Na naszych oczach ma miejsce swego rodzaju zmiana pokoleniowa w NHL. Niecałe dziesięć lat temu 18 letnią karierę na taflach najlepszej ligi hokejowej na świecie zakończył Keith Tkachuk – legenda amerykańskiego hokeja, zdobywca ponad 500 goli w NHL, ale również potrafiący zajść za skórę rywalom stały bywalec boksu kar. Karierę zakończył w St. Louis Blues w sezonie 2009-10.
Na początek wspominanej przeze mnie zmiany pokoleniowej trzeba było poczekać kilka lat, a dokładnie siedem, bo w 2016 roku wybrany w drafcie został starszy syn Keitha, Matthew, w obecnym sezonie (dziewięć lat po przejściu na emeryturę Keitha) debiutował natomiast młodszy z braci, Brady.
Za Bradym naprawdę niezły sezon w zdecydowanie najgorszej obecnie drużynie NHL, Ottawa Senators, nie do końca wiemy jednak, jak będzie prezentował się na taflach w przyszłym roku i czy nie dopadnie go tzw. sophomore slump – klątwa drugiego roku. Bardziej ugruntowaną w lidze pozycję ma natomiast starszy z Tkachuków, Matthew.
Podobny do ojca styl gry oraz, nazwijmy to, przebojowość, zdawałyby się sugerować, że Matthew wraz z genami otrzymał pełen hokejowy pakiet. Może i coś w tym jest, aczkolwiek nie zawsze gra na wysokim poziomie przychodziła mu łatwo. Rodzice – Keith i Chantal – zapytani o to, czy od małego Matthew błyszczał na lodzie odpowiadają ze śmiechem: „Nie, grał okropnie.” Dodają również, że „nie było jednego konkretnego momentu, w którym przestawiła się jakaś dźwignia, coś zaskoczyło i syn słynnego Keitha zaczął nagle wymiatać na tafli tak, jak wszyscy myśleli, że będzie wymiatał.” Podkreślają, że proces był długotrwały, przesiąknięty ciężką pracą w młodzieżowych drużynach St. Louis Blues, które prowadzili byli zawodnicy NHL, między innymi Keith Tkachuk, Al MacInnis i Jeff Brown.
Po czym można wnioskować, że połączenie talentu, dobrych genów i ciężkiej pracy doprowadzą Matthew na szczyt NHL i stanie się on gwiazdą wielkiego formatu? Po pierwsze – został wydraftowany z numerem 6 w naprawdę dobrym roczniku draftowym – po nim wybrani zostali m.in.: Clayton Keller, Alex Nylander, Mikhaił Sergachyov, Charlie McAvoy, Alex DeBrincat czy Sam Girard. Bronią go również wyniki – od dołączenia do NHL rocznika draftowego 2016 ma najwięcej asyst, w golach wyprzedzają go tylko Patrik Laine i Auston Matthews, dopisuje mu również dobre zdrowie (tylko Patrik Laine zagrał więcej spotkań z tego rocznika). Jest też niekwestionowanym liderem w minutach karnych – 228 PIM, gdzie drugi, grający dla Columbus Blue Jackets Pierre-Luc Dubois, uzbierał ich 113. Dołóżmy do tego ogólny styl jaki prezentuje w drużynie z Calgary, gdzie, mimo młodego wieku, wyrósł na jednego z liderów drużyny.
Praktycznie od samego początku dołączenia do Flames wydaje się być idealnie dopasowany do tej drużyny. Dwa pierwsze sezony zagrał na niecałe 50 punktów, przy czym trzeba wspomnieć, że gra Płomieni z Alberty nie była raczej górnych lotów, najpierw odpadli w pierwszej rundzie play-off, sezon później nie zakwalifikowali się nawet do postseason. W tym roku mamy do czynienia z olbrzymim postępem Matthew – 36 goli to, ex aequo z Johnnym Gaudreau, najlepszy wynik w drużynie, łącznie natomiast skrzydłowy uzyskał 79 punktów w 83 meczach (trzeci najlepszy wynik wśród graczy Flames).
