Sezon 2004/2005 do dziś stanowi jeden z najmniej chwalebnych okresów w całej stuletniej historii NHL. Nikt nie chce o nim pamiętać, bo… po prostu go nie było. Lokaut z 2013 roku, który odebrał nam prawie połowę sezonu to „pikuś” przy tym sprzed 13 lat. Zatarg na linii zawodnicy-Liga sięgał tak głęboko, że rozgrywki w ogóle się nie odbyły. Wydarzenie, które cofnęło NHL w rozwoju o wiele lat nie dla wszystkich było wielką tragedią – gdyby nie roczna pauza, Pittsburgh Penguins być może od dawna by nie istnieli.
Jak połączyłem lokaut 04/05 z końcem Pingwinów? Wbrew pozorom to bardzo prosta droga. Dziś Pens są w doskonałej kondycji sportowej i ekonomicznej. Właśnie obronili Puchar Stanleya, są dumą całego miasta, kibice kochają swoją drużynę. Na początku XXI wieku było zgoła inaczej. Pusta hala, fatalnie grająca drużyna, Mario Lemieux więcej czasu spędzał na leczeniu niż na grze w hokeja. Sezon 03/04 skończyli na szarym końcu. Byli faworytem w loterii draftowej, w której do zgarnięcia byli Aleksander Owieczkin oraz Jewgienij Małkin. Przegrali losowanie i musieli pocieszyć się tym drugim (cóż za krzywda!). Lokautowe szczęście polegało na tym, że wobec braku jakichkolwiek danych z sezonu 04/05 zasady loterii draftowej w roku 2005 uległy poważnej zmianie. Do koszyka wrzucono kulki z nazwami każdej drużyny: te najgorsze z ostatnich trzech sezonów pojawiły się trzykrotnie, te nieco lepsze – 2 razy, ligowe potęgi – raz. Stawka była przepotężna. Chodziło wszak o Sidneya Crosby’ego, największy hokejowy talent od lat, już wtedy porównywany do Lemieux, Gretzky’ego czy Lindrosa.
„Crosby Sweepstakes” zwyciężyły właśnie Pingwiny. Jak mówi klasyk: „reszta jest historią”. Uśmiech losu akurat w ich kierunku spotkał się z ogromnym poruszeniem. Spiskowe teorie mnożyły się na każdym kroku, twierdzono, że to „ustawka” itd. Proponuję zostawić je na boku i skupić się na całym drafcie, które wykraczał przecież daleko poza jednego jedynego Crosby’ego:
Kolejność pierwszej rundy:
Właściwie każdy z was ma pełne prawo sobie pogdybać. Crosby naprawdę był na wyciągnięcie ręki, nawet największe natenczas potęgi jak Detroit, New Jersey, Tampa Bay czy Colorado miały po kilka procent szans na wydraftowanie Sidneya – w innych okolicznościach byłoby to niemożliwe. Padło na Pittsburgh, który oczywiście dopełnił formalności. Zwróćcie uwagę, że poza graczem Pens oraz za wyjątkiem 4-5 atrakcyjnych nazwisk na miejscach 2-30 próżno szukać znanych postaci. Przeskok z Crosby’ego na Bobby’ego Ryana to jak przesiadka z bondowskiego Aston Martina do używanej Toyoty, z całym szacunkiem dla zawodnika Ottawy oraz japońskiego auta. Carey Price pod „piątką”, Anze Kopitar pod „jedenastką” okazali się doskonałymi wyborami. Johnson (#3), Staal (#12), Hanzal (#17), Rask (#21), Cogliano (#25), Oshie (#24) i Niskanen (#28) w zasadzie wyczerpują całą pulę poprawnych wyborów, a i nie wszyscy z nich w stu procentach zrealizowali swój potencjał.
Współczynnik „wpadek” był nadto wysoki. Aż dziewięciu graczy nie odnalazło się na poziomie NHL (mniej niż 100 gier). Gilbert Brule oraz Jack Skille zagrali nieco więcej tylko i wyłącznie ze względu na łatkę „top pick”, bowiem sportowo pobłądzili. Problemy po obiecującym początku kariery miał Devin Setoguchi. Osobiście boli mnie, że zaprzepaszczono talent Brule. Pamiętam początki tego chłopaka: nietuzinkowy talent ofensywny, rzadko spotykany błysk. Niestety Gilbert stanowi przykład jak klub potrafi zepsuć zawodnika wykazując się brakiem cierpliwości.
