Bohater tygodnia: a miał sobie nie poradzić

Fatalne wieści napłynęły z ojczyzny dla Dienisa Pieriewozczikowa. Rosyjski bramkarz w trybie natychmiastowym zmuszony był opuścić Kraków. Wszystko po tym, jak okazało się, że zmarł jego ojciec. Stało się to przed piątym meczem serii, który zaplanowany był w Tychach. Cracovia musiała dokończyć rywalizację, mając do dyspozycji Roberta Kowalówkę i dwóch totalnych żółtodziobów w osobach Łukasza Hebdy i Jacka Szczepanika.

– Pierwsze sygnały, że dzieje się coś złego były już po czwartym meczu – relacjonował Kowalówka w rozmowie z PHLwPL. – W czwartek na treningu dowiedziałem się od trenera, że zostałem sam, bo Dienis wrócił do domu i nie wiadomo, czy w ogóle jeszcze przyjedzie do nas.

27-latek ostatni raz zagrał w końcówce stycznia, czyli jeszcze w fazie zasadniczej. Bronił wtedy ze Stoczniowcem, zatrzymując wszystkie 22 krążki rywali. Od blisko dwóch miesięcy nie rozegrał żadnego spotkania.

– Miałem lekkie obawy, ale dotyczyły one tego, iż nie byłem w rytmie meczowym, a to jest dla bramkarza ważne – szczerze wyznał Kowalówka. – Skupiłem się po prostu na tym, żeby wyjechać na lód i nic nie zawalić. Moim zadaniem było pomóc drużynie. Najważniejsze, że się udało.

„Jorguś” wykonał świetną robotę w końcówce półfinałowej rywalizacji z tyszanami. „Odkurzony” bramkarz wskoczył między słupki, mając przeciwko sobie drużynę, która w tym sezonie strzelała gole w każdym występie. Kowalówka nie pomylił się w Tychach ani razu. Gospodarze próbowali 23-krotnie, ale wychowanek oświęcimskiej Unii, w której występuje jego brat, Sebastian, nie skapitulował.

W jednej z sytuacji było naprawdę blisko. Strzelał Bartłomiej Jeziorski, a dobijał Paul Szczechura, lecz Kowalówka zatrzymał gumę niemalże na samej linii bramkowej. Przy okazji wideo dokumentującego te interwencje polecam spojrzeć na wydarzenia bezpośrednio poprzedzające akcję GKS-u. Dwóch tyszan we własnej tercji wpada na siebie (Brycen Martin i Alexander Szczechura), prokurując bardzo groźną sytuację dla przeciwników.

Kowalówka ma za sobą 120 minut gry w tegorocznych play-offach i tylko jednego gola wpuszczonego w momencie, gdy było już jasne, że GKS odpada z walki o złote medale. Golkiper z Oświęcimia skapitulował w końcówce ostatniego starcia przy stanie 4:0 i w czasie gry jego zespołu w osłabieniu. Ustępujący mistrzowie Polski nie potrafili ani razu pokonać go przy grze pięciu na pięciu.

Kowalówka chciałby wreszcie być obdarzony pełną pulą zaufania od Rudolfa Roháčka. Niestety na to, póki co, nie mógł nigdy liczyć. To jego siódmy pełny sezon w klubie spod Wawelu i to właśnie w bieżącej kampanii wychowanek biało-niebieskich wyrównał swój rekord największej liczby występów, których przydarzyło się aż 11. Jego doświadczenie z play-offów sięga zaledwie kilku gier.

– Nie wiem, dlaczego zawsze jestem skazywany na rolę rezerwowego – zastanawia się „Jorguś”. – Na pewno czuję się na silach, żeby udźwignąć miano jedynki. Wszystko czego mi potrzeba, żeby dobrze wywiązywać się z tej roli to załapać rytm meczowy. To dałoby mi pewność siebie, tak istotną na tej pozycji. Kiedy broni się raz na jakiś czas, jest ogromny problem z utrzymaniem dobrej kondycji psychicznej. Jest świadomość, że jeden błąd może zaważyć o spędzeniu kolejnych meczów na ławce. Mentalnie to bardzo trudne. Potem przychodzi następny występ i znów stres, czy uda się dobrze wypaść.

