Stars tego samego. Wszyscy w szatni wiedzieli, do czego jesteśmy zdolni. Naszą misją było pokazanie fanom i reszcie ligi, jak dobrzy jesteśmy.

CiJAa7-large

Gramy szybko, zdobywamy sporo goli, ale nie można narzekać na naszą defensywę, która jest o wiele lepsza niż w poprzednich latach. Szczerze, po prostu dobrze się bawimy, bo nic na świecie nie jest fajniejsze od dobrego hokeja.

Ta drużyna po prostu czerpie radość z tego, że gra razem. Ta atmosfera przekłada się na to, co dzieje się w szatni.

Roussel zawsze najwięcej świergocze (w org. chirp). Nie mówi zbyt wiele po angielsku, więc nie zawsze można go zrozumieć. Ale z pewnością coś mówi. Często komentuje twój ubiór. Jeśli dowie się, że posiadasz jakiegoś pupila, zwierzątko, na pewno coś o tym wspomni. Vern Fiddler także jest ważną postacią, jeśli chodzi o świergotanie, ale Roussel jest w tym liderem ze względu na swój czysty entuzjazm.

Jest też kilku psotników. Sporo ciuchów znika z szatni po treningach. Klingberg nie mógł znaleźć swoich butów przez dwa albo trzy tygodnie. Stracił też bieliznę. Biedny chłopak został tylko w swoich klapkach. Tragiczne. Wciąż nie możemy znaleźć winnego.

Wszyscy są podekscytowani możliwością gry w tym miejscu. Można też odczuć pewien poziom podekscytowania ze strony fanów. Mike stworzył tu hokejową kulturę, Brenden posunął to nieco dalej, a teraz, nasza drużyna stara się wprowadzić to na kolejny poziom, Dallas ma zostać najlepszym hokejowym rynkiem zbytu w tym kraju.

Tym razem ostatni mecz sezonu zasadniczego był zupełni inny. Nie było niczego słodko-gorzkiego. Nikt nie mówił na temat następnej kampanii. Jesteśmy bliżej tego, gdzie chcieliśmy być, przed nami jeszcze sporo pracy. Oczywiście, jesteśmy dumni z dywizyjnego tytułu. To świetne. Ale to nie był nasz ostateczny cel w tym roku. To nie o tym rozmawiałem kilka lat temu z Tylerem i Jordiem.

Chcemy wygrać coś większego. Coś błyszczącego i znacznie cięższego.

Kiedy będę jechał na mecz numer jeden w moim aucie znowu lecieć będzie techno, na widoku będzie krajobraz Dallas, a mój poziom adrenaliny sięgnie zenitu.

To najlepszy czas. To czas play-offów.

A to jest miasto hokeja.

 

NHL w PL nie rości sobie praw do oryginalnej treści powyższego tekstu i materiałów foto oraz nie pobiera żadnych korzyści z jego opublikowania. Materiał jest przetłumaczony w celu przybliżenia polskim kibicom NHL wiadomości ze świata najlepszej ligi hokejowej. Tłumaczenie jest własnością intelektualną NHL w PL.