Calgary Flames – Florida Panthers

Nasza ocena: skala3

GDYBY nie fatalny występ Panter (tylko 15 strzałów) to byłoby znakomite widowisko. To nie pierwszy zawód w wykonaniu Panthers w tym tygodniu (dwa lub nawet trzy poprzednie gry to całkowite „ujście” powietrza z ekipy pochodzącej ze słonecznego stanu). Potwierdzają to sami zawodnicy, którzy mówią, że pod koniec zwycięskiej serii wkradła się w ich grę arogancja, cóż nie oni pierwsi i nie ostatni padli ofiarą tej psychologii. Wygrywasz często -> przeceniasz siebie -> nie doceniasz rywali – > zaczynasz przegrywać.

Poziom meczu uratował Samuel Bennett, chłopak którego niektórzy pamiętają głównie z historii draftu 2014 gdy miał szansę być nawet w TOP3, ale ostatecznie trafił z czwórką do Flames. Jego szansę w tamtej selekcji mocno spadły po wynikach wydolnościowych, na testach w Buffalo wyszło bowiem, że 17-letni wówczas Bennett nie potrafi zrobić ani jednego podciągnięcia na drążku…  Po prawie dwóch latach od tamtej pory Bennett herkulesem się nie stał, ale z pewnością poprawił swoją siłę i wytrzymałość. Pozwala mu ona już na regularną grę w NHL i to grę na odpowiednim poziomie minut oraz z odpowiednią jakością.

Co prawda dopiero w poprzednim meczu nastolatek zakończył kiepski okres 18. meczów z rzędu bez bramki – strzelił gola Sharks po czym symbolicznie zdjął z pleców „małpę” jak mówią Amerykanie lub „ciężar” jak to się mówi u nas. Nie wiemy ile ważyła ta presja, ale chyba sporo, skoro mecz po tym wydarzeniu Bennett wyszedł na lód i zrobił hat tricka już w pierwszej tercji, a na koniec meczu dołożył jeszcze jedno trafienie – najładniejsze z objechaniem Petrovicia w pięknym stylu.

Ostatnim graczem Flames, który czterokrotnie wpisywał się na listę strzelców był Jarome Iginla w 2003 roku.

Na ławce Panter nie było trenera Gallanta (pogrzeb matki), kiepsko bronił Roberto Luongo (zszedł po czwartej bramce), nie bez przyczyny Florida gra słabiej od czasu gdy w jej składzie nie ma Arona Ekblada. Ostatnia porażka z Vancouver Canucks bolała mniej, przede wszystkim dzięki punktowi zdobytemu za dogrywkę. Po tym zimnym prysznicu Pantery muszą się na nowo zorganizować, inaczej może zacząć się dla nich zupełnie inna seria…

Toronto Maple Leafs – Columbus Blue Jackets

Nasza ocena: skala3

Niektórzy kanadyjscy dziennikarze z niewiadomych mi przyczyn pisali o tym meczu jak o najgorszym w tym sezonie. Może oglądali ich mniej niż ja, bo serio – były już dużo gorsze 60-minutówki niż to co obie ekipy pokazały w Toronto. Spotkanie miało słaby PR, ale nie mogło być inaczej skoro grała najsłabsza drużyna Wschodu z trzecim bramkarzem między słupkami (zarówno Bobrowski i McElhinney kontuzjowani). To właśnie ten trzeci został bohaterem meczu, broniąc 41 uderzeń Joonas Korpisalo uzyskał swoje drugie zwycięstwo w sezonie mimo że obrona pomagała mu raczej niewiele (bardziej pomagali strzelający często na wiwat i tylko pod „statystykę” rywale).

Seth Jones zapunktował pierwszy raz w barwach Kurtek asystując przy bramce Boone Jennera na 1:0, trzy minuty później mogło być 2:0 ale Jenner nie sfinalizował błędu Diona Phaneufa. Będąc już przy postaci obrońcy gospodarzy, nie był to jego dobry występ. W końcówce w dosyć kontrowersyjny sposób faulował Cama Atkinsona, gdy Klonowe Liście grały już z pustą bramkę na sześciu atakujących. To oczywiście rozjuszyło Johna Tortorelle i mieliśmy mały Tort Show czyli litanie do sędziów o przyznanie automatycznego trafienia.  Musimy przychylić się tutaj do opinii sędziów, zawodnik CBJ nie kontrolował jeszcze krążka, a do tercji obronnej prawie równo z nim zmierzało dwóch zawodników Toronto.

