Już tylko najstarsi farmerzy w Carolinie pamiętają Puchar Stanleya zdobyty przez Huragany. Jednak ci, którzy pamiętają to wydarzenie wiedzą, że stało się to w głównej mierze za sprawą Cama Warda – najlepszego bramkarza w historii tej organizacji. Dziś niemal pewne jest, że czas „Wardo” w jego macierzystej drużynie się kończy.

 

Według trenerów, ich dotychczasowa jedynka jest w bardzo dobrej formie. Jednak wypowiedzi z cyklu „Myślę, że da on nam przyzwoitą grę w bramce w tym sezonie” brzmią raczej jak „Powiemy coś miłego, żebyś nas dobrze wspominał”. Mimo że Eddie Lack dopiero co podpisał nowy kontrakt, niejako wstępnie przypieczętowując los Warda, organizacja przygotowuje się na tą zmianę już od jakiegoś czasu.

 

Wystarczy zobaczyć social media drużyny z Caroliny, którą wypełniają zdjęcia ich nowego nabytku. Ward, który dotychczas był jedną z rozpoznawalnych marek drużyny, jest powoli odsuwany w cień. Może to być jeszcze jeden sposób na to, by powiedzieć Wardowi, że mimo iż on chce „Huraganów”, to „Huragany” nie chcą już jego.

 

Co powinien zrobić Ward? Zagrać możliwie najlepszy sezon, wylać siódme poty, zaniedbać wyrzucanie śmieci i zostawić odwożenie dzieci do szkoły żonie na rzecz treningów. Powinien łapać każdy możliwy krążek i co najmniej połowę niemożliwych. I kiedy okaże się, że wrócił do życiowej formy… zmienić barwy klubowe. Zdobywca Pucharu z 2006 roku ma jeszcze wiele do pokazania, to świetny, sprawny bramkarz, na którego poleciało wiele gromów, które należą się całej jego drużynie.

 

Powiew świeżości w innej drużynie da mu możliwość rozpostarcia skrzydeł na nowo i udowodnienia, jak wielki błąd popełnili Hurricanes. I o ile tą drużyną nie będzie Edmonton Oilers, to jest spora szansa, że Ward wróci znów na pierwsze strony gazet z nagłówkiem mówiącym „He’s back!”.