Na ulicach wielu miast spotkać można ludzi, którym życiowo powinęła się noga. Bezdomni często mają jednak przeszłość, o którą byśmy ich nie podejrzewali. Jedni byli kiedyś profesorami na uniwersytetach, ale nałóg alkoholowy wygrał z karierą naukową, inni mieli szczęśliwe rodziny, dzieci, ale kilka złych życiowych decyzji wypchnęło ich na bruk. Na ulicy spotkać można byłych naukowców, żołnierzy, lekarzy, a nawet prawników. Jest jednak miejsce w Kanadzie, gdzie przy sklepie monopolowym zaczepi cię… numer jeden w naborze do NHL.
Rok katastrof?
W Europie zbieramy się po koszmarze wybuchu elektrowni Czarnobyl. Podczas gdy po całym kontynencie szaleją chmury radioaktywnych substancji z pożaru nowoczesnej wtedy „fabryki energii”, a kolejne pokolenia ludzi wychowanych w ZSRR schodzą z tego świata na dziwaczne nowotwory, w wolnym świecie po słusznej stronie Żelaznej Kurtyny świętuje się kolejny nabór do najlepszej ligi na świecie. W tym felernym dla części świata roku z numerem pierwszym zostaje wybrany człowiek, którego kariera również zmienia się przy okazji jego własnego „wybuchu”. Z numerem pierwszym wybierać będą Detroit Red Wings, którzy na gwałt potrzebują silnego i szybkiego prawego skrzydła, najlepiej do pierwszej formacji ataku. Rozwiązanie czekało na tacy.
Narodziny legendy
Z pierwszym numerem do Skrzydeł wędruje Joe Murphy – człowiek o nazwisku, które w NHL co chwila odciska się silnym piętnem; w samych Red Wings kilka lat później furorę robić będzie Larry Murphy – ofensywny obrońca, który nawet grubo po czterdziestce grał jak młody bóg. Ale do rzeczy. W Michigan pojawił się bardzo szybki snajper, z doskonałym okiem i wyczuciem sytuacji. Bardzo szybko okazało się, że Murphy zasługuje na miano jedynki w drafcie, a jego kariera rozwijała się w zastraszającym tempie. Hokeista był głodny sukcesów, więc przeniósł się do najbardziej obiecującej drużyny końca lat 80., Edmonton Oilers. Tam okazało się, że może być jeszcze lepszy. To właśnie on był jednym z zawodników, którzy mogli skutecznie popsuć pierwsze kroki stawiane w NHL przez niejakiego Dominika Haska – który choć wtedy oczywiście miał wszelkie zadatki na przyszłą legendę, to Murphy był jednym z tych graczy, którzy prostotą, a jednocześnie szybkością oddawanych strzałów wpędzali Czecha w depresję i doprowadzali go do białej gorączki. Murphy trafił do ekipy dzieci urodzonych pod szczęśliwą gwiazdą – przyszło mu grać w jednej ekipie z Martinem Gelinas, znanym szerzej z New York Rangers Adamem Gravesem czy wreszcie z jednym z najlepszych w historii tego sportu – Markiem Messierem. To musiało skończyć się Pucharem Stanleya, który Murphy podniósł nad głową właśnie w 1990 roku. Do tamtej pory wydawało się, że chłopak dzielnie zmierza do Galerii Sław i wszystko skończy się szczęśliwie. Okazało się jednak, że zawodnika czeka bardzo ciężka próba, z której trudno pozbierać się każdemu zawodowemu hokeiście.
Niby nic się nie stało, a jednak…
Rok później, grając już jako obrońca Pucharu Stanleya, Joe Murphy musiał mierzyć się ze swoją dawną ekipą – Detroit Red Wings. Będąc utalentowanym snajperem, Joe liczył się z byciem na celowniku i licznymi atakami, które jednak, przy pomocy enforcerów, nie uchodziły nikomu na sucho. Tym razem jednak nasz bohater nie uniknął poważnej kolizji. Wyjeżdżając zza bramki, napastnik wręcz zderzył się nadjeżdżającym pociągiem w osobie Shawna Burra, po bodiczku którego zawodnik wręcz odleciał na bandę i uderzył głową w element łączący bandę z pleksą. W momencie jego twarz zalewa się krwia i Murphy w asyście medyków zjeżdża z lodowiska. Ktoś, kto oglądał tamten sezon mógłby spytać: „No i co z tego?”. Teoretycznie pytanie było zasadne. Murphy opuścił w tamtej kampanii jedno spotkanie, a poważny uraz nie powstrzymał go od szybkiego powrotu na taflę. Jednak prawda jest taka, że zmieniło się wszystko.
