Na placu boju zostały już tylko dwie drużyny. Ani się obejrzeliśmy i już wkroczyliśmy w decydującą fazę walki o Puchar Stanleya. Skoro doszedłeś tak daleko, to twoi zawodnicy muszą być w wielkiej formie, lecz tego samego nie możemy powiedzieć o graczach ekip, które już się z Ligą pożegnały. Proponuję Wam na chwilę cofnąć się o kilkanaście dni i z tej perspektywy spojrzeć na szóstkę największych rozczarowań fazy play-off.
Bramka: Siergiej Bobrowski
Bez cienia wątpliwości: stosunek oczekiwań wobec Rosjanina do rzeczywistej formy zaprezentowanej przez niego w playoff to była przepaść. Wielki Kanion może się schować. Genialny w fazie zasadniczej, przeżywający renesans formy Bobrowski w playoff ani przez moment nie przypominał samego siebie z „regularki”. To nie tak, że Siergiej położył serię z Pittsburghiem.
W ostatecznym rozrachunku Blue Jackets dostali srogą lekcję playoffowego hokeja od Penguins, z drugiej strony gdyby Bobrowski w pojedynkę ukradł choć jeden mecz w rywalizacji jej losy mogłyby potoczyć się zupełnie inaczej. Pens też mieli gorsze momenty, długimi minutami nie oddawali strzałów, jednak w kluczowych momentach „Bob” był aż nadto ludzki. Tylko dwóch bramkarzy kończyło playoff ze skutecznością poniżej 90% – Bobrowski i Brian Elliott.
Obrona:
Kevin Shattenkirk – Ryan McDonagh
Dawno nie było w NHL takiej transferowej „pompki”. Sami pisaliśmy, że Capitals poszli po bandzie – nie dość, że byli świetni nawet bez Shattenkirka, to jeszcze zgarnęli najsmakowitszy kąsek z rynku transferowego. Wielki ruch zupełnie się nie opłacił. Poza OT winnerem w piątym meczu serii Caps-Pens Shattenkirk miał marginalny wpływ na postawę Stołecznych. Barry Trotz już w pierwszej rundzie uciekał się do chowania Amerykanina, chronił go przed trudnymi defensywnie matchupami z młodymi napastnikami Maple Leafs, a ofensywnie najzwyczajniej w świecie nie dał rady przykryć swoich obronnych niedociągnięć. Lepsze okazało się wrogiem dobrego. Chemia w obronie Waszyngtonu została zaburzona, doszło nawet do tego, że Trotz w końcówce serii z Pittsburghiem grał na siedmiu obrońców, co w fazie zasadniczej w ogóle się nie zdarzało. Pomieszanie z poplątaniem,które zaszkodziło wszystkim zainteresowanym. Gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść..
Skoro jesteśmy przy biciu głową w mur: w ostatnich 7 sezonach trzy ekipy z największą ilością rozegranych spotkań w playoff to Chicago Blackhawks, Los Angeles Kings, New York Rangers. Królowie i Jastrzębie podzieliły między sobą 5 z ostatnich 7 Pucharów. Tylko Strażnicy wciąż obchodzą się smakiem. Frustracja w obozie nowojorczyków narasta, Henrik Lundqvist niebezpiecznie się starzeje, a drużyna za każdym razem znajduje nowe sposoby na przedwczesną porażkę. Zdaję sobie sprawę, że zrzucenie winy na Ryana McDonagha to spore nadużycie.
Amerykanin robił co mógł – to nie jego wina, że management klubu wyposażył go w „utalentowanych inaczej” kolegów. Girardi, Staal, Holden – żaden z nich nie powinien grać w wyjściowej szóstce szanującego się klubu, tymczasem Rangers upchnęli w niej całą trójkę. To negatywnie odbija się na McDonaghu, który nie daje rady nieść całego ciężaru na swoich barkach. Z zazdrością spoglądam w stronę Erika Karlssona, który przeciętną defensywę Ottawy zaciągnął tak blisko końcowego sukcesu.
