Średnio raz na tydzień zdarza mi się wygłosić opinię, którą brutalnie weryfikuje czas. Czasami potrzeba na to kilku miesięcy, innym razem moja teza okazuje się być piramidalną bzdurą już po tygodniu. W przypadku debiutantów również nie uniknąłem błędu. Wbrew zapowiedziom wyścig ligowych rookies okazuje się być wybitnie ekscytujący, choć nie jest tak medialnie nakręcany jak rok temu. Sprawdźmy, jak w ostatnim miesiącu 2017 roku spisali się debiutanci.

Brock Boeser

20-latek z Minnesoty ani myśli zwalniać tempa. Po 11 bramkach w 15 meczach listopada utrzymał kurs zdobywając 8 goli w 13 grach grudnia. Miał dwie imponujące serie: bramki w trzech meczach z rzędu między 7 a 11 grudnia, a pod koniec miesiąca (19-28) trafił w czterech kolejnych spotkaniach.

Zaznaczam, że osiągnął to wszystko bez swoich kompanów z ataku – Bo Horvata i Svena Baertschiego. Chłopacy stworzyli bardzo skuteczną linię, autorytarnie przejęli odpowiedzialność za ofensywę Canucks, niestety na początku miesiąca Horvat doznał pęknięcia kości w stopie, a kilka dni po nim szczękę połamał Baertschi. Wyniki Vancouver ewidentnie się pogorszyły, ale Boeser zachował skuteczność. Zestawiona naprędce formacja z Thomasem Vankiem oraz Samem Gagnerem w niedawnym meczu z Chicago wprost rozniosła Blackhawks:

 

Pytacie w listach: „Adrian, jak wyglądają osiągnięcia Boesera w jego pierwszych 44 meczach w NHL na tle innych?”. Tak się składa, że mam odpowiedź: tylko Aleksander Owieczkin z większym przytupem do niej wszedł.

Naprawdę, stanowczo za mało mówimy, piszemy i słyszymy o tegorocznych debiutantach. Uwierzcie mi, że gdyby Boeser ślizgał się w bluzie z liściem klonu albo skrzyżowanymi literami CH Brock wypadałby z lodówek, zamrażarek oraz wszystkich innych urządzeń AGD.

Mathew Barzal

Żaden debiutant nie może pochwalić się takim meczem, jaki Barzal rozegrał przeciwko Winnipeg Jets. Prawdziwy bal debiutanta. Barzal popisał się hat-trickiem, a Islanders rozbili Jets 5:2 po świetnym meczu. W szeroko pojętym okresie świątecznym Mat w ogóle miał znakomity czas: punktował w pięciu kolejnych spotkaniach, notując 5 goli oraz 3 asysty.

Chłopak umie wszystko. Najbardziej w oczy rzuca się jego ruchliwość. W poprzednim raporcie chwaliłem go za unikatowy styl: coraz rzadziej spotykaną w NHL chęć do przytrzymywania krążka, wożenie się z nim po lodowisku. OT winner z meczu z Sabres kolejny raz uwydatnia te atuty, ale już gole z Jets ujawniają inne cechy. Nie potrzebował wielu sekund z krążkiem na kiju, wystarczył dynamiczny najazd na bramkę i ułamki sekund na oddanie strzału.

Właśnie, najazd na bramkę. Barzala wszędzie jest pełno, ciągle przebiera nogami kiedy tylko pojawia się na swojej zmianie. Wielu zawodników miewa przestoje – oszczędza siły na później itd. Nie Barzal. Motorek u niego cały czas pracuje. Zauważcie jak bardzo zmieniła się cała drużyna Wyspiarzy dzięki Mathew. Oczywiście wytworzenie się wyjątkowo skutecznego ataku Lee-Tavares-Bailey też ma wielki wpływ na rezultaty zespołu, jednak znamy z historii przypadki drużyn jednej formacji – to zawsze się źle kończyło. Kumulowanie talentu w jednym ataku to archaizm, dzisiaj obowiązkiem przynajmniej trzech formacji jest punktowanie na określonym poziomie. Tajemnica sukcesu Tampa Bay nie kryje się tylko za atakiem Stamkosa i Kuczerowa, to również tytaniczna praca Palata, Pointa i Gourde’a w drugim zestawieniu. Nie wolno nam ignorować ataku dowodzonego przez Barzala, Islanders są dzięki temu dużo groźniejsi, bardziej kompletni.

Danton Heinen 

Debiutant na naszej liście. 22-latek z Boston Bruins wcześniej kompletnie nie przykuł mojej uwagi. Pewnie dlatego, że był draftowany stosunkowo dawno (2014 r.) i daleko (4 runda, nr 116). Błąd. Heinen ma za sobą bogatą karierę uniwersytecką: w sezonie 14/15 uznano go za debiutanta roku (grał dla Denver Pioneers, mistrzów NCAA z 2017 roku). Rok później wybrano go do all-star teamu, ponadto otrzymał nagrodę dla napastnika roku. Poprzedni rok spędził w AHL z równie dobrym skutkiem. 14G, 30A w 64GP, a w 17 meczach fazy playoff miał 9G i 9A – najlepszy wynik gracza o statusie rookie w historii ligi.