Przed sezonem „Pasy” ściągnęły Michaela Petráska, ale w końcówce stycznia podziękowano mu za grę, gdyż Roháček nie do końca był zadowolony z postawy rodaka. To był moment, w którym wydawało się, że dla Kowalówki pojawiła się szansa pokazania pełni umiejętności. Przebłyski wysokiej formy sygnalizował już wcześniej. Okazuje się, że nawet on sam nie wierzył w tak optymistyczne rozwiązanie.

– Szczerze mówiąc, wiedziałem, że tak się nie stanie – wyjaśnia bohater krakowskiej drużyny. – Klub nie podjąłby takiego ryzyka. Zostałbym ja sam i dwóch młodych bramkarzy z Centralnej Ligi Juniorów, którzy nie mają na koncie ani sekundy w rozgrywkach PHL. Gdybym doznał jakiegoś urazu, powstałby nie lada problem. Dlatego przyszedł Dienis, który nam bardzo pomógł. Dziś to właśnie dla niego wygraliśmy.

Kowalówki próżno szukać w protokołach meczowych większości z 12 spotkań tych play-offów w wykonaniu krakowian. Miano rezerwowego powierzone zostało mu tylko na początek i końcu rywalizacji z KH Energą Toruń oraz w czwartym starciu z GKS-em Tychy. W pozostałych ośmiu spotkaniach w boksie zasiadali młodzi golkiperzy, Szczepanik i Hebda. Wiadomo, że żaden z nich nie miał jeszcze okazji zagrać w PHL, nawet w spotkaniu ze słabszymi rywalami. Co by było gdyby Pieriewozczikow doznał kontuzji, w którymś z meczów play-off? Do bramki musiałby wjechać totalny debiutant, a Kowalówka miałby co najwyżej być świadkiem tej wspaniałej chwili w życiu swojego znacznie młodszego kolegi.

– Jestem zdrowy i gotowy do gry od początku tego sezonu. Nie miałem żadnych urazów – wyjaśnia „Jorguś” – O to dlaczego w ostatnim czasie nie byłem nawet rezerwowym trzeba pytać trenera. Ja nie znam odpowiedzi na to pytanie.

W podsumowaniu chciałbym wiele napisać o tej dziwnej sytuacji, ale ograniczę się jedynie do stwierdzenia, że to wielka szkoda, iż kolejny polski bramkarz, który ma papiery na regularne występy w PHL jest traktowany jak piąte koło u wozu. W sytuacji podbramkowej (nomen omen) okazało się, że to koło jest idealnie wyprofilowane i można z nim wjechać do finału ligi, niczym sunąc sportową furą po autostradzie.

Formacja tygodnia: nie zmieniać ich!

JKH GKS Jastrzębie walkę o awans do decydującej batalii sezonu zakończył na pięciu starciach z katowicką GieKSą. Mecz, który był zwieńczeniem ich drogi do finału okazał się jednocześnie pokazem siły podopiecznych Róberta Kalábera. Jego zespół charakteryzuje przemienność w braniu na siebie roli lidera. Jest kilku pewniaków, ale okazuje się, że nawet jeśli każdy z nich ma słabszy dzień, to jak diabeł z pudełka wyskakuje ktoś inny i ciągnie grę. W piątym starciu z GKS-em nikt nie musiał wyskakiwać. Na swoim miejscu był bowiem Zackary Phillips.

JKH wygrał 5:1, a Kanadyjczyk brał udział przy wszystkich trafieniach swojej drużyny. Ba, nawet trzy z nich należały właśnie do niego. Tym samym stał się drugim obok Bartosza Fraszko, któremu udało się w tych play-offach zdobyć hat tricka. Samodzielnie natomiast cieszy się mianem posiadacza największej liczby punktów zdobytych w jednym meczu. Pięciu „oczek” nie uzbierał nikt w tej fazie pucharowej.

Start filmu: gol Phillipsa na 2:0

O doskonałym występie w ostatnim starciu półfinałowym trzeba jednak mówić nie tylko w odniesieniu do Phillipsa, ale do całej jego formacji, którą tworzył z Markiem Hovorką i Kamilem Wróblem. To właśnie ten ostatni element okazał się kluczowy w konstrukcji tego ataku. Kanadyjczyk ze Słowakiem grają zawsze razem, ale do gry w parze z nimi desygnowani są przeróżni hokeiści. Po tym meczu pozostaje tylko zaapelować: Panie Róbercie, proszę już nic nie kombinować i dać im grać!