Najbardziej niepokoi mnie fakt, że to drugi sezon z kolei, w których Ryan notuje delikatny regres. Od przewlekłych problemów z barkiem nie jest już tym samym zawodnikiem, co było widać i w tych playoff. Był na lodzie przy co drugim traconym golu przez Rangers, PP z jego udziałem zaciął się na dobre jeszcze w pierwszej rundzie z Canadiens. To niesprawiedliwe dla McDonagha, ale… liczyłem na więcej.
Atak: Max Pacioretty – Mikael Granlund – Jordan Eberle
A propos większych oczekiwań – w Montrealu nagonka na Maksa Pacioretty’ego staje się doroczną tradycją. To najskuteczniejszy gracz Habs od wielu sezonów, lecz fani w Quebecu wymagają od niego jeszcze więcej. Tym razem wypada zgodzić się z negatywną oceną. Bez gola w 6 meczach z Rangers, zaledwie jedna asysta… Wobec szalejącego Aleksandra Radułowa wyglądał bladziutko. Dodajmy, że w 38 meczach w playoff w całej karierze Pacioretty ustrzelił tylko 10 goli. To znacznie poniżej jego średniej z sezonów zasadniczych – może jeszcze nie pułap wiecznie rozczarowującego Ricka Nasha (77 meczów i tylko 15 goli w PO!), ale nieuchronnie zbliża się do niechlubnych osiągnięć Kanadyjczyka. 11 goli w 6 meczach Canadiens przeciwko Rangers, ani jednego gola Pacioretty’ego – to daje do myślenia.
Długo wyczekiwany przełom w karierze Granlunda nastąpił właśnie w bieżącej kampanii. Talent Fina nigdy nie podlegał dyskusji, lecz przełożenie go na odpowiednie osiągi w NHL sprawiało mu dotychczas kłopoty. Pod okiem Bruce’a Boudreau wreszcie odpowiednio poukładał wszystkie klocki, punktując jak czołowy napastnik pierwszego ataku (69P w 81GP). Niestety w fazie playoff wrócił stary Granlund. Przestraszony, unikający ostrych starć, stłamszony fizyczną defensywą St. Louis. Bez gola w 5-meczowej serii, ze znikomym wpływem na grę. Wild ofensywnie rozczarowali na całej linii, lecz to wobec Granlunda oczekiwania były największe. Nie tym razem.
Jeden z pierwszych przedstawicieli „złotej generacji” z Edmonton w najtrudniejszym momencie rozgrywek zwyczajnie sobie nie poradził. To żaden wstyd ani ujma. Ot, stwierdzenie faktu. Oilers i tak zrobili znacznie więcej niż się spodziewaliśmy, odprawili finalistów sprzed roku po interesującej serii, później napsuli mnóstwo krwi zaprawionym w bojach Anaheim Ducks. Z tego względu umieszczanie Eberle (w ogóle kogokolwiek z Edmonton) w zestawieniu największych rozczarowań to jak łyżka dziegciu w beczce miodu – pomyślcie jednak na co jeszcze stać byłoby Oilers, gdyby do Draisaitla, McDavida i Letestu podłączył się jeszcze on? 13 rozegranych meczów, ani jednego gola, dwie asysty.
Zerowy wkład w ofensywę, a przecież taki typowy techniczny skrzydłowy jak Eberle jest zupełnie bezużytecznym hokeistą jeżeli nie punktuje. Na nominację zasłużył też Ryan Nugent-Hopkins (drugi z zerowym dorobkiem bramkowym!), ale on przynajmniej ostro popracował w defensywie, pilnując wszystkich najcięższych match-upów (Getzlaf, Thornton). Zabrakło wsparcia od Eberle, a to przecież żaden młodzieniaszek, tylko 26-latek będący teoretycznie w sile sportowego wieku.
Oj Adrian wydaje mi się że dla licznych fanów hokeja nie małym rozczarowaniem był sam Brent Burns
Bardzo słuszna uwaga! Umknęło mi jego nazwisko, a to duży błąd, bo faktycznie Burnzie grał słabiutko… Jak wygląda Twoja szóstka?
Comments are closed.