25-letnia passa występów w playoff, 4 Puchary Stanleya, 2 przegrane Finały – nie jest żadną tajemnicą, że osiągnięcia Detroit Red Wings w ostatnim ćwierćwieczu budzą wielki podziw. Pracę wykonaną w Motown stawia się za wzór doskonałej organizacji i solidnych podstaw. Myśląc o nazwiskach, które najwydatniej przyczyniły się do powstania najbardziej profesjonalnego klubu w NHL, najczęściej wymienia się wieloletniego menedżera Kena Hollanda, wspaniałych trenerów – Scotty’ego Bowmana i Mike’a Babcocka czy genialnych hokeistów – Nicklasa Lidstroma, Steve’a Yzermana, Siergieja Fiodorowa, Pawła Dacjuka, Henrika Zetterberga, itd. Do tego niezwykle zaszczytnego grona obowiązkowo należy dodać jeszcze jedną postać – Hakana Anderssona.

Kim jest Andersson? To dziś 51-letni szef skautingu Czerwonych Skrzydeł na Europę, prawdopodobnie najsłynniejszy wyławiacz talentów w świecie hokeja na lodzie, człowiek odpowiedzialny za wydraftowanie takich hokeistów jak Tomas Holmstrom, Paweł Dacjuk, Niklas Kronwall, Jonathan Ericsson, Gustav Nyquist, Johan Franzen czy Henrik Zetterberg.

Andersson, niegdyś utalentowany hokeista (przerwał karierę mając zaledwie 18 lat w wyniku urazu kolana) rozpoczął swoją zawrotną karierę przez kompletny przypadek. Po wycofaniu się z uprawiania sportu został… wędkarskim przewodnikiem. Pracując dla Frontiers International Travel opływał akweny w Szwecji, Norwegii a nawet Argentynie, prowadząc rybackich zapaleńców. Niespodziewany powrót do hokeja nastąpił, kiedy ówczesny dyrektor skautingu w Red Wings Neil Smith został generalnym menedżerem New York Rangers. Smith pociągnął za sobą skauta Christera Rockstroma, miesiąc wcześniej odpowiedzialnego za wyłowienie w naborze samego Nicklasa Lidstroma. Szefowie Red Wings z polecenia Rockstroma zadzwonili do Hakana Anderssona. Po kilku tygodniach doszło do spotkania pomiędzy menedżerem Skrzydeł Mickiem Polano a Anderssonem:

„Wybraliśmy się na wycieczkę po meczach ligi szwedzkiej. Mówiłem mu, jakich cech szukać: jazda na łyżwach, panowanie nad krążkiem, odwaga, ciężka praca. Później pytałem go o poszczególnych graczy i za każdym razem miał absolutną rację. Idealnie pasował do tej roboty. Po paru dniach z niemałym zdziwieniem stwierdziłem, że naprawdę zamierzam zatrudnić tego przewodnika rybaków…”  – wspomina Polano w rozmowie ze „Sports Illustrated”.

Pierwszym „złotym strzałem” Anderssona było wybranie Tomasa Holmstorma. Musimy pamiętać, że draftowe położenie ekipy z Michigan nie zawsze było najlepsze. Ze względu na odnoszone sukcesy prawie nigdy nie wybierali wysoko – królestwem Anderssona stały się więc dalsze rundy naborów. Tak było właśnie z „Homerem”, którego pierwszy raz oglądał w 1991 roku na obozie dla rocznika ’73. 18-letni Holmstrom był niezdarnym skrzydłowym, wyróżniającym się jedynie chęcią walki o pozycję i krążek pod bramką rywala. Dwa sezony później usłyszał od znajomego trenera z północy Szwecji, że talent Holmstroma rozwinął się niesamowicie. Decyzją Anderssona w 10. rundzie draftu 1994 (czyli już w 21. roku życia!) Red Wings sięgnęli po tego zawodnika, a ten odwdzięczył się 243 golami w karierze i 1026 spotkaniami  rozegranymi w biało-czerwonej bluzie.