Ta linia zdobyła pierwsze cztery bramki, a piąta padła za sprawą formacji specjalnej. Wróbel zanotował bardzo dobry występ, zakończony dwoma golami i asystą. To właśnie ten zawodnik otworzył wynik, jadąc z dwójkową akcją wraz z Phillipsem. 24-latek czuł się na tyle pewnie, że nie widział potrzeby zagrywania do bardziej doświadczonego kolegi.

Start filmu: gol Wróbla na 1:0

Wróbel miał tego dnia ewidentny patent na Juraja Šimbocha. W połowie meczu zaskoczył go drugi raz. Wydawało się, że będzie objeżdżał bramkę Słowaka, a tymczasem w ostatnim momencie wypalił, zdobywając gola na 3:0.

Żartobliwie mówiąc, gdyby tego dnia zamknąć przed meczem w szatni Phillipsa z Wróblem, to rywalizacja w tej parze trwałaby dalej. Šimboch był bezbłędny jeśli chodzi o obrony strzałów pozostałych graczy z Jastrzębia. Problemy miał tylko z tą parą. Potwierdzeniem moich słów jest nieudana akcja sam na sam, w której znalazł się Dominik Paś.

Start filmu: gol Wróbla na 3:0 oraz niewykorzystana okazja przez Pasia

Patrikowi Nechvátalowi niewiele zabrakło do zakończenia meczu z czystym kontem. Jego katem w tej serii był Oskar Krawczyk. Defensor GieKSy skradł mu dwa shutouty. JKH trzykrotnie triumfował, tracąc zaledwie jedną bramkę, przy czym w dwóch przypadkach w tej sprawie palce maczał Krawczyk. W spotkaniu numer trzy podawał do Mateusza Michalskiego, strzelca honorowej bramki dla katowiczan, a następnie swoim trafieniem i to bardzo ładnym, soczystym, spod linii niebieskiej, zakończył walkę GieKSy o awans do finału.

Start filmu: gol Krawczyka na 1:4

Moment tygodnia: zabrakło 36 sekund

Cofamy się o trzy dni i zmieniamy lokalizację. Obecnie znajdujemy się w Katowicach na meczu numer cztery serii z JKH. To tam w mniemaniu kibiców z Jastrzębia-Zdroju miała rozegrać się sprawa wejścia ich ulubieńców do finału play-offów.

Było blisko, ale się nie udało. Brawo dla GieKSy, że uciekła spod topora i pokazała, że tak łatwo to z nią nie będzie. Przy okazji zakończyła triumfalną drogę JKH przez tegoroczne play-offy. Skończyła się bowiem, trwająca od początku, siedmiomeczowa seria zwycięstw podopiecznych Kalábera.

GKS wyrównał na 2:2 w ostatniej chwili. Dokładnie 36 sekund przed ostatnią syreną. Już drugi mecz z rzędu do siatki Nechvátala trafił Michalski. Stroną przeważającą byli jastrzębianie, którzy dwukrotnie obejmowali prowadzenie, ale za każdym razem gospodarze znajdowali antidotum na ten stan rzeczy. Wydawało się jednak, że późno strzelony gol na 2:1 przez jastrzębian będzie decydujący. Uderzał Arkadiusz Kostek, a guma otarła się od Wróbla i niczym ten mały ptaszek pofrunęła nad Šimbochem do bramki. Do końca pozostawało pięć minut gry.

Start filmu: gol Wróbla na 2:1 i gol Michalskiego na 2:2

Bohaterem dogrywki okazał się Grzegorz Pasiut. To specjalista od pieczętowania sukcesów GieKSy. W tych play-offach rozstrzygnął trzykrotnie losy meczów. Ne byłoby jednak jego trafienia, gdyby nie dobre oko Miiki Franssili, który podał mu na niebieską z własnej tercji. Pasiut włączył wyższy bieg i za chwilę tonął w objęciach kolegów.

Start filmu: gol Pasiuta na 3:2

Wiemy, że w szóstym meczu dla JKH trafiali tylko Phillips i Wróbel, lecz należy dodać, iż ta sytuacja trwa dłużej. Tak samo było w piątym starciu. Akurat w tej odsłonie jastrzębianie korzystali z dobrodziejstw losu, gdyż obie bramki dla nich wpadły po jakichś przypadkowych odbiciach. Phillips podawał do Radosława Sawickiego, ale na trasie lotu gumy znalazł się Patryk Wajda i w Katowicach zrobiło się 0:1. W taki oto sposób goście wykorzystali grę w podwójnej przewadze.