Strzały w dziesiątkę:
Sidney Crosby, Carey Price, Anze Kopitar, Tuukka Rask
Udane selekcje:
Bobby Ryan, Jack Johnson, Marc Staal, Martin Hanzal, Jakub Kindl, TJ Oshie, Andrew Cogliano, Matt Niskanen
Mogło być lepiej:
Benoit Pouliot, Devin Setoguchi, Steve Downie
Pudła:
Gilbert Brule, Jack Skille, Marek Zagrapan, Sasha Pokulok, Ryan O’Marra, Alex Bourret, Ryan Parent, Kenndal McArdle, Matt Lashoff, Nicklas Bergfors, Matt Pelech, Joe Finley, Władimir Michalik
Dalsze rundy:
111 draftees przynajmniej na jeden mecz znalazło się w NHL, co stanowi 48,3% wybranych. Bez szału, raczej ligowa średnia, choć jak pamiętacie bywały znacznie gorsze pod tym względem roczniki. Skrytykowałem poziom pierwszej rundy, na szczęście idąc głębiej mam pole manewru.
James Neal ľ 2. runda, #33 Dallas Stars
Marc-Edouard Vlasic – 2. runda, #35 San Jose Sharks
Ondrej Pavelec – 2. runda, #41 Atlanta Tharshers
Justin Abdelkader – 2. runda, #42 Detroit Red Wings
Paul Stastny – 2. runda, #44 Colorado Avalanche
Mason Raymond – 2. runda, #51 Vancouver Canucks
Adam McQuaid – 2. runda, #55 Columbus Blue Jackets
Kris Letang – 3. runda, #61 Pittsburgh Penguins
Kris Russell – 3. runda, #67 Columbus Blue Jackets
Jonathan Quick – 3. runda, #72 Los Angeles Kings
Cody Franson – 3. runda, #79 Nashville Predators
Ben Bishop – 3. runda, #85 St. Louis Blues
Keith Yandle – 4. runda, #105 Arizona Coyotes
Władimir Sobotka – 4. runda, #106 Boston Bruins
Niklas Hjalmarsson – 4. runda, #108 Chicago Blackhawks
Darren Helm – 5. runda, #132 Detroit Red Wings
Ryan Reaves – 5. runda, #156 St. Louis Blues
Anton Stralman – 7. runda, #216 Toronto Maple Leafs
Patric Hornqvist – 7. runda, #230 Nashville Predators
Ufff. Jak sami możecie zaobserwować – pełny przekrój. Dobrzy bramkarze, topowi ofensywny obrońcy, solidni stay-at-home, mieszanka strzelców i doskonałych zadaniowców w ataku… Wzrok przykuwa zwłaszcza wyrwanie Letanga w trzeciej rundzie, w mojej ocenia to najbardziej zuchwała kradzież w całej klasie draftowej. A konkurencja jest spora, bowiem nie gorszy Yandle poszedł w czwartej rundzie, a taki Hornqvist w dosłownym znaczeniu zamknął imprezę – Predators wybrali go jako ostatniego.
Najwięksi wygrani: Pittsburgh Penguins
Jasna sprawa. Gdyby wybrali tylko Crosby’ego, w kolejnych rundach dobierając 5 bramkarzy z Hiszpanii i skrzydłowego z Grecji tak czy tak uznałbym ich za zwycięzców. Jak napisałem na początku: szło o coś więcej niż „tylko” o draft, wówczas ważyły się losy całej organizacji. Tymczasem Pingwiny nie osiadły na laurach. Chwała dla ich skautingu za wspomnianego Letanga, na jego wybór nie rzutuje nawet kompletny anonim Michael Gergen, wybrany zaledwie numer wcześniej. Nawet Joe Vitale z szarego końca naboru był przez pewien okres użytecznym graczem pierwszego składu.
