Joe Pavelski został nowym kapitanem San Jose Sharks. Nasz polski Pawelski. Po 10 latach gry w NHL i pewnie jakichś 15 latach najcięższej harówy w życiu „Mały Joe” stał się najważniejszym hokeistą organizacji. Co na to „Duży”, które od dwóch lat robi problemy ze swojej słabnącej pozycji?

 

To może być początek końca niespokojnych czasów w San Jose Sharks. To może być też koniec początku. Zależy jak na to popatrzeć. Fakty są takie, że „ciemne czasy” nastały w Dolinie Krzemowej po kompromitacji w play-off 2014. Prowadzenie 3-0 z Los Angeles Kings i przerypanie tego 3-4 przekreśliło dużą część tej drużyny.

 

Spodziewano się gromów z nieba i przebudowy, ale menadżer Doug Wilson postanowił być mądrzejszy od większości. „Większość nie zawsze ma rację” – pewnie tak właśnie myślał nie robiąc praktycznie nic. Nic oprócz ukarania największego lidera ekipy Joe Thorntona, odebraniem mu bluzy kapitańskiej i wdaniem się z nim w medialny konflikt. Ciekawy sposób na przebudowę.

 

Obaj panowie powiedzieli sobie za pośrednictwem reporterów, co myślą o efektach ich pracy. Nie różniło się to zbytnio od tego co myślą o nich kibice Sharks. Koniec końców skończyło się to tak, że w San Jose po raz pierwszy od 10 sezonów nie zakwalifikowali się do pucharowej części rozgrywek. Głową zapłacił (i to chętnie) Todd McLellan.

 

Dochodzimy do punktu w którym nowy „szeryf” Peter DeBoer wprowadza swoich ludzi by uporządkować szatnie. Joe Pavelski wydaje się doskonałym wyborem – jest w swoim prime time, w ciężkich czasach potrafił strzelać i punktować najlepiej w ekipie wcale niepozbawionej talentu. To dobry duch drużyny, prywatnie bardzo opanowany człowiek i przykład tego, że ciężka praca popłaca (draftowany z numerem 205, przebił się do składu Sharks na obozie przed sezonem na co nikt szczególnie nie liczył).

 

Płynie w nim polska krew i to wcale nie z dalekiego pokolenia, na pierwszy rzut oka odległy i taki „amerykański” Joe Pavelski to po prostu nasz krajan Józef Pawelski. Tak naprawdę na większą rolę w zespole zasługiwał od wielu lat, ale długo postrzegany był jedynie jako „bottom line” player lub „zadaniowiec”.

 

W wyborze kapitana liczy się jednak wiele czynników, między innymi to jak zareagują na ten wybór pozostali. Czy przysłowiowy „Słoń” został wyprowadzony z szatni Rekinów, czy wręcz przeciwnie wprowadzono właśnie drugiego, jeszcze większego zwierza. Czy pozornie pogodzony z losem starzejącego się niegdyś-gwiazdora Joe Thornton zaakceptuje swojego nowego nieformalnego przełożonego? W końcu co innego być byłym kapitanem w drużynie bez kapitana, a co innego grać pod batutą kolegi, który całe dotychczasowe życie był w cieniu. Pomińmy już fakt, że totalnie na boczny tor odsuwany jest w tej chwili najlepszy funfel Thorntona, czyli Patrick Marleau. On jednak wydaje się nie mieć z tym problemu. Thornton pozornie też:

 

„Ma duży wybór. Kogokolwiek by nie wybrał, będzie dobrze” – mówił jeszcze przed poznaniem wyboru trenera.

„To świetne wieści, tak czy siak mieliśmy Pavsa za naszego lidera, teraz to oficjalne” – mówił tuż po.

 

Dobry znak?

 

To bez wątpienia będzie kolejny trudny sezon Joe Thorntona, kolejny na gorącym krześle, już drugi z rzędu rok grany pod taką presją. Oczywiście nie pierwszy w karierze, bo niemal przez całe życie Joe jest „na językach”, postrzegany jako bust w Bostonie, trade do Sharks, nieudane boje w play-off. Big Joe uczestniczył w naprawdę dużych rzeczach. Zawsze było intensywnie:

 

 

W poprzednim „Duży Joe” obronił się – 65 punktów prawie 50 asyst i świetne posiadanie krążka (corsi 58,6% w stosunku do reszty drużyny +10,1). Nie jeden młody może mu zazdrościć. W meczach przedsezonowych Thornton nadal wyglądał dobrze, krążek się go słuchał, jak zwykle znajdywał optymalne linie do podań.

 

To jest jednak „rok później”, przebieg minut rośnie licznik wskazuje już prawie 25 tysięcy minut (Thornton z 18 sezonów tylko w jednym zagrał mniej niż połowę meczów). Jego produkcja punktowa może słabnąć nadal niemal równolegle do pozycji w drużynie.

 

Czy jeśli wspaniałe backhandowe podania Joe przestaną dochodzić do celu to nadal będzie tak uprzejmy? Czy pokaże tę samą twarz, która mówiła do szefa „niech się zamknie”? To jak zestarzeje się Joe Thornton zobaczymy na własne oczy, bo to że rozpoczął się jego kryzys wieku średniego wiemy już od ponad roku. Potwierdza to ten cytat. Każdy kto ma prawie 40 lat i mówi, że czuje się na 20, ma w mniejszym lub większym stopniu ten problem:

 

“Moja głowa twierdzi, że wciąż jestem dwudziestolatkiem. Moje ciało także to tak odbiera. Czuje się młody i jestem gotowy na ten sezon” – Thornton