Obok „Kac Vegas”, przemiana w zombie to jedno z bardziej obrzydliwych rzeczy, jakie wymyśliła światowa kinematografia. Pożeracze mózgów – niegdyś młodzi piękni ludzie – później snują się bez sensu po mieście jak policja w niedzielę rano. Karty historii NHL znają przypadki takich przemian – i choć zawodnicy nie utracili świadomości, i nie pożarli członków rodziny – to trzeba przyznać że stopień zmian na ich twarzach kazał przypominać sobie, że w razie czego celuje się im w głowę. Oto 3 najpaskudniejsze twarze „Po” w NHL!
3. Taylor Hall (Edmonton Oilers)
Hall zafundował sobie asymetrię twarzy przewracając się na krążku… swoim… w trakcie rozgrzewki – po upadku kolega z drużyny po prostu nadepnął mu twarz łyżwą. I choć pod zdjęciem brakuje tylko podpisu „Polecam – Rocky Balboa”, to uraz Taylora był poważniejszy, niż po walce bokserskiej.
Co ciekawe, zawodnik Oilers wcale nie pojechał do szpitala po kontuzji mimo, że z lodu nie był w stanie zejść o własnych siłach. Niedługo potem udzielał już wywiadów świecąc do kamery szwami na lewej stronie czoła, które wylądały jak kiepsko zszyta futbolówka.
2. Mitch Callahan (Detroit Red Wings)
Po tym urazie, twarz młodego napastnika była jak konkurs Eurowizji – nie dało się na to patrzeć. Zawodnik został uderzony potężnie wystrzelonym krążkiem w twarz. Połamana szczęka i wybita cała masa zębów pomogły jednak zdobyć jego drużynie bramkę. Choć resztka jego szczęki asystowała przy tym golu w barwach Griffins – zawodnik do dziś budzi wspomnienia tamtej zagrywki uśmiechając się i prezentując uśmiech, po którym dostałby dotację z niejednego domu opieki społecznej.
Na szacunek zasługują dwie rzeczy. Po pierwsze, Callahan zjechał z lodu o własnych siłach, i do tego całkiem sprawnie. Po drugie, w niedługim czasie po kontuzji zrobił sobie „krwawe” selfie, na którym wygląda jak gdyby postanowił wypluć po kolei wszystkie swoje wnętrzności. Milla Jovovivh pewnie odruchowo wyciągnęła by broń, a Rick z „Walking Dead” odruchowo kazałby Carlowi spieprzać do domu.
1. Terry Sawchuk (New York Rangers)
Zanim Terry Sawchuk, jak i cała liga zrozumieli, że warto by zasłonić czymś twarze bramkarzy, żeby nie wyglądali jak jabłka na przecenie – Terry musiał mieć założonych kilka szwów – łącznie jakieś 400 – obejmowały one nawet gałkę oczną.
Jeden z najlepszych bramkarzy w historii ligi, którego depresja trochę tłumaczyła sadystyczny zawód, jaki sobie wybrał. Pod koniec kariery, a w zasadzie w jej trakcie, Sawchuk już przypominał „zombie” i to nie tylko z twarzy. Będąc sportowcem, musiał chodzić o lasce, poszargane nerwy ramion i dłoni sprawiały, że często cierpiał na niedowład lub bezwład, a kontuzje pleców, karku i szyi powodowały wymuszone chodzenie, jak nieumarli bohaterowie licznych horrorów klasy Z.
Po zakończonej karierze, Sawchuk wyglądał, mówił i chodził jak zombie. Szargany przez potworną ilość schorzeń, chorób i urazów, podobno miał często problemy z komunikacją ze światem – a jego największym bólem życiowym mimo wszystko była niemożność grania w hokeja (mimo, że często grał z bólem, doświadczył zapadnięcia płuca czy ilości wstrząsów mózgu, jaka wzbudziła by respekt Andrzeja Gołoty).