Na tym nie koniec. James Neal, Patric Hornqvist, Ryan Reaves – kolejne trzy istotne nazwiska z przeszłością i przyszłością w Pittsburghu. Neal spędził w klubie 3,5 sezonu a później bezpośrednio przyczynił się do transferu Hornqvista, natomiast Reaves to najświeższa postać pozyskana przez mistrzów. Jeśli przypomnimy sobie, że Niskanen oraz Downie też byli w organizacji, możemy dojść do wniosku, że bez draftu 2005 w swoim CV nie ma wjazdu do szatni.
Najwięksi przegrani: Florida Panthers
Piekielnie trudny wybór. Draft 2005 nie wyszedł tak wielu zespołom, że nie sposób uznać kogoś za najgorszego. W top-10 nie znajdę ani jednego oczywistego przestrzelonego wyboru – możemy krytykować np. Minnesotę za Benoit Pouliota, z drugiej strony facet zrobił ponad 10-letnią karierę w NHL. W tym festynie przeciętności postawiłem ostatecznie na Florida Panthers. 8 wyborów w całym naborze, z czego 4 w pierwszej setce. Cała ósemka zebrała 43 mecze w NHL, a ich czołowy prospekt Kenndal McArdle zagrał tak dużo tylko ze względu na reputację „1st round pick”, bo na pewno nie za merytoryczne osiągnięcia (całe trzy punkty w NHL…). Zaraz na początku drugiej rundy brali bramkarza Tylera Plante’a, mimo że dostępni byli jeszcze Quick i Bishop. Nie dziwię się do niedawna słabym rezultatom Panthers, skoro tak źle draftowali.
Największy dramat: Luc Bourdon
Przy okazji przeglądania draftu 2007 przypomniałem postać tragicznie zmarłego Aleksieja Czeriepanowa, prospekta New York Rangers. Niestety równie straszna historia spotkała Bourdona, obrońcę Vancouver Canucks. Wybrany z nr 10 Luc zdążył wystąpić w 36 meczach Orek. Bardzo obiecujący młody zawodnik, medalista juniorskich mistrzostw świata, 29 maja 2008 roku brał udział w wypadku. Prowadzony przez Bourdona motocykl wpadł pod ciężarówkę, a Luc zginął na miejscu. Przyczyną wypadku był prawdopodobnie silnie wiejący wiatr połączony z niewielkim doświadczeniem kierowcy w prowadzeniu pojazdu. Bourdon miał zaledwie 21 lat… Tragedia.
Ciekawostka draftu: relacja z… hotelu
Polokautowa rzeczywistość wpłynęła nie tylko na loterię, ale i szereg innych spraw wokół naboru. W myśl nowej umowy zbiorowej między Ligą a NHLPA skrócono draft do siedmiu rund. Do tej pory było ich aż dziewięć. Zmiana przyjęła się na dobre, takie reguły funkcjonują do dzisiaj. Draft 2005 pozostaje wyjątkowy ze względu na scenerię. Pierwszy raz (i ostatni) od 1980 roku impreza miała status zamkniętej. Odbyła się nie w hali w Ottawie, a w Westin Hotel w kanadyjskiej stolicy. Dlaczego? Organizatorom zwyczajnie zabrakło czasu. 13 lipca nieoficjalnie ogłoszono koniec lokautu. 9 dni później już na dobre podpisano wszystkie dokumenty, a na 31 lipca wyznaczono datę draftu. Całe przedsięwzięcie robiono więc na kolanie, w głębokiej lokautowej bitwie nikt nie myślał o tak odległej perspektywie jak nabór.
W sali bankietowej Westin Hotel zasiedli menedżerowie, kilkudziesięciu zawodników (konkretnie pomieszczono tylko czołową „20” prospektów wg rankingu Central Scouting). Jak opowiedział w wywiadzie dla Sports Illustrated pan John Jarvis, ówczesny menedżer hotelu: „To był prawdziwy cyrk. Zwyczajni goście w hotelu, mnóstwo kibiców wokół budynku, media, kamery… Do tego musieliśmy przygotować odpowiednie warunki dla każdego z 30 klubów, a mieliśmy na to niecałe dwa tygodnie. Szaleństwo”.