Start filmu: gol Phillipsa na 1:0

Wajda to zawodnik bardzo ambitny, więc należało się spodziewać jego rehabilitacji. Do takowej doszło 11 minut później. W roli głównej wystąpili defensorzy GieKSy. Maciej Kruczek wykonał piękne, przeszywające podanie z drugiego skrzydła, a „Wajdzik” zajął się wykończeniem akcji.

Start filmu: gol Wajdy na 1:1

Na miano sztuczki tygodnia zasłużyła widowiskowa spin-o-rama w wykonaniu Romana Ráca. Pozostaje jedynie żałować, że nie postawił kropki nad „i”, czyli nie zdobył gola. Wiemy jednak, że od takich rzeczy na razie w Jastrzębiu mają jedynie Phillipsa i Wróbla.

Start filmu: akcja Ráca

Skandal tygodnia: posiadał czy nie posiadał?

Kolejna odsłona serialu pod tytułem „Afery PHL” rozegrała się właśnie w poprzednim tygodniu. We wcześniejszych odcinkach mieliśmy głośny protest Re-Plast Unii Oświęcim, a następnie mało ważne w sumie preludium w wykonaniu Cracovii. Najnowsze wydarzenia znów mocno elektryzowały środowisko.

Sytuacja dotyczyła czwartego meczu w rywalizacji tysko-krakowskiej. Na tafli Cracovia wygrała 3:1  i wyrównała stan serii na 2-2. Przy wyniku 1:2 „Trójkolorowi” zdobyli gola, którego po chwili sędziowie nie uznali. Argumentacja? Wcześniej sygnalizowali odłożoną karę dla „Pasów”, a Damian Kapica próbował wybić krążek z własnej tercji, przy czym miał kontakt z krążkiem, co za tym idzie późniejsze wydarzenia w postaci gumy w siatce gospodarzy nie mają znaczenia, gdyż akcja powinna być zatrzymana w chwili zagrania Kapicy. Tak swoje stanowisko przedstawiła Marta Zawadzka, Komisarz PHL, uzasadniając odrzucenie protestu GKS-u.

Sama zresztą zaznaczyła w pisemnej decyzji, że sędziowie powinni zatrzymać grę, a tego nie zrobili, doprowadzając do niepotrzebnego zamieszania. Wydawałoby się zatem, że mamy już jasność sytuacji. Ale jestem pewien szczegół, na który należy zwrócić uwagę.

Aby przerwać grę w sytuacji odłożonej kary drużyna zawiniająca musi być co najmniej w posiadaniu krążka. Czy Kapica był w takiej sytuacji zgodnie z terminologią przepisów hokejowych?

Posiadanie krążka oznacza, że gracz prowadzący krążek na kiju, celowo kieruje krążek do współpartnera lub blokuje (mrozi) krążek. Każdy przypadkowy kontakt lub odbicie od przeciwnika, bramki lub band nie stanowi posiadania krążka (artykuł 7 przepisów gry w hokeja na lodzie).

Z całą pewnością Kapica nie kierował krążka do współpartnera, ani też nie mroził gumy. Twierdzę, że nie można mówić w tej sytuacji również o tym, iż prowadził krążek na kiju. Wynika z tego, że akcja nie powinna być przerwana. Faktycznie sędziowie jej nie przerwali, ale dlaczego gdy padł gol dla GKS-u, to zmienili decyzję? Moim zadaniem nie jest doszukiwanie się sensacji, lecz ja z decyzją arbitrów i stanowiskiem PHL w tej mierze się nie zgadzam.

Pomijając już protesty i próby odwrócenia wyniku zapadłego na tafli, to tyszanie mieli wszelkie argumenty, aby tamto spotkanie wygrać. Po pierwszej tercji powinno być 2:0 dla mistrzów Polski, tymczasem ich prowadzenie było skromniejsze. Objęli je po ładnej akcji z trzema podaniami, wykończonej przez Jeana Dupuy. Asystą popisał się bardzo aktywny i mocno pracujący Patryk Wronka, który próbował napędzać zespół tyski.