Krok do NHL był więc naturalną koleją rzeczy. W październiku oraz listopadzie owszem, miewał przebłyski, jednak skuteczność przyszła dopiero w grudniu. W 14 grach zdobył 5 goli oraz 8 asyst. Statystycznie pobił więc Barzala, Boesera, Claytona Kellera i całą resztę stawki. Błyskawicznie wskoczył na czwarte miejsce klasyfikacji kanadyjskiej. Ma już 26P w 33GP, a przecież nie odgrywa tak ważnej roli w swoim zespole jak wymienieni konkurenci. Zdarzyły mu się dwa mecze powyżej 19 minut, natomiast zwykle mieści się w przedziale 13-17 min./mecz. Dla porównania: Boeser mniej niż 17 minut ostatni raz dostał 9 grudnia (pomijam przerwany kontuzją mecz vs Calgary z 19 grudnia) – regularnie grywa po 20-22 minuty.

Lepsze osiągi statystyczne Heinena zbiegły się z powrotem Davida Backesa do składu Niedźwiadków. Amerykanin długo pauzował: męczyła go choroba jelit, w październiku poszedł pod nóż. Wrócił w nad wyraz wysokiej kondycji. Od razu porozumiał się z Heinenem i Rileyem Nashem. Panowie stworzyli nieoczywisty, acz zgrany tercet. Wszyscy grają powyżej 52% statystyki Corsi, a więc często posiadają krążek. Niedościgniona w tym elemencie pozostaje formacja Marchand-Bergeron-Pastrnak, lecz to tyczy się całej Ligi. Bruins zdobyli z Heinenem na lodzie 22 gole, stracili tylko 13. Ze względu na okrojone minuty Heinen nie powalczy o miano debiutanta roku, natomiast z dziennikarskiego obowiązku przynajmniej za doskonały grudzień Danton musi trafić do naszego zestawienia.

Clayton Keller

Nie lubię używać określenia „kryzys” wobec rookies, jednak dołek, jaki złapał Keller był naprawdę głęboki. Siłą październikowego rozpędu na początku listopada zdobył jeszcze dwa gole, lecz na kolejne trafienie musiał czekać aż 17 spotkań! Odblokował się 14 grudnia przeciwko Tampie. To w ogóle było przełomowe spotkanie dla Amerykanina, nie tylko pod kątem goli. Rozpoczął bowiem 8-meczową serię z przynajmniej jednym punktem, która notabene wciąż jest aktywna (stan na 1 stycznia). W całym miesiącu zapisał aż 8 asyst, przynajmniej częściowo rekompensując strzelecką niemoc.

Punkty Kellera tradycyjnie na nic się nie przydały; Kojoty wygrały tylko trzykrotnie. Między 3 a 14 grudnia przegrali wszystkie pięć meczów strzelając łącznie pięć bramek. Zdaje się, że pomoc Kellerowi w walce o Calder Trophy to jedyny pozytywny cel, jaki mogą wyznaczyć sobie wszyscy w Arizonie…

 

Charlie McAvoy

Końska dawka hokeja nadal nie robi na nim najmniejszego wrażenia. Poniżej lista obrońców, którzy 5v5 grają więcej od niego:

https://twitter.com/bruins_stats/status/946463319174590464

Krótki zestaw. Już wyprzedza klubowego kolegę Zdeno Charę, zachowując przy tym genialne zaawansowane statystyki (prawie 54% Corsi). Cenię go wyżej niż innego debiutanta, Michaiła Sergaczjowa, co nie znaczy, że umniejszam Rosjaninowi. Pożyczam świetne dwie grafiki przygotowane przez kolegów ze strony Celebral Puck, które uzasadnią wyższość McAvoya nad Sergaczjowem:

28DEC2017 -- CMMS

28DEC2017 -- CMMS2

McAvoy gra o 6 minut więcej 5v5. Sergaczjow w ogóle nie wyjeżdża na lód w osłabieniu. Charlie ma lepsze statystyki puck possesion (poziomy wykres), mimo że gra przeciwko znacznie lepszym przeciwnikom (quality of competition, linia pionowa). Tłumacząc na polski: Sergaczjow nadal jest chowany pod parasolem ochronnym, McAvoy co wieczór wyjeżdża przeciwko Małkinowi, Backstromowi itd. Radzi sobie doskonale, nierzadko nakrywa ich czapką i to oni muszą martwić się o defensywę.

Do tego wszystkiego czysto techniczne umiejętności McAvoya… Klasa światowa:

W pogoni:

Jeśli nagle nie stanie w miejscu to w styczniu prawdopodobnie najwięcej czasu poświęcimy Kyle’owi Connorowi z Winnipeg Jets (wzorem Heinena z tego miesiąca). Coraz wyższą formę sygnalizuje Pierre-Luc Dubois, który znalazł chemię z Artiemijem Panarinem i Joshem Andersonem. Zwłaszcza teraz, gdy Jackets muszą radzić sobie bez Cama Atkinsona oraz Aleksandra Wennberga rola Duboisa powinna rosnąć. Bez względu na wszystko zapowiadam, że w kolejnym notowaniu pod lupę wezmę jeszcze jednego zawodnika, mianowicie Nico Hischiera. Jak na nr 1 draftu bardzo daleko mu do bycia na świeczniku. Bardzo uważnie śledziłem poczynania New Jersey Devils w ostatnich 3-4 spotkaniach. Czuję, że już wkrótce powinien nastąpić przełom w produktywności Szwajcara. Gra w jednym ataku z Taylorem Hallem, coraz częściej samemu strzela na bramkę, zaczyna lepiej czuć się w kole wznowień. Mężnieje, nabiera siły, uczy się chronić krążek. Same pozytywne sygnały, a przecież nie jest tak, że zawodzi. Gdyby utrzymał takie tempo jak ma po pierwszym półroczu, skończyłby rozgrywki mając 50+ punktów. Niespodziewani bohaterowie jak Barzal, McAvoy i Boeser zepchnęli go z piedestału, natomiast Hischier po cichutku coraz wygodniej rozsadza się w roli centra nr 1.