„Nie był już taki sam”
To pierwsze zdanie, jakie wypowiada jego rodzina, a także każdy zawodnik, który dzielił z nim szatnię. Do momentu tamtego uderzenia Murphy słynął z bycia zabawnym, pozytywnym i ambitnym zawodnikiem, który słynął również we własnej lokalnej społeczności jako „the funny guy”. Jego córka z uśmiechem wspomina czasy, gdy „wielkiego groźnego twardego hokeistę” malowała kosmetykami mamy, stroiła w sukienki i malowała mu paznokcie, a ten śmiejąc się z siebie dawał się fotografować i pokazywał się tak sąsiadom ku uciesze swej latorośli. Zapraszamy do oglądnięcia materiału kanadyjskiej telewizji TSN, traktującego o historii Joe Murphy’ego:
Od tamtego momentu wrócił na lód – dalej punktował, choć nigdy już tak dobrze, ale opuszczał coraz więcej spotkań, a w jego stylu pojawiło się coś, co dotąd nie miało miejsca – agresja. Zawodnik często tracił panowanie nad sobą, a grając w barwach San Jose Sharks pobił się z rywalem nawet w korytarzu prowadzącym do szatni. Mimo to, łyżwy na kołku zawiesił dopiero w 2000 roku w barwach Washington Capitals, będąc jedynie cieniem utalentowanego snajpera, którego niegdyś wybrali Detroit Red Wings. Co więcej, do rozwiązania jego umowy przyczyniła się medialna afera z nim związana – Joe podobno zaatakowany został przez jednego z bywalców nocnych klubów w Nowym Jorku, w którym zresztą sam wtedy imprezował. Wizerunek hokeisty-imprezowicza nie pasował nigdy do image’u zawodowego sportu – i choć mało kto łudzi się, że sportowcy tego nie robią, to oficjalnie nie może być na to przyzwolenia. Kariera Murphy’ego była skończona.
Co działo się w międzyczasie?
Zawodnik konsekwentnie twierdził, że nic mu nie jest, ale problemów nie potrafił ukryć ani na lodzie, ani w domu. Jego siostra wspomina, że wydawało się, jakby Joe zyskał nową tożsamość, stał się zupełnie innym człowiekiem – dużo mroczniejszym, smutniejszym, bardziej nerwowym. Przestał wygłupiać się z córką, powoli oddalał się od małżonki, a sam zaczął interesować się rzeczami, które załamały wiele hokejowych karier – używkami. Zaczął od alkoholu, jednak jego demony szybko podsunęły mu miękkie, a potem twarde narkotyki, na których mimo wszystko udawało mu się jeszcze grać ładnych parę lat. Stopniowo wycofywał się z życia rodzinnego i społecznego, oddając się balangom i narkotykom. Po zakończeniu kariery słuch o nim zaginął i nie udawało się zrobić żadnych reportaży z cyklu „życie po karierze”. Nikt nie wiedział, gdzie jest Joe Murphy.
Gdzie tak naprawdę jest Joe Murphy?
O miejscu i czasie pobytu zawodnika dowiadujemy się dzięki interwencji… Trevora Kidda. Kidd również grał w NHL jako jeden z uznanych bramkarzy, znany był głównie z reprezentowania barw Toronto Maple Leafs czy później Carolina Hurricanes. Nigdy nie grał z Murphym, ale zainteresował się losem kolegi po fachu w ramach hokejowej braci. Jak się okazało, Joe mieszka…. w krzakach w Kanadyjskiej miejscowości Kenora. O tym, co robił w międzyczasie dowiadywała się jedynie jego siostra z bardzo niepokojących e-maili, w których Joe opowiadał głównie o tym, że jego życie nie ma sensu, że bardzo cierpi fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie i że jego życie nigdy nie będzie już takie samo.
Po zawodniku nie widać śladów zarobionych przez niego pieniędzy i wyrobionej przez niego atletycznej formy. Murphy jest chudy, wygłodzony, a głód narkotykowy powoduje u niego drgania, a po chwili byłym zawodnikiem trzepie, jak gdyby ktoś podłączył go do prądu. Jest niespokojny, nie potrafi nie ruszać się przez kilka sekund. Mówi wyraźnie i bardzo składnie, jednak szybko przeskakuje pomiędzy myślami wyraża się bardzo szybko, ale czasami odnosi się wrażenie, że nie wie gdzie jest. Człowiek, który w swojej karierze zarobił około 20 milionów dolarów, przesiaduje całymi dniami pod sklepem monopolowym – jednak jak twierdzi właścicielka, nigdy nie powoduje problemów, nigdy nie żebrze o pieniądze ani alkohol – kupuje wszystko sam. Jedyne co robi, to proponuje przechodniom rozmowę i próbuje nawiązywać relacje z obcymi w zupełnie niegroźny i nienatrętny sposób. Niegdyś spał w najdroższych hotelach i grał w najlepszym sprzęcie, jaki znał ten świat. Teraz pochwalić się może noclegami w wielu schroniskach dla bezdomnych, a także okazjonalnym „mieszkaniem” na chodniku czy w krzakach kawałek od sklepu. Człowiek, który karierę zaczął jak Sidney Crosby czy John Tavares, teraz nie ma przy sobie nawet dolara i w zbyt dużej hawajskiej koszuli śpi w zaroślach. Co ciekawe, zgłosiło się do niego już wielu byłych zawodników, kilku jego trenerów i przyjaciół z ofertą pomocy. Niektórzy proponowali mu nawet tymczasowe zamieszkanie u nich do momentu aż stanie na nogi. Konsekwentnie odmawia każdemu, twierdząc, że nie potrzebuje pomocy. Z rodziną nie utrzymuje kontaktów, a druga strona odwzajemnia tę niechęć. Wszyscy wolą zachować wspomnienia z okresu, gdy byli szczęśliwą rodziną.