 

Boston Bruins – Philadelphia Flyers

Nasza ocena: skala5

Zmiany na prowadzeniu, dużo aktywnej gry po obu stronach lodu i brak większych klopsów – to sprawia że pojedynek Niedźwiedzi i Lotników jest czymś najlepszym do oglądania z wczorajszej kolejki. Równo rok temu furorę robił David Pastrnak, który był takim promykiem nadziei w zeszłorocznej kiepskiej kampanii Boston Bruins. Wiadomo było że to tylko nastolatek i jeszcze różnie z nim będzie, na tą chwilę na przykład „Pasta” nie jest już takim dynamitem i raz to jest raz go nie ma w rotacji Bostonu (wczoraj akurat siedział na healthy scratch).

Szkoda bo to właśnie zanikająca gdzieś ofensywa Bruins nie pozwala im na odnoszenie sukcesów. Przez jakiś czas Niedźwiedzie byli najlepszą ofensywą dywizji, a nawet ligi, ale w 8 z 11 ostatnich meczów strzelili dwie lub mniej bramek. Wydawało się w tym meczu, że przynajmniej obroną Boston będzie w stanie udowodnić swoją wyższość, po dwóch tercjach prowadził bowiem 2:1 i dosyć dobrze kontrolował obie niebieskie i strefę podbramkową. Lotników stać jednak było na comeback i sięgnięcie po czwartą wygraną z rzędu. Wayne Simmonds i Mark Streit odwrócili losy spotkania z 1:2 na 3:2 zdobywając gole w odstępie zaledwie minuty i 22. sekund.

– Jeszcze dwa miesiące temu nie bylibyśmy w stanie dokonać czegoś takiego, skończyłoby się to naszą porażką. Poprawiliśmy jednak sporo w ostatnich tygodniach, nie tracimy wiary. Nasz plan na każdy mecz zaczyna coraz częściej się spełniać – powiedział Mark Streit autor gola na wagę zwycięstwa. Streit całkiem niedawno wrócił do gry po dłuższej kontuzji. W trakcie jego nieobecności całkiem udanie zastępował go Shayne Gostisbehere.

400 punkt uzyskał Jakub Voracek a czołowa formacja stworzona przez Hakstola ponownie 5 stycznia tym razem „zaskoczyła” i Simmonds Giroux Voracek chyba prędko nie zostaną rozdzieleni.

Jest jakaś głupia maniera ostatnich dni, że hokeiści niepotrzebnie nerwowo reagują na zupełnie czyste bodiczki rywali. Dawniej takie rzeczy zawodnicy przyjmowali na klatę, a „solówki” wytaczało się raczej po tych nieregulaminowych zagraniach. W ostatnich dniach Hendricks, Farnham i teraz także Kevan Miller przesadzili z reakcją. W tej sytuacji można to jeszcze trochę zrozumieć, początek meczu chęć napełnienia energią kolegów. Wydaje się jednak że powinna być tu większa kara dla gracza Bostonu aniżeli dla Schenna, który został niejako pokrzywdzony tym, że koleś z przeciwnej ekipy się zagotował (brak power play dla Flyers).

 

Anaheim Ducks – Ottawa Senators

Nasza ocena: skala3

Mimo starań Ryana Getzlafa, który już po raz n-ty traci krążek co prowadzi do sytuacji sam na sam i gola dla przeciwników. Mimo omyłek Claytona Stonera, który miał wielką ochotę na strzelenie gola tylko nie do końca zgadzały mu się strony lodowiska. Mimo że po 40 minutach wyglądało to na kolejny bezbarwny występ ataku Kaczorów. Mimo tego wszystkiego Ducks wygrali trzybramkowo z Senatorami, jak sami czytacie nie było to zwycięstwo „ładne”.

Getzlaf zrehabilitował się połowicznie asystą, ale to było „tylko” zagranie w power play za które większe brawa należą się obrońcy Shea Theodore’owi strzelcowi gola na 2:1 (przełamujący remis 1:1). Wcześniej kapitan Anaheim został przez Bruce’a Boudreau posadzony na ławie na prawie dziewięć minut, a gdy dostał jakąś zmianę to była to gra z kolegami z czwartej w jego przypadku „karnej” formacji. Ile można czekać aż gość się obudzi i przestanie gubić gumę? Sami Vatanen miał aż pięć strat, a cała ekipa Ducks aż 14. Dlaczego więc Senators nie wygrali? Sami mieli 16 giveaways, w ostatniej tercji grali praktycznie bez krążka (siedem strzałów), a we wcześniejszych także konstrukcja czegokolwiek przychodziła im z trudem.

 

Dziękuje za przeczytanie