We wcześniejszej fazie tej tercji idealną okazję zmarnował Christian Mroczkowski, będąc sam na sam z Pieriewozczikowem. Reprezentant Polski dość przypadkowo znalazł się w posiadaniu gumy. Taylor Doherty wybijał ją wzdłuż bandy, a krążek niespodziewanie odbił się o łyżwę Jiříego Guli.

Obie drużyny wypracowały bardzo dużo okazji. W meczu oddano ponad 100 strzałów na bramki. Pomimo to po 40 minutach było ledwie 1:1. Wyrównanie „Pasom” tuż przed drugą przerwą zapewnił Maksim Ignatowicz. Rosły defensor uderzył z miejsca zwanego za oceanem high slot (przestrzeń między bulikami, licząc od połowy przekroju koła w stronę linii niebieskiej). To jego pierwszy gol w polskich play-offach. Tym samym wyrównał swój dorobek z fazy pucharowej w KHL.

Można rzec, że jeden Rosjanin zaczął, a drugi właśnie skończył, choć tylko na chwilę. W tym meczu trafienia nie zaliczył Sołowjow. Należy zatem ogłosić zamknięcie czteromeczowej serii bramkowej tego zawodnika. Był bliski jej przedłużenia, ale Raszka nie dał się nabrać na jego sztuczki.

Z dobrej strony zaprezentowała się czwarta formacja Cracovii, która ma spory udział w awansie „Pasów” do finałowej batalii. Niewiele zabrakło, a to właśnie ta linia miałaby na koncie gola wyrównującego na 1:1. Sebastian Brynkus podał do Štěpána Csamangó, lecz tym razem jeszcze górą był Raszka, wyciągnięty jak struna w swojej bramce.

Czech o węgierskich korzeniach nie odpuścił golkiperowi reprezentacji Polski, pokonując go w początkowej fazie trzeciej tercji. Tym samym okazało się, że zwycięski gol w tym meczu zapisała na swoim koncie właśnie ostatnia formacja Krakusów, co było właściwym ukoronowaniem ich groźnej postawy tego dnia.

Mówiąc o czwartym meczu w rywalizacji krakowsko-tyskiej na pierwszy plan wysuwa się kwestia nieuznanego gola GKS-u, no bo gdyby decyzja była inna, to mielibyśmy 2:2 i sprawa pozostawałyby otwarta. Jak już napisałem wyżej, moim zdaniem mistrzom Polski to trafienie powinno być zaliczone, ale gwoli sprawiedliwości muszę dodać, iż zaraz po tym zdarzeniu GKS grał przez półtorej minuty w podwójnej przewadze, więc miał idealną okazję do dogonienia rywali.

Jak to mawiało się od zawsze… niewykorzystane sytuacje się mszczą. Nie skorzystał tyski zespół, to do pustaka trafili krakowianie. W zasadzie nie byłoby czego pokazywać przy tej bramce, gdyby nie fakt, że krążek po uderzeniu przez Gulę przeleciał prawie całą taflę.

Błędy tygodnia: nerwy są złym doradcą

Tyszanie zawitali w niedzielę pod Wawel stojąc pod murem. Nie było już miejsca i czasu na błędy. Tym razem wszystko musiało się udać. Wydawało się, że tak ograna drużyna i zaprawiona w play-offowych bojach, poradzi sobie z presją, a tymczasem GKS posypał się jak domek z kart. Comarch Cracovia bezlitośnie punktowała pomyłki rywali. Dzięki nim zdobywała kolejne bramki, choć mogła ich mieć więcej.

Jednym z najbardziej zagubionych był Martin. Przy stanie 0:3 Kanadyjczyk wyjeżdżając zza własnej bramki nie trafił w gumę, dzięki czemu przejął ją Sołowjow. Jak to się potocznie mówi „śmierdziało golem”, ale tym razem gospodarze okazali się bardzo gościnni.

Nie było tak w pierwszej tercji w akcji z udziałem szalejącego Rosjanina, który wyszedł dwa na jeden z Kapicą. Sołowjow kontrolował pozycję partnera, zagrał mu „na nos” i Cracovia objęła prowadzenie.

„Kapi” w poprzednim meczu też trafił do bramki rywali i była to ozdoba tamtego spotkania w Tychach. Świetne wejście, idealne wykończenie, czyli Kapica w gazie. Wtedy naprawdę, drżyjcie rywale na myśl o spotkaniu z nim.

