Sześć tygodni przed startem obozów przygotowawczych do nowego sezonu, to idealny czas na wszelkie podsumowania. Duże ruchy już za nami i chociaż każdy z teamów ma jeszcze jakieś niezałatwione sprawy, to nie zdarzy się już raczej nic co zmieniło by ich obliczę lub nasze postrzeganie ich (chyba że jesteście Colorado Avalanche i właśnie zostawił was Patrick Roy). Ostatnio zajmowaliśmy się Atlantic Division. Dziś zbadajmy co dziwnego zrobiła każda z drużyn Pacific Division. Zaznaczmy na wstępie, dziwnego nie zawsze znaczy złego. Czasami te nieco nielogiczne ruchy okazują się rozwiązaniem idealnym, które wymyślić mógł tylko geniusz lub znakomity strateg:
Dywizja Pacyficzna
San Jose Sharks: Po bardzo dobrym sezonie w San Jose Sharks nie nastąpiło zbyt wiele zmian i ruchów. Przedłużenie kontraktu z Tomasem Hetlem było formalnością, zaś dodanie Mikkela Boadkera można uznać za mały sukces offseasonu w wykonaniu Douga Wilsona. Kierownik znany z tego, że wydzwania po wszystkich i ma sto myśli na sekundę, pohamował swoją pomysłowość. Brian Burke odetchnął z ulgą. To chyba właśnie te uleczone magiczną różdżką relację pomiędzy front office i szatnią graczy należy uznać za coś nietypowego w tej akurat organizacji. Przecież jeszcze rok temu Joe Thornton mówił do swojego szefa żeby zamknął gębę, Patrick Marleau poważnie zastanawiał się nad uchyleniem swojej klauzuli, a Joe Pavelski w niezręcznej sytuacji przejmował rolę kapitana. To doskonały przykład na to jak sukces może zaleczyć KAŻDY problem, jeśli wychodzi na lodzie, nic poza nim nie jest w stanie tego zepsuć
Calgary Flames: Znalezienie pierwszego bramkarza spełniającego wymogi NHL to najważniejsze, co zrobiono w Flames. Gdyby tego nie zrobiono, jakimkolwiek kosztem, można by śmiało stawiać Płomienie przy Kanadyjczykach w roli królów dziwactwa. W typ wypadku jednak należy doczepić się zmiany Boba Hartleya na Glena Gulutzana na ławce szkoleniowej. Trener który nie miał praktycznie żadnego godnego goalie, a wcześniej udowodnił że ma zdolności interpersonalne, zapłacił głową i na jego miejsce nie zatrudniono wcale kogoś z lepszymi papierami. Calgary byli ostatnim miejscem gdzie chcieli pracować trenerzy NHL, to też coś dziwnego, biorąc pod uwagę ich młody i zdolny core. Skoro już przy nim jesteśmy, brak przedłużeń kontraktów Monahana i Gaudreau też nie buduje niczego pozytywnego, te sprawy powinny być załatwione do końca sierpnia inaczej będzie AWKWARD.
Los Angeles Kings: Dwa akapity wyżej podaliśmy powód dla którego nie jest już dziwnie, bo nikt nie zabiera literki C weteranowi drużyny i nie przyznaje jej innemu członkowi ekipy. W przypadku Kings to właśnie historia tego offseason, czyli skarcenie Dustina Browna i wyróżnienie Anże Kopitara. To może okazać się świetnym posunięciem, bo przecież w Sharks pod przywództwem Joe Pavelskiego dużo zmieniło się na dobre. Kopitar nie wydaje się jednak szczególnie dobrym materiałem na lidera (co powiedziałby na to Drew Doughty gdyby nie „zatkano” mu ust Norris Trophy?). Sytuacja z Brownem będzie niosła ze sobą smrodek przez jakiś czas. Co poza tym? Dobrze grający Milan Lucic odchodzi, co z pewnością nie jest plusem i krokiem w dobrą stronę. Presja na organizacje wzrasta, bo lokalny rywal w postaci Sharks przełamał „klątwę”. A pamiętacie jak trener Sutter rok wcześniej został pozbawiony możliwości wejścia do szatni? To dopiero było coś dziwnego.