Kapitalna historia tyczy się sprowadzenia do Detroit Pawła Dacjuka. W 1997 roku Andersson udał się do Jekaterynburga wraz ze swoim dobrym znajomym Christerem Rockstromem. Panowie chcieli pooglądać Dimitrija Kalinina (później wybranego przez Buffalo Sabres), lecz uwaga skauta Wings skupiła się na kimś zupełnie innym. Podczas gry w przewadze drużyna z Jekaterynburga straciła krążek, a znakomitym powrotem i interwencją „na szczupaka” groźną kontrę rywala przerwał właśnie Dacjuk. ” Zobaczyłem w nim wielkie umiejętności, pasję oraz doskonałe czytanie gry. Był niewielkim hokeistą, więc nie rokował najlepiej w kontekście NHL, lecz nie mogłem zapomnieć tego zagrania. Zdecydowałem, że muszę obejrzeć go jeszcze raz” – wspomina Andersson.

Szwed już po kilku tygodniach ponownie miał okazję obserwować Rosjanina, lecz zabawnie zrobiło się dopiero przy trzeciej wizycie. A przynajmniej planowanej wizycie… W samolocie do Moskwy znalazł się bowiem skaut Calgary Flames, również zainteresowany oglądaniem Pawła w akcji. Na miejscu okazało się, że rosyjską stolicę nawiedziła właśnie potężna zamieć śnieżna, dalszy lot został odwołany, a panowie utknęli na dwa dni na moskiewskim lotnisku. W efekcie człowiek z ramienia Płomieni ani razu nie obejrzał Dacjuka, a kilka miesięcy później Red Wings w 6. rundzie draftu 1998 roku sprowadzili do siebie „Magicmana”.

Jak wspomina sam Andersson, największą porażką okazał się za to Alexander Edler. Nie chodzi oczywiście o umiejętności obrońcy Vancouver Canucks – Hakan po prostu bardzo intensywnie obserwował szwedzkiego defensora, wiązał z nim ogromne nadzieje, jednak w ostatniej chwili sprzed nosa sprzątnęli mu go wspomniani Canucks. Edler występował wówczas w półamatorskiej drużynie Jamtlands HF na północy kraju. Andersson, chcąc upewnić się, że Edler zagra w ostatnim meczu sezonu zadzwonił do trenera drużyny (czekała go 6-godzinna podróż samochodem). Ten niezwłocznie „sprzedał” informacje o zainteresowaniu Aleksem innym skautom. Na meczu pojawił się Thomas Gradin, pracujący dla Vanocuver, a Canucks kilka tygodni później uprzedzili Red Wings o sześć numerów w trzeciej rundzie draftu… Całe szczęście, że Detroit osłodzili sobie stratę Johanem Franzenem.

Nie ma wątpliwości, że organizacja z Motown zbudowała swoją współczesną potęgę właśnie na niekonwencjonalnym draftowaniu. Czerwone Skrzydła jako pierwsi ruszyli do Europy, odważnie postawili na nabór graczy ze Związku Radzieckiego, później nieco bardziej kierując się do Szwecji. Owszem, Andersson i jego współpracownicy nie uniknęli kompletnych „pudeł”: Johan Forsander, Johan Berggren, Andreas Sundin, Christofer Lofberg – to pierwsze z brzegu nazwiska, które nawet nie zbliżyły się do NHL, a były „projektami” europejskiego skautingu klubu. Trudno jednak mówić o wpadkach, skoro szanse hokeistów draftowanych poniżej trzeciej rundy na przebicie się w najlepszej lidze świata wynoszą góra kilka procent. A wyłowienia Dacjuka, Holmstroma, Zetterberga, Franzena, Nyquista, Filppuli, Kronwalla czy Ericssona nikt mu nie odbierze.

„Statystycznie 1,5 zawodnika z 7 wybranych w klasie draftowej klubu wchodzi później do składu. Wychodzę z założenia, że w późniejszych rundach lepiej szukać „złotego strzału” – czasami żartuję, że Kenny Holland chwyci za słuchawkę i w pięć minut może sprowadzić do klubu obrońcę nr 6 albo napastnika do 4. ataku, dlaczego więc nie mam grać o pełną pulę?” – przekonuje Andersson.

Od września do maja ogląda około 200 meczów na żywo, pokonuje 40 tysięcy kilometrów autem po całej Szwecji, odbywa 60-70 lotów po Europie. „Hakan to nasz cichy bohater, MVP. Jego odciski palców są na całym naszym klubie i na całej naszej drużynie” – kwituje Holland.