Emocje związane z poniedziałkowym trade deadline powoli opadają. Wytransferowani zawodnicy w większości zdążyli zadebiutować w swoich nowych klubach, a fani sprzedających zespołów już zdążyli oswoić się z odejściem swoich niedawnych ulubieńców. Bez większego ryzyka można powiedzieć, że najgęstsza atmosfera po zamknięciu transferowego okienka panuje w Vancouver.
Menedżerowi Jimowi Benningowi oraz prezesowi Trevorowi Lindenowi bezlitośnie wytyka się każdy najmniejszy błąd. Kibice Canucks, przez długi czas przyzwyczajeni do bardzo dobrych wyników, z trudem przechodzą do porządku dziennego nad faktem, iż ich zespół już nie należy do ligowej czołówki. Przeciętność Orek nie wzięła się oczywiście z winy Benninga i Lindena, lecz obaj panowie pracą wykonaną w ostatnich miesiącach niespecjalnie imponują. Kulminacją nieporadności były ostatnie dni lutego. Co poszło nie tak?
Flagowym wydarzeniem pokazującym nieudolność Canucks było przeprowadzenie transferu Dana Hamhuisa. Na rynku obrońców w tym roku panowała wyjątkowa susza, mimo niedawno przebytej poważnej kontuzji Hamhuis należał do absolutnego topu wśród dostępnych defensorów. Sprawę komplikowała klauzula no-trade, którą podpisując poprzedni kontrakt wynegocjował sobie zawodnik, jednak już na 48 godzin przed zamknięciem okna Hamhuis sygnalizował wyrażenie zgody na transfer do co najmniej kilku klubów. W ostatnim dniu transferów głośno mówiło się o ofertach ze strony Chicago Blackhawks, Boston Bruins oraz Dallas Stars – co prawda Kanadyjczyk miał zawetować wymianę do Bostonu, niemniej oferty z Chicago i Dallas leżały na stole. Jak przyznał Benning, negocjacje z Gwiazdami były bliskie finalizacji, lecz organizacja z Dallas w ostatniej chwili postanowiła sięgnąć po Krisa Russella z Calgary Flames… Menedżer Canucks zbyt długo musiał czekać z opuszczeniem ceny i obudził się z ręką w nocniku.
Naturalnym kandydatem do sprzedania był również Radim Vrbata. Czech nie rozgrywał najlepszej kampanii w swojej karierze, jednak wciąż pozostaje utalentowanym strzelcem. Jego przygoda z Vancouver ewidentnie dobiega końca, więc w zgodnej opinii wszystkich zarobienie na Czechu wysokiego wyboru w drafcie lub niezłego prospekta było wręcz obowiązkiem. Tymczasem z rynku transferowego znikały kolejne nazwiska napastników (Hudler, Boedker, Staal, Purcell, McGinn, etc.), a Vrbata nadal pozostawał w Vancouver. I został do samego końca – Benningowi nie udało się otrzymać choćby 3. rundy draftu!
Taktyczną ciekawostką było również ogłoszenie listy dostępnych zawodników. Na niespełna tydzień przed TD światło dzienne ujrzało zestawienie hokeistów, które trafiło do powszechnej wiadomości wszystkich ligowych menedżerów. Linden Vey, Matt Bartkowski, Adam Cracknell, Yannick Weber, Brandon Prust, Chris Higgins, Ronalds Kenins – lista raczej nie rzuca na kolana, lecz interesujący był tutaj sposób działania. Przedstawienie listy graczy „do odstrzału” raczej nie zwiększyło wartości żadnego z umieszczonych na niej graczy… Finał możecie sobie wyobrazić: w klubie zostali wszyscy wymienieni. Poza Cracknellem, którego umieszczono na waivers i stracono za nic na rzecz Edmonton Oilers…
Vancouver Canucks mają za sobą bardzo przeciętny sezon. Gdyby udało się choć w pewnym stopniu podreperować zasób wyborów w drafcie lub zyskać jakiekolwiek aktywa na przyszłość (tak jak zrobili to Calgary Flames czy Toronto Maple Leafs) kampania nie byłaby całkowicie stracona, tymczasem Benning i spółka swoją biernością postawili się w bardzo trudnej sytuacji w perspektywie offseason. Tłumaczenia o „martwym” rynku i braku zainteresowania Hamhuisem czy Vrbatą brzmią groteskowo w kontekście ruchów innych sprzedających, którym ta sztuka rzeczywiście się udała. A to wszystko na oczach sfrustrowanych, tracących cierpliwość kibiców.