Vancouver Canucks: Szereg działań co do których werdykt wydać trudno. Loui Eriksson i jego „reunion” z bliźniakami Sedin może dać tej drużynie niezłego kopa, ale długość tej umowy budzi wątpliwości. Uzupełnienie obrony o Erika Gudbranssona wzamian za Jareda McCanna przez wielu oceniana jest in minus, ale widzę zalety i logikę tego ruchu (pojawia się zwłaszcza z późniejszym pozwoleniem na odejście Dana Hamhuisa). Przez ten sezon i offseason w Vancouver stało się dużo kiepskich rzeczy, dla wielu Canucks dryfują w nieokreślonym kierunku i jest to dziwne. Moim zdaniem sprawa jest prosta, w Kolumbii Brytyjskiej wciąż wierzą że stać ich na taki sezon jak mieli Sharks. I wiecie co, to się wciąż może zdarzyć. Najdziwniejsze w tej ekipie jeszcze przed nami (Evander Kane słyszysz co piszę?).
Las Vegas „?”: Powstanie klubu hokejowego NHL w tym mieście to dopiero dziwactwo. Uzupełnienie front office wydaje się mieć ręce i nogi. Na tę chwilę trzeba już traktować Miasto Grzechu jako pełnoprawnego członka naszego „bractwa” nawet mimo że nie ma jeszcze identyfikacji w postaci zawodników ani nazwy. Co do tej ostatniej, jeśli wybrana zostanie jakakolwiek wersja z Jastrzębiem to franczyza już na starcie strzeli sobie marketingowo w nogę.
Anaheim Ducks: Czy leci z nami pilot? Leci. Stery kaczego klubu przejął Randy Carlyle. Ta załatwiana nieco po starej znajomości posada to nonsens, ale hej to żadna nowość w NHL. Kluby zatrudniają ludzi, których wcześniej się pozbywali, czas leczy rany. Tak było w przypadku Therriena i Montrealu, tak jest w przypadku Carlyle i Anaheim. Różnica polega jednak an tym, że Randy zawiódł w Toronto i recenzje jego pracy sugerowały że w NHL nie czeka go już żadne wyzwanie. Przejście na jego warsztat i sposoby z tego co robił Bruce Boudreau jest ogromnym uproszczeniem, ale może tego właśnie potrzebują gracze Ducks. Prostszego systemu gry.
Edmonton Oilers: Z grzeczności i szacunku dla inteligencji i wiedzy naszych czytelników nie wymienię tutaj transferu Hall za Larsona. To byłoby zbyt proste. To zresztą mimo że dziwne moim zdaniem będzie miało pozytywny skutek dla szans Nafciarzy na play-offy. Skupiłbym się raczej na dziwnym umiłowaniu dla Naiła Jakupowa. Ten chłopak jest na marginesie drużyny, ale wciąż podejrzewam, że New Jersey Devils mogliby zgodzić się wymienić go za Larsona (może trzeba by dołożyć jakiś pick w drafcie). Czemu nie było takiej próby, wszak jeszcze jednak przeciętna kampania sprawi, że nawet miano pierwszego picku w drafcie będzie przy określeniu wartości Rosjanina znaczyło niewiele.
Arizona Coyotes: Ależ agresywne lato w wykonaniu Kojotów. Wszystko ma jednak jakiś sens i uzasadnienie. No może oprócz tego że sukces klubu jeszcze do niedawno zagrożonego relokacją do innego stanu budować ma 27-letni John Chayka. Najmłodszy GM w historii ligi szybko zaczął pociągać za sznurki i wcale nie zadrżała mu ręka gdy na linii miał Kena Hollanda z Detroit Red Wings. Coyotes to dziwny skład, mają w kadrze Pawła Daciuka i Chrisa Prongera, których nikt nigdy nie widział w klubowym budynku. Dodali masę pozytywów w defensywie, ale jeśli bronić będzie Mike Smith to może znaczyć niewiele. Rezygnacja z usług Antoine Vermette’a wskazuje kierunek, w ofensywie będzie trwała odważna promocja młodych zawodników.
W kolejnych częściach cyklu pozostałe dywizje: Metropolitan i Central.