Zestawiona w tym roku przez Billa Petersa druga linia ataku, składająca się z trzech panów z imionami na M – Matthew Tkachuka, Mikaela Backlunda oraz Michaela Frolika – była ogólnie jedną z najlepszych drugich linii w lidze, zdarzało jej się przyćmiewać nawet pierwszy atak Flames, w którym grają przecież niekwestionowane gwiazdy – Gaudreau, Monahan i Lindholm. Ważną częścią sukcesu tego zestawienia było uprzykrzanie życia przeciwnikom, w którym Matthew, tak jak jego ojciec, jest specjalistą. Gra na pograniczu faulu, twarde walki na bandach/przed bramką, trash talk i prowokowanie przeciwnika, zrzucanie rękawic kiedy trzeba – wszystko to w wykonaniu starszego z braci Tkachuk bardzo dobrze znamy. Jednak nawet kibice pałający niechęcią do skrzydłowego Flames muszą przyznać, że oprócz gry zaczepnej i „chamskiej” nie brakuje mu również czysto hokejowych umiejętności – mądre ustawianie się, przegląd pola i dokonywanie dobrych wyborów na lodzie to cechy, które Matthew przejawia od początku swojej gry w NHL.
(wideo z polskimi napisami – trzeba je włączyć – 4 ikonka od prawej)
Właśnie ten zmysł hokejowych, połączony z nieodpuszczaniem przeciwnikom, bramkostrzelnością i asystowaniem na przyzwoitym poziomie, sprawił, że Matthew Tkachuk od obecnego sezonu może dumnie nosić na piersi literkę „A” dla drużyny Flames, a mówi się nawet, że jest pierwszy w kolejce do zostania nowym kapitanem organizacji z Alberty, gdy karierę zakończy/z drużyny odejdzie 35-letni Mark Giordano.
„Wyróżniał się pod pewnym względem już jako pierwszoroczniak, co nie jest typowe. Chce robić różnicę na lodowisku, chce być tym game-changerem. I, będąc tak młodym, ma dużo pewności siebie i wie, że może być czołową postacią w drużynie” – opowiada o koledze z zespołu drugi alternatywny kapitany Flames, Mikael Backlund.
„Kiedy przychodzi taka chwila, że ktoś musi wyjść przed szereg i się wykazać – Matt się nie waha i robi co trzeba”. W takich słowach o starszym z braci Tkachuk wypowiada się Luke Kunin, który praktycznie od dziecka grał z Mattem w jednej linii.
Pewność siebie i niezłomność w dążeniu do celu towarzyszyły Matthew Tkachukowi od zawsze. Podczas jednego z wywiadów opowiedział historię z czasów swojej podstawówki:
Na spotkaniu kończącym rok nauki w jednym z najbardziej renomowanych szkół w St. Louis prowadzący rzucił do zgromadzonych na sali wraz z rodzicami 12 latków pytanie, które miało być retoryczne: „Kto ze zgromadzonych nie chce iść do koledżu?” Plany na idealną pointę w stylu: „Dobrze, że zdajecie sobie sprawę z potęgi edukacji” zepsuła jedna mała ręka, która podniosła się do góry po tym pytaniu. Podniósł ją chłopiec o ciemnoczerwonych włosach, którego obecnie znamy z krzywego uśmieszku i energicznego żucia ochraniacza na szczękę podczas meczów.
12 letni Matthew wstał i oznajmił całej sali, że w ogóle nie jest zainteresowany koledżem. „Nie pamiętam, czy powiedziałem im, że interesuje mnie tylko granie w NHL. Nawet jeśli nie powiedziałem tego na głos – właśnie to miałem w głowie.”
Co prawda deklaracja ta musiała zderzyć się z rzeczywistością w postaci mamy – Chantal Tkachuk, która kategorycznie zdecydowała „Idziesz do koledżu”. Co na to jej starszy syn? „Gdy miałem 18 lat już grałem w NHL, więc można powiedzieć, że postawiłem na swoim.” podsumowuje opowieść Tkachuk z krzywym uśmieszkiem, który tak dobrze znamy.