Sezon regularny coraz szybciej zbliża się do końca. Zanim się nie oglądniemy będziemy w wiosennym kwietniu przygotowywać się do rozgrywek fazy play-off. Wiele w tym sezonie zostało już wydanych wyroków przez kibiców na poszczególne zespoły. Jednym z tych zespołów z pewnością byli Pittsburgh Penguins gdzie sytuacja w okolicach grudnia, powiedzmy sobie szczerze, wyglądała fatalnie. Po Nowym Roku Pingwiny jednak z meczu na mecz grają coraz lepiej i zaskakują dobrą grą. Czy zespół prowadzony przez Mike’a Sullivana może namieszać jeszcze na Wschodzie w tym sezonie? Podaję trzy powody, które mogą nam dać odpowiedź na to pytanie.
1. CHARAKTER
Drużyna z Pittsburgha w końcu ma charakter. To rzecz, która przez kibiców Pens była często dosyć niezauważalna, żeby nie powiedzieć nieobecna. Więcej niż o zaangażowaniu zawodników mówiło się wówczas o poszczególnych konfliktach w szatni, które miał rzekomo kreować nawet sam Sidney Crosby. Ogromny problem z charakterem Pingwiny miały także w ubiegłym sezonie, kiedy to po efekcie nowej miotły w postaci zatrudnienia Mike’a Johnstona od grudnia wszystko weszło na równię pochyłą, a Pingwiny do play-off załapały się z ostatniego dostępnego miejsca dzięki wygranej w ostatnim meczu sezonu regularnego z Buffalo Sabres.
Niemal identyczne problemy z postawą drużyny oglądaliśmy do grudnia ubiegłego roku. Zbiorowisko, bądź co bądź, gwiazd w postaci Crosby’ego, Małkina, Kessela czy Letanga, ponownie zawodziło. Ponownie pojawiły się informacje o konfliktach w szatni, a nawet domysły, że zawodnicy chcieli pozbyć się trenera poprzez słabą, niezbyt ambitną grę.
Wszystko zmieniło się jednak po zatrudnieniu Mike’a Sullivana na stanowisko head coacha zespołu z Miasta Stali. Od tego czasu, a w szczególności od Nowego Roku, drużyna zaczęła grać na poziomie, walczy o każdy skrawek lodu i nie poddaje się do samego końca. Pingwiny strzelają więcej bramek, potrafią wrócić do gry, w końcu wyglądają na zespół na miarę swojego potencjału. W ostatnich czterech meczach Penguins strzelili 20. bramek.
W świetnym stylu rozprawili się m.in. z Anaheim Ducks i zdołali wyciągnąć spotkanie z rewelacyjnymi ostatnimi czasu Florida Panthers ze stanu 0:2 do 3:2 – takie scenariusze na początku tego sezonu były po prostu nie możliwe i nie spotykane. To wszystko w czasach kiedy zespół zmaga się ze sporymi kontuzjami w bottom lines i gra bez Jewgienija Małkina. A wydaje się, że Penguins nie włączyli jeszcze najwyższego biegu.
2. JIM RUTHERFORD
Dla pewnej grupy osób pewnie będzie to dosyć kontrowersyjny powód, ale moim zdaniem Pingwiny mogą namieszać na wschodzie poprzez postawę generalnego menadżera drużyny, Jima Rutherforda, który pod względem transferów nie powiedział jeszcze ostatniego, ani nawet przedostatniego słowa. Pewnie, Rutherford zrobił kilka słabszych ruchów takich jak oddanie Despresa do Ducks w zamian za powrót Lovejoya do Pittsburgha, czy np. rozdał nieco zbyt pochopnie pierwszy pick w drafcie w 2015. roku do Edmonton Oilers za Davida Perrona. To drugie można jednak tłumaczyć plagą kontuzji w zespole i koniecznością wykonania jakiegoś rucha, a zarazem ratowania kostek domina, które wówczas sypał Mike Johnston. Prócz tego jednak postawa Rutherforda może się podobać. Wykonuje on bardzo dużą ilość ruchów i tak naprawdę na dzień dzisiejszy pewnego swojego miejsca w zespole może być tylko kilku zawodników z tzw. „core”.
Dwa transfery, które jednak wykonał Jim ostatnimi czasy odbiły się bardzo dobrze na zespole. Pierwszy z nich to oddanie Scuderiego w zamian za Daleya z Chicago Blackhawks. Daley do drużyny niewątpliwie wniósł więcej niż Scuderi, a przy okazji nieco się odrodził i podreperował swoją zszarganą opinię. Drugi transfer, do którego na początku podchodziłem bardzo sceptycznie, to ściągnięcie Hagelina w zamian za Perrona. Hagelin z długim kontraktem w Ducks kompletnie nie wypalił i była obawa, że to samo stanie się w Mieście Stali, a przy okazji Pingwiny utkną z kolejnym wysokim kontraktem na lata. Okazało się jednak, że Szwedowi gra w Pittsburghu odpowiada dużo bardziej niż w Anaheim, a gdy zobaczyłem szybkość jaką potrafi on stworzyć razem z Kesselem, wszystko co złe na jego temat odklepałem.
Zobaczymy co teraz zrobi Rutherford. Spodziewać się można przede wszystkim zatrudnienia do gry na play-offy jakiegoś klasowego defensora. Być może jeszcze udoskonalenia bottom lines zespołu. Z drugiej strony Rutherford tego lata oprócz głośnego sprowadzenie Kessela do Pittsburgha po cichu chyba wiedział jak może wyglądać gra zespołu pod wodzą Johnstona i znalazł swój backup na pozycję głównego trenera drużyny. Był nim właśnie Mike’a Sullivan. Nie wierzę, że podczas gry Sullivan dostawał pracę od Rutherforda w Wilkes-Barre/Scranton Penguins nie przewinął się ten temat w rozmowie obydwu panów. Na razie „plan B” Jima działa i ma się dobrze. Oby tak zostało.
Pittsburgh Penguins to już zupełnie inna drużyna niż w poprzednich sezonach. Historia w Mieście Stali układa się w tym roku zupełnie inaczej niż w latach poprzednich za czasów Dana Bylsmy i krótkiej ery Mike’a Johnstona. Oczywiście zbyt wcześnie jest jeszcze na wymienianie Pingwinów w gronie głównych faworytów do zdobycia Pucharu Stanleya czy nawet do wygrania swojej konferencji, ale pozwólcie, że porozmawiamy na ten temat jeszcze w okolicach kwietnia.