Trzeba przyznać, że podopieczni Roháčka trafiali w kluczowych momentach szóstego spotkania. Za taki należy uznać początek drugiej odsłony. Wiadomo, że to moment, w którym drużyna przegrywająca i mająca nóż na gardle powinna wyrównać, a przez to zaliczyć potrzebny jej zryw. Właśnie w takiej chwili krakowianie podwyższyli na 2:0 bardzo łatwo konstruując akcję i oddając strzał. Precyzyjnym wykończeniem zajął się Erik Němec, który w dwóch meczach z rzędu zanotował zwycięskie gole.

W piątym spotkaniu na decydujące trafienie Czecha w dużej mierze zapracował jego rodak, Jakub Šaur, który zagrał mu idealny krążek z własnej tercji.

Němec później sam zrewanżował się za takie dobre podanie. Wystawił gumę Taaviemu Tiali, który ustalił na 3:0 końcowy rezultat meczu w Tychach. Czeski napastnik świetnie przerzucił grę na drugie skrzydło, przy czym kluczowe okazało się wyhamowanie, które pozwoliło mu pozbyć się rywala. Fin również perfekcyjnie wykonał swoją pracę, ładnie przekładając krążek na stronę bekhendową.

Wspomnianemu wcześniej Martinowi nie uszły na sucho jego zatrważające pomyłki w szóstym meczu. To z jego podania, wprost na kija Emila Oksanena, zainicjowany został atak zakończony golem na 3:0. Strzelcem był niesamowicie aktywny Sołowjow. Rosjanin odblokował się po dwóch spotkaniach bez trafienia.

Festiwal kuriozalnych pomyłek GKS-u trwał dalej. Tym razem mowa o kolejnym ważnym momencie, ostatnim dzwonku na odrabianie strat, czyli początku ostatniej tercji. W 29. sekundzie tej odsłony było już 4:0. Raszka pogubił się totalnie za własną bramką, a z prezentu skorzystał Jeremy Welsh, który szybko odegrał gumę do Sołowjowa. Wychowanek Mietałłurga Magnitogorsk zdecydowanie zasłużył na gola, natomiast Kanadyjczyk w zasadzie musiał się wpisać na listę punktujących. Robi to regularnie od ośmiu spotkań, więc to już norma. Raszka w tym momencie zjechał do boksu, zastąpiony pierwszy raz w półfinale przez Johna Murraya.

Można rzec, że spotkanie bez historii. GKS został wypunktowany jak w nierównej walce bokserskiej, no a przy okazji spełniły się marzenia Kalábera, który zaskoczył nie bawiąc się w okrągłe zdania i opowiadanie, że jest mu obojętne z kim JKH zagra w finale. Słowak wypalił przed kamerami Polskiego Hokeja TV, iż mocno kibicuje Cracovii. Wykalkulował sobie tego rywala jako lepszego dla swojej drużyny, gdyż przy tej opcji jastrzębianie mają cztery terminy w finale na własnym lodzie.


Podoba Ci się ten artykuł? Wesprzyj nasze dziennikarstwo. Kup dostęp do całego bloga i ciesz się codziennie wartościowymi tekstami, audycjami i wideo na temat hokeja!
Wybierz jedną z opcji abonamentu i ciesz się nieograniczonym dostępem do serwisu. NHL w PL to miejsce naszej pracy. Traktuj nas jak gazetę lub magazyn. Dziennik lub miesięcznik, przy tworzeniu którego działa wiele osób za określone wynagrodzenie. 10 złotych za miesięcznik złożony z 100 stron (średnia ilość artykułów w portalu) to uczciwa cena.
Możesz nam zaufać! Współpracujemy z uznanymi na polskim rynku markami jak TVP, czy wydawnictwo SQN, a o naszej rzetelności i bezpieczeństwie całego procesu świadczą już setki sprzedanych przez nas abonamentów. Płatność jest prosta i intuicyjna ale w razie wątpliwości w FAQ zobaczysz jak wygląda proces zakupu. Zapraszamy do działu z darmowymi artykułami gdzie będziesz mógł przekonać się, że naprawdę warto w nas zainwestować.

Dodaj do koszyka

Formularz zamówienia

NazwaPrzelew
Abonament 30 dni22 zł
Anuluj

Dodaj do koszyka

Formularz zamówienia

NazwaPrzelew
Abonament 90 dni50 zł
Anuluj
Dodaj do koszyka

Formularz zamówienia

NazwaPrzelew
Abonament 180 dni90 zł
Anuluj