Diagnoza?
Jedyne, co stwierdzono u hokeisty z cała pewnością, to wstrząs mózgu i uraz tego organu. Było to niemal oczywiste i pewne przy uderzeniu tego kalibru. Sam zawodnik jest przekonany, że takich kontuzji odniósł w swojej karierze całe mnóstwo. Po urazie nastąpił szereg zupełnie irracjonalnych z tego strony zachowań, które świadczyły o utracie możliwości myślenia przyczynowo-skutkowego. Szczęśliwy i zadowolony zawodnik nagle miał stany depresyjne, myśli samobójcze i popadł w niebyt na własne życzenie. Są to częste objawy zmory zawodowego sportu kontaktowego, czyli CTE – encefalopatii bokserskiej. Mówiąc brutalnie, w wyniku wielu urazów głowy i wstrząsów mózgu, zawodnik dorabiał się coraz większej ilości czarnych plam w głębszych sferach tego organu i po prostu „głupiał”, a kolejne funkcje myślowe były upośledzane lub po prostu zanikały. To tłumaczy brak zainteresowania rodziną, a także zupełny brak chęci pomocy samemu sobie czy otrzymania takowej pomocy.
Z całą pewnością zawodnik boryka się również z depresją, która w tym wypadku objawiła się częstym obniżonym nastrojem połączonym z przekonaniem, że wszystko jest bez sensu i nie ma on po co żyć. Hokeista uciekał przed swoimi demonami nawet do Peru, gdzie mieszkał przez jakiś czas, jednak powszechnie wiadomo, że depresja nie zna odległości ani granic i pojedzie z cierpiącym na nią człowiekiem nawet na Księżyc.
Częste i gęste nadużywanie narkotyków, które w jego przypadku nierzadko górowało nad koniecznością jedzenia czy picia czegokolwiek innego niż alkohol, mogły spowodować dużo głębsze zaburzenia psychiczne, które w połączeniu z powyższymi zupełnie zmieniły go jako człowieka. Jedno jest pewne – Joe Murphy-hokeista jest już historią, a obecny nie chce pomocy, a w każdym razie jest przekonany, że jej nie potrzebuje.
Niestety wydajemy miliardy na loty w kosmos a nie znamy swojego mózgu. Nie jesteśmy w stanie ocenić skutków powypadkowych a tym bardziej ich leczyć. A mikrourazy powstające po wstrząśnięciach mogą zmienić z czasem życie. Crosby też się zmienia po swoich wstrząsach chociaż wszyscy to bagatelizują. Zastanawiające jest to, że w 2017 roku wygrał konkurs strzałów bezapelacyjnie a w tym roku nie błyszczał. Przypadek czy trwałe zmiany ?
Hokej, podobnie jak inne kontaktiowe gry, był fajnym sportem do momentu gdy zawodnicy starli się grać fair i sędzia na boisku był tylko po to żeby rozstrzygać nieliczne różnice zdań pomiędzy zespołami. Od momentu gdy za bardzo zaczęło liczyć się zwycięstwo, arbiter jest na placu gry głównie po to aby wyłapywać oszustwa graczy, którym fair play jest obce.
Stąd cyrki w piłce nożnej. W hokeju czy futbolu amerykańskim efektem ubocznym wygranej za wszelką cenę są ciężkie urazy głowy. I, niestety, moim zdaniem jedynym wyjściem z tej sytuacji jest ograniczenie kontaktowej gry. Ciężko odróznić próbę ostrego wejścia zgodnego z przepisami od złośliwej próby uszkodzenia rywala. W NFL dekadę temu była afera w Nowym Orleanie. Zorganizwoano tam obowiązkową zrzutę wśród zawodników i trenerzy z tej puli wypłacali nagrody tym, którzy uszkodzili rywala. Zresztą nawet atak zgodnie z przepisami przy obecnym wytrnowaniu zawodników może grozić ciężkim urazem głowy.
W piłce nożnej w pewnym momencie sędziowie zacżeli gwizdać każdą rękę w polu karnym. Obrońcy szybko nauczyli się trzymać ręce za plecami. W hokeju tez można pokombinować. Ale co zrobić z atakiem barkiem i różnicą wzrostu? Zawsze znajdzie się jakiś jeździec bez głowy co będzie pchal palec między drzwi. Hitorie zawodników takie jak opisana w tekście dają do myślenia i zmuszają do działań.
Comments are closed.